
The Notwist: utopia na tydzień
Jak wielu artystów, The Notwist spędzili rok 2020 w twórczym ferworze. Jego efektem jest ukazująca się 29. Stycznia płyta „Vertigo Days”: hipnotyczna, transowa i… lekko uduchowiona. Sprawdźcie, co na temat ósmego regularnego albumu w dyskografii grupy powiedzieli nam Markus Acher i Cico Beck.
Grupa wystąpi 17 września na festiwalu Łódź Czterech Kultur.
>>> Read the interview in English.
“Vertigo Days” (pol. „Dni z zawrotami głowy“) – jaki odpowiedni tytuł dla albumu wydanego krótko po zakończeniu roku 2020.
Cico Beck: Myślę, że ma on duże powiązanie z przebiegiem ubiegłego roku. Markus wpadł na ten tytuł zupełnie niedawno, odgrywa on dużą rolę. Ma związek nie tylko z pandemią, ale z ogólnym rozwojem sytuacji politycznej na przestrzeni ostatnich lat.
Minęło 7 lat od ostatniego albumu Notwist, ale nie nudziliście się w tym czasie. Stworzyliście festiwal, graliście z Hochzeitskapelle czy Spirit Fest. Skąd w Was ta potrzeba bycia zajętym?
Cico: Dla każdego z nas bardzo ważne jest, by mieć projekty poboczne i tworzyć inna muzykę z innymi ludźmi. Każdy zespół ma swoje specjalne predyspozycje do pisania muzyki. Praca z innymi jest bardzo ważnym źródłem inspiracji. Potem ponownie mamy nowe pomysły i możliwości dla Notwist. Trudno byłoby grać cały czas jedynie w tym jedynym zespole.
Czytałam, ze nagrywaliście na przestrzeni dwóch lat, pomiędzy 2018 i 2020 rokiem. Czy to też miało związek z waszymi pobocznymi aktywnościami?
Cico: Tak. Ale tak naprawdę zaczęliśmy nagrywać pierwsze szkice na „Vertigo Days” w roku 2015. Dużo rzeczy działo się jednocześnie. Bardziej zaangażowaliśmy się w ciągu ostatnich dwóch lat, kiedy graliśmy także dużo koncertów ze Spirit Fest.
Czy w tym czasie piosenki zmieniały swój charakter?
Cico: Bardzo, prawie przez cały czas. Na początku były bardzo otwarte, ale rok czy półtora temu wpadliśmy na pomysł stworzenia płyty brzmiącej niczym mixtape: jedna piosenka jest ucięta, druga się zaczyna. Chcieliśmy też mieć wielu gości na płycie. Ogólnie rzecz biorąc, chcieliśmy stworzyć album, którzy brzmieniowo jest nieco lo-fi, ale bardziej psychodeliczny i hipnotyczny.
Pierwszą rzeczą, jaką zauważyłam, słuchając „Vertigo Days” było to, że struktury piosenek są bardziej otwarte, mają otwarte zakończenia, tworzą jedną całość. Czy w ten sposób próbowaliście odtworzyć atmosferę koncertu, gdzie piosenki gładko przechodzą jedna w drugą?
Cico: Lubimy takie psychotyczne eksperymenty w muzyce i naturalną koleją rzeczy jest odtworzenie ich także na płycie. Psychodelia i surrealizm w muzyce bardzo nas interesują.
Kolejną rzeczą, która rzuca się w oczy, jest mocny rytm. Album jest w nim mocno osadzony – jest hipnotyczny i medytacyjny. Czy tu bardziej inspirował was krautrock?
Cico: Może mamy za dużo perkusistów w zespole (śmiech). Oczywiście, krautrock jest dla nas ważnym gatunkiem, ale nie jedynym.
Wspomniałeś o gościach z całego świata. W notce prasowej przeczytałam słowa Markusa, że „chcieliście zakwestionować definicję zespołu przez dodanie innych głosów i pomysłów, innych języków oraz zakwestionować albo rozmyć ideę tożsamości narodowej”. Czy to nie jest nieco utopijne?

Markus Acher: Zdecydowanie. Ta koncepcja narodziła się z festiwalu, jaki organizujemy od czterech lat – Alien Disco. On także ma w założeniu przekraczanie granic dosłownie i w przenośni. Nasz świat dąży do zamknięcia granic, ludzie stają się bardziej konserwatywni i nacjonalistyczni. Zupełnie nam się to nie podoba. Więc festiwal jest sposobem na stworzenie utopii na tydzień. Na Alien Disco przyjeżdżają ludzie z całego świata. Mają otwarte umysły i są zainteresowani wspólną pracą. Nie interesuje ich, skąd pochodzisz i jak wyglądasz. Chodzi tylko o sztukę, muzykę i wspólne tworzenie. To równoległy świat, coś, o czym marzymy, kiedy myślimy o tym, jak świat mógłby wyglądać.
