VLMV/ALMA: dawać nadzieję i jednocześnie pustoszyć
>> Read the interview in English.
„Budują nastrojowe, zacisznie epickie dźwiękoobrazy, które dopadają znienacka… jak promień światła w ciemną, zimną noc”. W taki sposób to, co zrobili na swojej pierwszej płycie panowie Pete Lambrou i Ciaran Morahan, opisuje Lauren Laverne z BBC6 Music. To piękna recenzja, w pełni oddająca odczucia tych, którzy sięgnęli po debiutancki krążek VLMV/ALMA. Magazyn „Music & Riots” podkreśla z kolei, że „przy tej płycie doskonale jest patrzeć na nasze ogromne niebo nocą i zastanawiać się, co się tam kryje”.
16 lutego 2018 roku ukaże się drugie wydawnictwo londyńskiego duetu, grającego przestrzennego (tak bardzo, jak rozległa jest Droga Mleczna) ambientalnego post-rocka. Jaka jest nowa płyta? „Stranded, Not Lost” wybrzmiewa przede wszystkim izolacją. Wszechświat tworzony przez Lambrou ogranicza się do niego samego – znajdującego się w stanie smutnego zawieszenia, ale wciąż na tyle świadomego, żeby każdy komponowany przez siebie dźwięk traktować z rozmysłem. I instrumenty klawiszowe, i smyczkowe, którymi zespół zastąpił eksploatowane na pierwszej płycie gitary, są tu doskonale osobne. I pewnie ważniejsze od intrygującego falsetu, którym Lambrou śpiewa między innymi o swoich „najcichszych lękach”.
Swoją muzykę VLMV/ALMA przywiozą do Polski. 22 lutego wystąpią w gdańskiej Plamie, a 24 lutego – w warszawskim MÓZG-u. Jeśli jeszcze nie mieliście do czynienia z ich muzyką, to zacznijcie od przesłuchania pewnej piosenki. Lambrou, który z nami porozmawiał, podpowie Wam, jakiej.
Martyna Płecha: Zaczynałeś swoją przygodę z VLMV/ALMA z założeniem, że będzie to projekt singersko-songwriterski, jednak pojawił się Ciaran. Jak się czułeś, wpuszczając w ten obszar swojego życia drugą osobę?
Pete Lambrou: Tak naprawdę niczego nie planowałem, tworząc VLMV/ALMA. Byłem wtedy w innym zespole i nie wydawało mi się, żeby nowe piosenki do niego pasowały. Chciałem czegoś bardziej intymnego. Zacząłem występować solo, ale czegoś mi wtedy brakowało – miałem za mało rąk. Zagrałem niektóre piosenki Ciaranowi, a on od razu je poczuł. Na przykład nad „The Lighthouse” pracowałem przez kilka lat, ale nigdy nie wyszło to tak, jak chciałem. Jemu natomiast udało się trafić w dźwięk już za pierwszym podejściem. Tak więc to wcale nie było takie trudne!
M.P.: Czytałam o tym, że wcześniej pisałeś miłe piosenki, a Ciaran je przyciemnił.
P.L.: Tak właśnie było. Wczesne wersje piosenek faktycznie brzmiały trochę zbyt miło, ale pojawił się on i sprawił, że stały się mroczne, za pomocą jakiegokolwiek narzędzia DIY, jakie wpadło mu w ręce.
M.P.: Zarabiam na życie, pisząc o Kosmosie, więc muszę zapytać Cię o nazwę zespołu, która podobno pochodzi od Atacama Large Millimeter Array, największego na świecie interferometru radiowego. To wydaje się symboliczne. Dlaczego zespół nazywa się tak, a nie inaczej?
P.L.: Nie zapominajmy też o tym, że po hiszpańsku, zresztą nie tylko, alma to dusza. To wszystko połączyło się, kiedy pisałem pierwszy album. Nasz debiut jest bardzo eskapistyczny, przesycony poszukiwaniem gwiazd.
M.P.: Jeśli istnieje życie pozaziemskie, to jaką muzykę tworzy?
P.L.: Oczywiście taką, jaką można usłyszeć na naszej nowej płycie.
M.P.: Wróćmy do VLMV/ALMA. Ten zespół to wytwór Twojego wnętrza. Kim jest facet, który pisze te piosenki?
P.L.: Moje utwory nigdy nie powstają z dnia na dzień. Potrzebują czasu, żeby się rozwinąć i zmienić. Podam Ci przykład: „If Only I” graliśmy na koncertach przez kilka lat. Ponieważ grając na żywo sporo zapętlamy, każda kolejna wersja trochę różniła się od poprzedniej. Poza tym na scenie często dołączał do nas pianista, a kiedy to tylko było możliwe, włączaliśmy także sekcję smyczkową.
