WEISS: muzyka nie dla dziewczyn – część 1
Po wielu przygodach i perturbacjach światło dzienne ujrzał LP Weissa „33 Hours”. Wspomniany krążek to drugi solowy album Szymona Weissa, a zarazem jego debiut pod własnym nazwiskiem. Dotąd występował on jako Elektrische.TV i tak sygnował współpracę m.in. z Andre’n’Alin, AXMusique, J. J. Skolimowskimi – w roli producenta, autora muzyki filmowej.
Dość długo zbieraliśmy się z Szymonem do tego wywiadu. Chyba pierwsze przymiarki robiliśmy gdy występował jeszcze jako Elektrische.TV. Kiedy w końcu nam się udało, odbyliśmy długą i ciekawą rozmowę o muzyce, korzeniach, o tym jak powinno się teraz ją prezentować… i o kobietach.
Przed Wami pierwsza część naszej rozmowy. Wkrótce druga!
Mówi się, że miłośnikom muzyki elektronicznej przestawiać Weissa nie trzeba. Powiedzmy, że ja sam takiej muzyki jak Twoja słucham dopiero od dwóch, trzech lat. Dopiero niedawno odkryłem Mooryca! Dasz wiarę? Poznałem go głównie dlatego, że będzie występował przed Clarkiem!
Ani ja go nadal nie znam! A szkoda, skoro nominowano go na support Clarka. Ten ostatni jest dla mnie artystą numer jeden już od 2006 roku. Nie znam nikogo zdolniejszego w tej wąskiej materii, którą uwielbiam. Brzmi najlepiej na świecie, znakomicie komponuje. Żal, że dopiero po dziesięciu latach robienia tej samej znakomitej muzyki odnotowuje należny sobie wzrost popularności. A może to tylko w Polsce? Nie wiem…
Skąd się wziął Weiss?
Dotychczasowe pseudo mogło zamykać mnie w gatunku lub z nim kojarzyć. A techno to za mało. W bieżącym układzie, pod swoim nazwiskiem, czuję totalną swobodę do publikowania każdego rodzaju twórczości: zarówno, jeśli chodzi o jazz, jak i radykalną elektronikę.
Elektronikę zacząłem produkować we frustracji. Moja energia twórcza wrzała, ale nie doczekała się realizacji. Powodem była bezwładność moich zespołów muzycznych. Kac, spóźnienia, wymówki, odmawianie występów… Zrobiłem więc na komputerze ze trzy kawałki, posamplowałem dużo rzeczy. Requiem Records wydali to w serii Sleep Well. Przy okazji tej kompilacji poznałem Adre’n’Alina. Jego kawałek otwierał płytę, mój był drugi. Był wtedy już bardzo dobry, ja zaś byłe nowicjuszem. Tak zaczęła się moja przynależność do ruchu solistów ze sprzętem. Dwa lata z rzędu wtedy dzieliliśmy komisję w NCPP na pół, w eliminacjach do Opolskiego Festiwalu Debiutów. To było całkiem nowe i chwytliwe brzmienie. Dopiero po nas znaleźli się tam Mosquitoo (chyba tak się nazywali tacy jedni z Kayaxu).
Szczegóły i całą historię mojej edukacji muzycznej, zespołów, do których należałem od klas podstawowych, orkiestry dęto-perkusyjnej, z którą zjeździliśmy Europę, agresywnej samby-batucady na ulicach Irlandii, jazzu, który co czwartek graliśmy w Saturatorze i kto wie, co jeszcze – pominę.
No to kim jest Weiss?
Od kiedy wydaję i gram jako Weiss, jestem dla siebie bardziej wiarygodny, niż za czasu aliasowania się. Pewnych rzeczy już nie pozuję. Nie zaczynam utworu od perkusji z bębnem centralnym na każdą czwórkę. Drugi album jest bardziej osobisty Nie utożsamiam się z gatunkiem. Techno to za mało.
Wydawnictwa i promotorzy wprawdzie nie wiedzą jak mnie kwalifikować, z jakim headlinerem ustawić mój koncert. Mimo że Polska jest uprzedzona, bo gdy nie mówią o mnie techno, to dziwak. Mniej mam oporów, gdy włączam instrumenty. Wierzę, że własnym stylem pokonam tę zacofaną zachowawczość. Od dawna już, jak mantrę powtarzałem bliskim mi muzykom, że musimy iść własną droga. Mówiłem: stwórzmy polski dźwięk! Nie zaś fabrykę kopii tego, co dawno się znudziło na Zachodzie. Potrzeba tu liderów, nie rzemieślników na taśmę przy produkcji towaru do muzycznej Biedronki. Autentyczność to droga.