Kiedy nagrywaliśmy album, ziścił się koszmar, nie można było opuścić kraju i spotkać się z przyjaciółmi z całego świata, w pewien sposób utknęliśmy w więzieniu. Lubimy Monachium, ale tylko dlatego, że wiemy, że możemy stąd wyjechać. Zawsze dobrze jest wyjechać i po powrocie spojrzeć świeżym okiem. To dla nas bardzo ważne. Zaproszenie gości na „Vertigo Days” było formą połączenia, otwarcia i szansą na bycie sobą.
Myślicie, że stworzenie takiego świata nie tylko w niewielkiej skali festiwalu jest możliwe? John Lennon śpiewał o tym w 1971 roku i wciąż nic się nie zmieniło.
Cico: (śmiech) To bardzo trudne, ale równocześnie bardzo ważne, żeby jak najwięcej ludzi dzieliło tę ideę. I myślę, że zdecydowanie może mieć to skutek. Nie uważam, że cały świat może się zjednoczyć, ale sam proces jest bardzo istotny.
W słowach piosenek znalazłam tropy sugerujące, że bliska jest wam filozofia buddyjska: koncept cykliczności, wzajemne przenikanie się tego co jednostkowe i globalne, koncepcja jedności, bycie tu i teraz. Mam rację?
Markus: Tak naprawdę nie wierzę w nic. Zawsze staram się znaleźć obrazy, które oddają świat – obrazy, dzięki którym wyobrażam sobie, jak inni widzą świat. Chodzi bardziej o pytania niż odpowiedzi. Nie mogę śpiewać czy mówić: jest tak i tak. Wciąż i wciąż odkrywam, że nie ma jednej odpowiedzi, jednej drogi. Wszystko się zmienia, Musisz w tym być. To coś, co możesz znaleźć w życiu osobistym: wszystko może się wydarzyć. Nic nie jest na stałe, bezpieczeństwo nie istnieje. Wiemy to, bo tyle dzieje się teraz – wszystko, w co wierzyliśmy było stałe i nikt nie mógł nam tego odebrać. Teraz wszystko jest do góry nogami. I to nie tylko przez koronawirusa. Nagle pojawiło się tylu niezwykle dziwnych i niebezpiecznych polityków, którzy sieją zamęt. To dziwne uczucie widzieć, ile rzeczy dzieje się w jednym momencie. Odkryłem jednak, że wszystko może się zdarzyć w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Może to jest nieco zbliżone do buddyjskiego sposobu widzenia…
Ale nie mam odpowiedzi. Chodzi o to, by patrzeć i być zafascynowanym, zszokowanym, oczarowanym, ale i podekscytowanym tym, co się dzieje.
Podejrzewam, że „Vertigo Days” nagrywaliście zdalnie. Czy było to trudne?
Cico: Zdalnie nagrywaliśmy z gośćmi, jedynie piosenkę z Zayendo nagrywaliśmy razem rok temu. Koronawirusa wtedy nie było. Inni wysłali nam swoje partie. Pozytywną stroną sytuacji było to, że wszyscy mieli dużo czasu, nie jeździli w trasy, proces był bardzo otwarty, co było bardzo miłe. Nie mieliśmy pojęcia, co inni zrobią z muzyką, jaką im wysłaliśmy. Tak jak z Ben Gayem – nie wiedzieliśmy, czy zagra na trąbce, zacznie mówić, czy dogra coś elektronicznego. Ostatecznie zaśpiewał te piękne wersy.
Chyba łatwiej było nagrywać zdalnie niż grać koncerty bez publiczności.
Cico: Musieliśmy zrobić krótką przerwę wiosną, kiedy w Niemczach był kompletny lockdown, ale potem mogliśmy spotkać się znowu. Zagraliśmy kilka koncertów w czasie pandemii. Świetnie, że wiele osób było w nie zaangażowanych, szczególnie z mniejszej sceny indie – byli bardzo aktywni w tym czasie. Wymyślili nowy typ koncertu z nowymi pomysłami. Ale ogólnie nic nie równa się regularnym koncertom.
Pamiętacie koncerty The Notwist w Polsce?
Cico: Tak, pamiętam, że w Warszawie zacząłem grać z potwornie rozstrojoną gitarą. Musieliśmy przerwać i zacząć jeszcze raz.
The Notwist: Utopia for one week
„Vertigo Days” – what an appropriate title for an album that will be released shortly after 2020 has ended.
Cico Beck: I think it’s very connected to the story of 2020. Markus found the title of the album not very long time ago, so it is playing a very big role. But I think it’s not only about coronavirus, but the whole political development from the last years.
It’s been seven years since your last album, but you haven’t been boring and you had some side projects. Where does the need to be busy is coming from?