M.P.: A dla kogo je pisze?
P.L.: To sekret. A tak naprawdę większość nie została napisana dla kogoś. No, chyba że dla mnie.
M.P.: Słuchałam Waszego pierwszego albumu, słuchałam kolejnego. Oba są piękne, ale trochę różne. „Stranded, Not Lost”, ten najnowszy, brzmi bardziej, jak dzieło kompozytora, nie singera-songwritera. Skąd ta zmiana?
P.L.: Zgadzam się. Wydaje mi się, że ta różnica wzięła się po prostu z wpływów, pod jakimi byłem w tamtym czasie, z tego, czego słuchałem. Debiutancki krążek powstał przez nawarstwianie i zapętlanie pewnych gitarowych pomysłów, w zasadzie na tym właśnie bazował. Przy „Stranded, Not Lost” budowałem sobie studio w tym samym czasie, w którym pisałem i nagrywałem piosenki – był to więc nieustający proces renowacji pomieszczenia i przepisywania kawałków. Druga płyta dużo bardziej bazuje na pianinie. Poza tym po raz pierwszy napisałem cały album. Poprzednio tworzyłem tylko ścieżki, a one łączyły się ze sobą, by stworzyć płytę. Może kiedy nagrywasz coś w tym samym czasie, w tym samym miejscu, album stanowi kontinuum, ma swój temat. Jednak tym razem ciągle pisałem i nagrywałem to jako całość. Świadomie zdecydowałem się na płytę taką jak ta – mniej gitarową i post-rockową. Ona lepiej oddaje to, co czuję teraz, choć na koncertach większość kawałków gramy z gitarami, żeby to wszystko było bardziej ze sobą powiązane.
M.P.: Co oznacza tytuł “Stranded, Not Lost”. Czy opisuje Ciebie z czasów, kiedy tworzyłeś materiał na tę płytę?
P.L.: Ten album jest pełen sentymentalizmu i żalu, a moim zdaniem tytuł to podsumowuje. Osobiście i zbiorowo. Wewnętrznie i na skalę globalną. Znajdujemy się w ciemnym miejscu, ale wciąż jest nadzieja.
M.P.: Gdybyś nagrywał płytę teraz, czy miałaby ona podobny wydźwięk?
P.L.: Tak, ale to się szybko zmieni! Zajmę się pisaniem piosenek tak szybko, jak tylko wrócimy z trasy koncertowej i zobaczymy, jaki będzie skutek. Staram się nie planować tworzenia, no może tylko dawać sobie wytyczne i patrzeć, co się stanie. Po niedługim czasie to wszystko zaczyna się zbierać i widać połączenia. W przeciwnym razie to jest trochę nieszczere.
M.P.: Wybierz jedną piosenkę VLMV/ALMA, którą poleciłbyś komuś, kto Was nie zna.
P.L.: „The Gardener”.
M.P.: Dlaczego akurat ta?
P.L.: To był pierwszy kawałek, który napisałem pod szyldem VLMV/ALMA i myślę, że zawiera się w nim to, co robimy. Jest i pusty, i pełny, także połamany. A jeśli chodzi o nowy album, to poleciłbym „If Only I” – z tych samych powodów. Potrafi dawać nadzieję, ale jednocześnie pustoszyć.
M.P.: Zbliżają się Wasze koncerty w Polsce. Czego możemy się po nich spodziewać?
P.L.: Uprzejmych Anglików, pełnych wdzięczności, którzy przepraszają wszystkich za brak umiejętności językowych. Jeśli chodzi o muzykę, to chcielibyśmy pewnej intymności i cierpliwości u wszystkich, którzy będą nas oglądać.
M.P.: Co planujecie w najbliższej przyszłości?
P.L.: Trasa kończy się pod koniec marca, więc zaraz potem będziemy chcieli usiąść nad kolejnym albumem.
“Building atmospheric and quietly epic soundscapes that creep up on you unannounced…. like a beam of light through a dark, cold night”. In this way Lauren Laverne from BBC6 Music describes their debut album. It is a beautiful review, perfectly reflecting what listeners feel when they reach for the first LP of Pete Lambrou and Ciaran Morahan from VLMV/ALMA. A London-based duo is playing ambient post-rock. Their music is as spacious as Milky Way, which is quite a galaxy. But their new album „Stranded, Not Lost” sounds like isolation. The universe created by Lambrou is limited to himself – in a state of sad suspension, but still so conscious that each of the sounds he composes thoughtfully. Keyboards and strings, with which the band is replacing guitars from their first album, are perfectly separate here. And even more intriguing than Lambrou’s falsetto – a perfect tool to sing about the quietest fears.
