Yeasayer: pokój i czyste jeziora
Istnieją od 2006 roku. Zadebiutowali płytą, dzięki której stawiano ich w jednym szeregu z Animal Collective czy Gang Gang Dance. Na „All Hour Cymbals” Chris Keating, Ira Wolf Tuton i Anand Wilder grali muzykę świata. Olśniewająco inteligentnie. A potem u trójki z Brooklynu nastąpił zwrot w kierunku prostszych melodii. Wręcz popowych. To upraszczanie trwa. Trochę jakby „All Hour Cymbals” nigdy się nie wydarzyła. Zamiast jej echa słychać teraz u Yeasayera polityczne zaangażowanie. Na „Erotic Reruns”, płycie wydanej zaledwie kilka tygodni temu, wyjątkowo dobitnie. Praga Centrum w Warszawie to miejsce, w którym już 7 sierpnia będziecie mieli okazję posłuchać zespołu. Warto się wybrać, bo koncerty Yeasayer daje fantastyczne. No i takie, na których można pokazać, że zależy nam na losach świata. Tymczasem Chris Keating odpowiedział nam na kilka pytań.
Martyna Płecha: Cieszycie się reputacją grupy dającej niezapomniane koncerty. Jaki był wasz pierwszy gig?
Chris Keating: Odbył się w piwnicy nowojorskiego baru Lorilei, w którym serwuje się niemieckie specjały, takie jak piwo i bratwurst. Próby rozpoczęliśmy tydzień przed. Zespół składał się wtedy z pięciu osób, był z nami gitarzysta, który zagrał tylko to jedno show.
M.P.: A który występ uznajecie za niezapomniany?
C.K.: Ten, podczas którego ktoś wykrzyknął „to jest mój nowy ulubiony zespół wszech czasów!”, choć zdążyliśmy zagrać dopiero dwie piosenki. Wiedzieliśmy, że dzieje się coś ważnego.
M.P.: 7 czerwca wyszedł Wasz najnowszy album. Na „Erotic Reruns” najwięcej jest polityki. Co jest tak uwodzącego w polityce, że poświęcacie jej swoją płytę?
C.K.: Dla kogoś, kto używa piosenek, by wyrazić swoją złość – jak ja – polityka jest doskonałym źródłem inspiracji. Na „Erotic Reruns” znalazły się kawałki poświęcone rzeczywistości po wybraniu Donalda Trumpa na prezydenta. Byłem naiwny, bo wierzyłem, że przywódcą Stanów Zjednoczonych nigdy nie zostanie biały nacjonalista. Właśnie dlatego wiele tekstów przepełnionych jest szokiem, frustracją, wkurzeniem, poczuciem beznadziei. W piosence „Let Me Listen In On You” komentuję amerykańską ksenofobię, „Blue Sky Dandelions” jest o samotnych starych dyktatorach, „I’ll Kiss You Tonight” to próba wyjaśnienia tego, dlaczego ludzie ich wspierają, wdając się z nimi w toksyczny, ale trwały związek.
M.P.: Nie każda piosenka jest o polityce.
C.K.: Napisałem „People I Loved” o byciu bardziej wrażliwym na potrzeby ludzi, z którymi jest się blisko, a „Ecstatic Baby”, której nie napisałem, jest o przynoszącym wiele radości związku.
M.P.: Od kiedy pamiętam, a więc od czasów „Tightrope” (piosenka nagrana na „Dark Was The Night” – album, z którego dochody organizacja Red Hot przekazuje na rzecz walki z AIDS), cechuje was postawa obywatelska. Teraz, kiedy wszyscy macie dzieci, macie poczucie, że ona się wzmocniła?
C.K.: Kiedy na świecie pojawia się dziecko, przestajesz być niezależną istotą po prostu szwendającą się po tym świecie, za to zaczynasz przynależeć do wielkiej społeczności rodzin. To zdecydowanie wymaga od ciebie nabrania większej świadomości.
M.P.: Jakiego świata chcielibyście dla swoich dzieci?
C.K.: Oczywiście takiego, na którym panuje pokój. No i takiego, na którym są czyste jeziora, w których można pływać.
M.P.: O waszym debiucie, czyli o „All Hour Cymbals”, myślę, że stworzyli go ludzie doświadczający świata za pomocą muzyki. Jakby osłuchiwanie się z nim było najważniejsze. Kilka lat temu zmieniliście się w zespół słuchający tego, co dzieje się tu i teraz. Skąd ta zmiana?
C.K.: Nasza muzyka wciąż bierze się ze słuchania świata. Powiedziałbym nawet, że paleta dźwięków, które na nas wpływają, się poszerzyła, bo coraz więcej muzyki jest dla nas dostępnej. Po prostu rzadko sięgamy po egzotyczne instrumenty – takie, z którymi słuchacze z Zachodu nie są zaznajomieni. Może wrócimy do tego na następnej płycie.
M.P.: Mam wrażenie, że z każdym kolejnym albumem coraz mocniej rozbieracie swoją muzykę. Co z niej zostanie, kiedy pozbawicie ją kolejnych warstw? To trochę pytanie o esencję zespołu, o to, co jest dystynktywne dla Yeasayer.
C.K.: To nasze głosy. Bo gdyby nie nasze głosy, to można by uznać, że mógłby to nagrać ktokolwiek, nieprawdaż?
Co państwo na to?