Cico: For all of us it’s very important to have side projects and to make different music with different people. Every band has its special possibilities to do music. It’s very important source of inspiration for us to work with other people and then the new ideas and new possibilities for Notwist again. It’s important and helpful to have different bands. It would be difficult if we only would do The Notwist all the time.
I’ve read that you were recording “Vertigo Days” between 2018 and 2020. Is this also connected to your side activities?
Cico: Yes, it is. Actually We really started to record the first sketches for the album in 2015. It’s because a lot of thing was happening at the same time. We get more engaged for the record for the last two years, but it is also the time when we were playing a lot of concerts with Spirit Fest.
Were the songs evolving somehow during this time?
Cico: They changed a lot, almost all the time. At the beginning they ware pretty free but one, maybe one and a half years ago, we had the idea of making the record sound like a mixtape; one song is cut and the other is starting. And we wanted to have a lot a lot of guests on the record.
In general we wanted to make a record which is a little bit lo-fi soundwise and more psychodelic and more hypnotic.
The first thing I’ve noticed listetning to “Vertigo Days” is that the structures are more open, they have open endings, they create one whole. Did you try to recreate concert atmosphere where songs fluently pass after each other on “Vertigo Days”?
Cico: In general we all like psychotic experiences in music so it was very natural to do it on the record as well. One of our main interest is this psychedelic and surrealistic things in music.
The second thing I’ve noticed is that the album is strongly based on the rhythm. Were you inspired by kraut rock mostly? I found it very meditative and hypnotic.
Cico: Maybe we have too many drummers in the band (laughter). Of course, kraut rock is very important for us, but not the only one.
You mentioned about the guests from all over the world. In press note I’ve read that Markus’ words that you “wanted to question the concept of a band by adding other voices and ideas, other languages and also question or blur the idea of national identity”. Isn’t a bit utopian? One world? – like in Bob Marley’s song?

Markus Acher: Definitely. It came from the festival we are organizing for four years now called “Alien Disco” which also has the idea of transcending boarders in music on one hand and also literally. Our world tend to have the boarders closed and people become more conservative in ideas and nationalistic. We don’t like it at all. So this way a way of creating an utopia for one week. We have there people from all over the world. Open minded and interested in working together they don’t care where you come from or how you look like. It was all about art and music and working together. It was a real parallel world, something we dreamed about how the world could look like.
When we were recording the album the whole nightmare came true, you couldn’t leave the country and meet your international friends anymore; you were kind of trapped in a prison. Because we like Munich only because we know we can leave. And it’s always good to come back and look from the outside. It’s very important to us. Inviting guests was a way to connect, to open up and to be only us.
Do you think that this kind of utopia is possible? Not only in the small scale like on the festival. John Lennon was singing about it in 1971 and since then nothing has changed.
Cico: (laugher) It’s very difficult, but very important that as many people as possible share this idea. And I think it can definitely have effect. I don’t think that the whole world can be united, but it’s very important process.
In the lyrics I found some sentences, traces that make me think that Buddhist philosophy is somehow close to your thoughts. The idea of cyclity, the mutal penetration of global and individual, idea of unity, being here and now. Am I right?
Markus: I don’t believe in anything actually. I always try to find pictures that describe the world, pictures how I imagine other people can see the world. It’s more about questions than the answers. I cannot sing or tell: this is how it is. I always discover again and again that there’s no answers and no one way. Everything is changing. You have to be in this how we are now. It’s something you can find in personal life: anything can happen. Nothing is fixed, there’s no safety. And knowing that there’s no safety it’s something that globally is happening now – everything we all believed was fixed, and nobody could take it away. Now everything is upside down.
Not only because of corona. Suddenly so many incredibly strange and dangerous politicians came up and freak out. It’s so strange that it happened all at once. But the thing I discovered is that anything in a positive way can happen. This is maybe in a way the buddhist way of thinking.
But I don’t have the answer. It’s all about standing and looking and being always fascinated, shocked, amazed but also excited about what is happening.
I assume that mostly you were recording remotely. Was it difficult?
Cico: With guests we recorded remotely, only with Zayendo we recorded a year ago. Corona didn’t really existed then. The other ones sent us their parts. Positive side effect of corona was that our guests had a lot of free time, no touring at all, and it was nice also to have this process very open. We didn’t have clue what they’re going to do with the music we sent them. We sent Ben Gay the music and we didn’t really know if he was going to play the trumpet or talk, or make electronics. Finally he sang these beautiful lines.
I guess it was easier than to play concerts without listeners.
Cico: We had to make a little gap in the spring when there was complete lockdown in Germany, but then we could meet again. We had some corona shows, but not so much. It was nice that many people were involved in it, especially in the smaller indie scene, they were very active. They invented new types of concerts with some new ideas. But in general nothing can compare to regular concerts.
Do you remember your concerts in Poland?
Cico: Yes, I remember I started paying in Warsaw with a horribly detuned guitar and we had to stop the song and start again.
Co państwo na to?