WEISS: muzyka nie dla dziewczyn – część 2
Po wielu przygodach i perturbacjach światło dzienne ujrzał LP Weissa „33 Hours”. Wspomniany krążek to drugi solowy album Szymona Weissa, a zarazem jego debiut pod własnym nazwiskiem. Dotąd występował on jako Elektrische.TV i tak sygnował współpracę m.in. z Andre’n’Alin, AXMusique, J. J. Skolimowskimi – w roli producenta, autora muzyki filmowej.
Dość długo zbieraliśmy się z Szymonem do tego wywiadu. Chyba pierwsze przymiarki robiliśmy gdy występował jeszcze jako Elektrische.TV. Kiedy w końcu nam się udało, odbyliśmy długą i ciekawą rozmowę o muzyce, korzeniach, o tym jak powinno się teraz ją prezentować… i o kobietach.
Przed Wami druga część naszej rozmowy. Pierwszą znajdziecie tutaj
…ale wróćmy do tego kim jest Weiss?!
Mam w sobie dużą dozę przekory. To trudna droga, bo droga przez starcia. Wprawdzie nie noszę już w sobie osiemnastoletniego zadziora, bo: wiem dobrze kim jestem i kiedy będę głodny.
Do końca też nie wiem czy artystycznie sam idę na przekór sobie, bo jestem przekornym sobą czy właśnie przekornie oddalam się od sobie? Ale to już pytanie co oznacza być sobą? Pójście pod swój naturalny nurt u niektórych staje się pozą. Gdy człowiek trzyma się w dystansie od ego, wtedy zjadanie własnego ogona mu nie grozi. Różne teorie na nie abstrakcyjny temat. Teraz w każdym razie tworzę jako Weiss, i jest to bliżej mnie, bo to ja jestem Weiss.
Czego można spodziewać się po Tobie na koncertach? Jako Weiss? Czy będzie tak skromnie jak u Clarka? Bez ozdobników? Takie mam wrażenie, o tym, co mówisz na temat totalnego odcięcia od formy. Idziemy tylko w muzykę? Też będzie przekornie? Bez VJ-a, wizualizacji? Te elementy wydają się teraz nieodzowne na koncertach.
Nie. Utalentowany VJ jest ważną częścią moich koncertów. Energia duetu na scenie wobec mizerii solisty, to energia – wiadomo – dwa razy większa. Ale wróciłem do bębnów. Podczas dwugodzinnego koncertu premierowego zagrały ze mną w czterech utworach. Dostały brawa. Nie interesuje mnie ekstremum. Żadna ciemna sala, jak u Autechre. To jest radykalne minimum, którego przeciwległym biegunem będzie deathmetalowe szarpanie zwierzęcych wnętrzności, lub breakcore’owy stroboskop. Tego też nie chcę. To jest też rodzaj pozy. W prawdzie moje niszowe produkcje często potrzebują tłumacza, i w tym pomaga światło lub wokalista, ale wierzę, że formą nie przewyższam treści. Teledyski do singli w sieci – wiadomo – potrzebne. Czy zwiastun albumu. Taki żywot, w dobie gdy najważniejsze są zdjęcia kotów na fejsie. Ale zgodnie z tym, co już wyłuszczyłem – pozerstwa i cynizmu nie lubię.
Czyli co planujesz w tym zakresie?
Od roku gram wyłącznie z VJ-em. Własnym – zaprzyjaźnionym, lub wymagam od klubu, który organizuje mój koncert, kogoś kto perfekcyjnie pozna mój repertuar i zgodzi sieę pracować ze mną dużo wcześniej niż w dniu występu. Tak też poznałem znakomitych ludzi. Spójrz na dwa ostatnie teledyski autorstwa Anny Marii Olech. Efekty tej współpracy zagraliśmy na zaproszenie CeTA, we wrocławskiej Wytwórni Filmów Fabularnych. Zaś dźwięki pracy z Michałem Misiurą z Instytutu Sztuki zaproszono nas na festiwal LPM w Rzymie. Mamy też grube wideo gotowe do wydania od miesięcy, oraz parę terminów w innych spektakularnych przestrzeniach, gdzie zgramy materiał na sto kamer. Kwardo.