Weiss to nie kolejny duet: producent – wokalistka, które wysypały się po Crystal Castles. Weissa też nikt nie będzie w stanie zareklamować w sponsorowanym poście, że dźwięk porównywalny do skandynawskich bla bla, czy najgłębszej dupy berlińskiego podziemia techno (od porównań apopleksji dostaję, ostatnio rynek żył na przykład Kari i jej podobnymi kopiami brzmień skandynawskich). Na Pola Rise trafiłem nie przez jej produkcje, a przez taką właśnie reklamę, którą wystosowała do grupy docelowej, mówiła skandynawski głos! Dyskwalifikacja. Żadnych kopii. Z Adre’n’Alinem zamierzaliśmy się parę lat temu na manifest muzyczny: Jeśli Cię porównują do kogoś (zza granicy), to właśnie wstyd.
Sztuka, wideo, obraz, czy muzyka, musi dodawać. To znaczy wnosić. Jeśli jest kompilacją wcześniejszych osiągnięć, to niech to będzie błyskotliwa wariacja na temat. Najważniejszymi artystami są ci, co owszem, kompilują, ale wartość dodana przeważa w proporcji do wartości odtwórczej. Dobrzy odtwórcy niech idą jako sesyjni grać do cudzych zespołów: Maryli Rodowicz, Ani Dąbrowskiej, czy innej znanej marki. Zaś wyjątkowi i twórczy, ustalą nurty na lata.
O odwagę, przekorę chodzi. Własną opinię. By nie pracować na kogoś, w czyjejś firmie, by trudną twórczością fałdować mózg odbiorcy, nie zaś zagłaskać go kolejną lada piosenką w popularnym gatunku.
… czyli Elektrische.TV to był przez jakiś czas zespół?
Tak. W najbardziej kolorowym okresie tego przedsięwzięcia miałem czteroosobowy skład, choć szybko wokalistkę zmieniłem na śpiewający telewizor. Nazwa grupy była również nazwą domeny www. Ale skończyło się po roku. Ostatnia lista członków to ego, ego i Chilijczyk Sebastian – basista, z którym nim jeszcze chciałem grać, ale został deportowany do Chile, gdy skończyła się wiza. Swoją drogą spostrzegłem z bliska oczywisty zgrzyt etyczny. Zjawisko sortowania na tych, co mogą i nie mogą być w Europie. Kaczyńskiego pomówienia o sortach Polaków, to przy tym pestka. A to wszystko i tak oczywiście jest pestka przy tragicznym fenomenie sortowania uciekających od śmierci uchodźców.
Na swojej pierwszej płycie Elektrische.TV masz utwór „I Hate Aphex Twin”. To prowokacja czy rzeczywiście tak uważasz? Słyszałeś nowego Aphexa?
Pobieżnie, ale słyszałem dobre opinie od zaufanych. Ale wiadomo, to prowokacja.
Lubisz prowokować? Lubisz być o to pytany, demaskowany?
Nie mam nic wspólnego z ekipą, którą musi zakładać na scenę kask lub maskę. Czyli generalnie przyjmuje pozę. Wierzę w ideę jeszcze sprzed i z czasów dobrego MTV, gdy była tylko muzyka. Obraz w formie fotografii – wideo, był jedynie pochodną popularności. Co prawda organizuję swoje koncerty jako audio-video, od kiedy współpracuję z Opolską, wybitnie mocną VJ-ską ekipą Instytutu Sztuki (Michał Misiura). Pomimo to wierzę w muzykę i osobowość. Dlatego produkuję muzykę, nie tylko opinię i famę.
Ale moja prowokacja jest tylko do myślenia. Ma tworzyć fałdy w mózgach moich odbiorców. Na każdej płaszczyźnie – muzycznej, obyczajowej. Na przykład sądzę, że obowiązkowa wśród Polaków winna być nienawiść do Kościoła. Albo podważam klasyczny patriotyzm, bo promuję alternatywny, taki co zaczyna się od sprzątania wspólnego podwórka. Debatuję też o seksie.. Hartman, gdy wrzucił na wokandę kazirodztwo i relacje sodomickie, biłem mu brawo. Wprawdzie nie interesuje mnie moje rodzeństwo w tym zakresie, ale jeśli kogoś owszem, tak, i ze wzajemnością, to trzymam za nich kciuki! I niech nawet adoptują dzieci!
Co państwo na to?