Just before the concerts in Poland, Lambrou talked to us.
Martyna Płecha: You started the adventure with VLMV, previously known as ALMA, with the intention that it would be a singer-songwriter project. I assume it’s the trick of the Universe that you and Ciaran met, but how it was to let the other person be a part of it?
Pete Lambrou: I didn’t really have any plans at all when I started VLMV/ALMA, I was in another band and it just didn’t feel as if the new songs the same band. I wanted something a little more intimate really. I started playing solo shows, but there is always something missing when playing solo – you don’t quite have enough hands. I played some songs to Ciaran and he just got them straight away. I’d been working on 'The Lighthouse’ for example for a few years and never quite hit how I wanted it – he basically got the sound with the first run through. So it really wasn’t that hard at all!
M.P.: I have read that you were writing nice songs and Ciaran darkened them. Is he your antagonist?
P.L.: Precisely that. Early versions of songs can be a little too nice, and he comes in and makes them darker by way of whatever DIY tool he can get his hands on.
M.P.: I make a living by writing about the outer space, so I must ask you about the name of the band that – as I heard – comes from the Atacama Large Millimeter Array, the most powerful telescope in the world. It seems to be quite symbolic. Why do you name it that way?
P.L.: It also means soul in Spanish (most languages too of course..). It all just came together while I was writing the first album. Our debut is a very escapist album, full of star searching.
M.P.: If there is an extraterrestrial life, what kind of music it creates?
P.L.: Music just like our new record of course.
M.P.: Let me go back to VLMV. The band is a product of your interior. Who is the man who writes these songs?
P.L.: I write them, but they’re never overnight 'right lads I got a new song’. They take time to progress and change. We’ve been playing 'If Only I’ for a couple years live now for example. Because we do a lot of live looping each version changes slightly, and we’re often joined onstage by a pianist and when we can a string section also.
M.P.: For whom he writes them?
P.L.: Now that would be telling. Most aren’t written for 'someone’ really. Well, maybe myself.
M.P.: I listened to your first album, listened to the second one. Both are beautiful, but quite different. “Stranded, not lost”, the new one, sounds more like the work of a composer, not a singer-songwriter. Where this change comes from?
P.L.: I agree. I suppose it’s just a difference in my influences at the time, or what I was listening to. The debut was written by layering and looping some guitar ideas and building from that. With 'Stranded, Not Lost’ I was building myself a studio at the same time as writing and recording – an ongoing process of renovation and re-writing. It’s a lot more piano based than before. I was also writing a whole album (as a whole) for the first time. Previously I’d written tracks, and they come together to form an album. Maybe you record them at the same time, in the same place and so the album has a continuation or a theme. But this time I was continually writing and recording as a whole as I was going. I consciously decided to make the album more like this, less guitar based and post rock really. That’s more where I feel now, although live a lot of these tracks are played with guitars to tie it all back together.
M.P.: What does the title “Stranded, not lost” mean? Does it describe you at the time you were creating this material?
P.L.: This album is full of sentimentality and regret, and this title just summed it up for me. Personally and collectively. Inwardly, and on a global scale. We’re in a dark place, but there’s still hope.
M.P.: And if you were recording an album now, would it have a similar tone?
P.L.: At this moment in time yes, but this will change pretty quick! I’ll begin writing again as soon as we’ve finished the touring and we shall see what happens! I try not to plan writing, just maybe give myself some guidelines and see what happens. It soon starts to come together and you can see the connections – otherwise it’s a little insincere.
M.P.: Choose one VLMV’s song that you would recommend to someone who has not heard you yet.
P.L.: “The Gardener”.
M.P.: Why this one?
P.L.: It was the first track written as 'VLMV / ALMA’ and I think it explains what we do in one song. It’s empty, it’s full, it’s broken. From the new album I would say ’If Only I’ for the same reasons. It can be hopeful, and desolate at the same time.
M.P.: Your concerts in Poland are approaching. What we should expect?
P.L.: Polite English grateful guys who apologise to everyone for their lack of language skills. Musically we want some intimacy, some patience everyone sitting down to see us perform – that usually means they know what to expect.
M.P.: And what are your plans for the future?
P.L.: The tours finish at the end of March, so we will be getting down to some next album writing hopefully soon after!
Co państwo na to?