(Śmiech) Taką opinię miałem do niedawna. Teraz również i kobietom dedykuję swoje produkcje. Rzecz jest w zaangażowaniu techniki. Widzisz, kobiety kulturowo – powiem to w dużym uproszczeniu – warunkowane są raczej do rozpoznania kolorów, niż projektowania maszyn do ich mieszania. Zaznaczam – bardzo upraszczam. Zakładając jednak, że typowa, systemowa kobieta wybiera (symbolicznie, a już teraz wiem, że dostanę list z pogróżkami od feministek) czerwonego Fiata 500, nie zaś dwustukonnego VW na kołach 19’’, to daje nam namiastkę tego uprzedzenia kobiet wobec zagadnień technicznych. Nie przemycam tu hipotezy, jakoby przeciętna kobieta miała niedomagać w kwestiach budowy silników, czy programowania. Ale kobiety są bardziej zapobiegawcze, mniej ryzykanckie. Zostały wychowane tak, że wybierają raczej odkryte ścieżki. Odnosząc to do muzyki: spójrz na death metal. Tylko chłopcy, mężczyźni lubią 2000 uderzeń bębna basowego na sekundę lub niejasną zmianę metrum osiem razy w każdej kompozycji. Solówki gitarowe, gdzie więcej jest tappingu niż melodii. My, chłopaki, lubimy maszyny. Naprawiać je i rekonstruować. Dlatego żadna z Twoich dziewczyn nie kocha Venetian Snares, tylko to zajebiste pitu pitu od Muzykoterapii (swoją drogą tęsknię do takiej jakości na naszym rynku).
Dlatego najlepszym odbiorcą dziwactw i popisów, które naprodukowałem są zwykle moi koledzy, którzy znają się na muzyce od warsztatu. Oni bija mi brawo, bo dowiadują o mojej technice produkowania bębnów, czy o kompresji różnicowej, na którą wpadłem i zamierzam skonstruować dedykowaną tej technice maszynę. Więc w efekcie tak mało dziewczyn produkuje techno, czy w ogóle trudną muzykę. Dlatego właśnie muzyka Zamilskiej jest źle zaaranżowana, dlatego mało jest perkusistek, czy pionierek w muzyce. To również bezpośrednia pochodna patriarchatu. Pionierskie eksploracje w wykonaniu kobiet kończą się dezaprobatą. I w efekcie panie wybiorą sobie za instrumenty drogie piękne gitary i drogie pianina akustyczne, by jak syreny przy nich śpiewać emocjonująco proste przewroty harmoniczne. Co po prostu jest mniej ryzykowne.
Więc mój debiutancki album to był zwyczajnie producencki pokaz techniczny, jak to solo na perkusji, gdy parę lat temu grałem naprawdę dobrze. Mało w tym albumie programowałem muzyki, a dużo efektów. Teraz natomiast, gdy głębiej oddycham i wracam pamięcią do podstaw, czyli harmonii i melodii, moja twórczość zaczyna notować, że tak powiem: więcej lajków od płci przeciwnej.
„33 Hours” to płyta, która czekała długo na swoja premierę. Początkowo miała wyjść jeszcze jako Elektrische.TV, ale wydajesz ją już jako Weiss. Czy to jest zamkniecie pewnego rozdziału? Czy nowej w pełni weissowskiej produkcji możemy spodziewać się jakoś wkrótce?
„33 Hours” to materiał, w którym – jak mniemałem – osiągnąłem dojrzałość stylistyczną. Nic bardziej mylnego, bowiem od momentu, kiedy go ukończyłem, wydarzyło się już wiele. Kilka singli i trzeci album szukają już ujścia. Pełno długich abstrakcyjnych, rzewnych smutnych interlud. W najmocniejszych punktach najbliżej temu do techno. Ale też nietypowe. Trochę nagrań orkiestry. Ale przede wszystkim (sic!) wróciłem do akustycznej perkusji. Brzmi to wiele lepiej niż 33 Hours. Niektóre fragmenty już opublikowałem. Życzę wszystkim miłego odbioru i wyrozumiałości. Trzeci album to będzie smutny materiał. (możecie sprawdzić to tutaj)
Co państwo na to?