Public Service Broadcasting: nie chcemy być krzykaczami
Zespół, który potrafi za pomocą dźwięków i archiwalnych nagrań opowiedzieć zupełnie różne historie – podboju kosmosu, strajku górników, czy początków telewizji. Public Service Broadcasting już w czwartek zagrają w warszawskich Hybrydach. Lider zespołu, J. Willgoose, Esq., opowiedział nam o procesie tworzenia ich nietypowych utworów, misji, a także herbacie*.
*to nie jest artykuł sponsorowany!
Martyna Nowosielska-Krassowska: Kiedy pierwszy raz wpadłeś na pomysł łączenia archiwalnych nagrań z muzyką instrumentalną, co jest waszym znakiem rozpoznawczym, czy był to raczej eksperyment, zabawa? Czy spodziewałeś się, że okaże się to takim sukcesem?
J. Willgoose, Esq.: Po prostu tworzyłem sobie w domu. Wydawało się to fajnym sposobem na dodanie dodatkowej warstwy do tego, co robiłem. Najpierw przede wszystkim robiłem to dla własnej zabawy, a potem zagrałem kilka kawałków swoim przyjaciołom, którzy dobrze na nie zareagowali, więc robiłem to dalej. Koncept rozrastał się i tak to wyszło.
Słyszałam, że częściowo zrobiłeś tak dlatego, że nie chciałeś śpiewać…
Tak, zdecydowanie. Nie lubię tego robić i nie jestem w tym zbyt dobry, więc to właściwie nie jest nawet opcja. Myślę, że jeśli masz to szczęście mieć głos, który przyciąga ludzi, taki jak ja kocham w innych wokalistach, jeśli masz coś takiego jako instrument to super, ale albo to masz, albo nie. Nie sądzę, że można to wyrobić. Możesz ćwiczyć i być coraz lepszym w tym, co masz, ale musisz mieć dużo szczęścia i być wyjątkowym, żeby wyróżniać się ze swoim głosem, bo jest ich tak wiele. Jeśli jesteś wokalistą poniżej przeciętnej to to się po prostu nigdy nie uda. Dlatego szukałem innych sposobów, żeby to rozwiązać.
Podałbyś przykłady jakiś osób obdarzonych takimi wokalami, które się twoim zdaniem wyróżniają?
Kocham Jima Jamesa z My Morning Jacket. Jego głos jest niesamowity. Często to nie są te głosy, które są perfekcyjne technicznie. Na przykład Thom Yorke – nie powiedziałbym, że jest technicznie perfekcyjny, ale w jego głosie jest tak wiele. Radiohead nie mogłoby istnieć bez niego, bez jego głosu, który to wszystko ciągnie, niezależnie jak dobrymi muzykami są Jonny Greenwood i reszta ekipy. Jeśli chcesz, aby to głos był twoim połączeniem z publicznością, to musisz mieć coś szczególnego, inaczej to nie zadziała.
Ale na ostatnim albumie „Every Valley” zdecydowałeś się jednak zaśpiewać…
Tak, to była konieczność. Lisa (Jên Brown – red.) zgodziła się wziąć udział w nagrywaniu. Miałem też umówionego kogoś do zaśpiewania męskiej części utworu, ale ta osoba przestała odbierać telefon… Nie mogłem wymyślić nikogo innego na to miejsce tak późno, więc po prostu musiałem to zrobić. Biorąc pod uwagę o czym jest utwór, jaki jest osobisty, i może również to, że byłem nieco wrażliwy na punkcie tego wykonania i tego, jak się w nim odkrywam, to to, że nie jestem za dobry w śpiewaniu mogło nawet pomóc. Zwłaszcza obok Lisy, która robi to zupełnie bez wysiłku. Myślę, że ostatecznie to nawet działa, co jest dobre, ale nie chcę robić tego ponownie.
Czemu w ogóle wziąłeś pod uwagę nagrywanie wokali? Czy było coś, czego nie mogliście wyrazić tylko dźwiękiem?
Tak, myślę, że było coś, co chciałem zamieścić na albumie, czego ekwiwalentu nie da się znaleźć. Wydaje mi się, że daje to więcej elastyczności w podejściu do tematu. Masz więcej kontroli nad narracją, nie polegasz tylko na materiale, który możesz znaleźć, dodajesz do tego trochę swojej osobowości. Z tego powodu zrobiliśmy też wywiady z górnikami. Mimo że tylko małe ich fragmenty znalazły się na albumie to pozwoliło to nam na większy udział w tworzeniu albumu, a mniej poleganie na tym, co znaleźliśmy w archiwach.
Może to też dlatego, że wasz ostatni album jest najbardziej politycznym z waszych dotychczasowych? Może dlatego pojawiła się potrzeba użycia własnych słów?
Tak, to trudniejsza historia do opowiedzenia. Myślę, że tekst i śpiew w pewnym sensie sprawiają, że album jest bardziej przystępny. Jest mniej gęsty, jest to mniej ćwiczenie akademickie. Ludziom łatwiej się utożsamiać z taką muzyką emocjonalnie. Osobiście nie potrzebuję wokali, aby poczuć coś takiego, ale wydaje mi się, że tak jest u większości ludzi – jeśli próbujesz stworzyć jakieś połączenie, to pomaga w tym trochę wokalu. Poza tym nie chcemy utknąć robiąc to samo w kółko. To, że zaczynasz w jakiś konkretny sposób nie oznacza, że musisz tak robić cały czas nie próbując niczego nowego. Może zadziałają, może nie, ale musisz się adaptować, zmieniać się, inaczej po co to wszystko?
Mówiąc o politycznym wydźwięku albumu, czy planujesz poruszać więcej takich tematów w przyszłości? Jest wiele do opisania w tych czasach…
Nie chce stać się takim „krzykaczem”, nie chcę być protekcjonalny. Myślę, że zarówno w USA, jak i w Wielkiej Brytanii mieliśmy okazję zobaczyć jak bardzo nie działa, jeśli na kogoś kto ma inną opinię na jakiś temat niż ty po prostu nawrzeszczysz, nazwiesz głupim, wstrząśniesz i krzykniesz „czemu tego nie dostrzegasz”? Sądzę, że dużo lepiej jest próbować zrobić to przez muzykę. Myślę, że na albumie jest w oczywisty sposób pokazane po czyjej jesteśmy stronie, ale nie sądzę, że przybieramy jakąś polityczną pozę. Ten album jest politycznie umiejscowiony, ale nie ma tu z naszej strony żadnego politycznego pozerstwa. Myślę, że jest właściwie wyważony, jest w oczywisty sposób polityczny, w oczywisty sposób wskazuje konkretny kierunek, ale również możesz na albumie znaleźć własną drogę. Możesz z niego wydobyć to, co chcesz. Jest taki koleś, który przychodzi na nasze koncerty, który był górnikiem w latach 80. i wrócił do pracy. Pisał do mnie długie maile, w których wyjaśniał, dlaczego nie brał udziału w strajku, itd. I nawet poprzez jego przeciwne stanowisko można zobaczyć, że to, co zdecydowaliśmy się opisać na albumie, w jakiś sposób w nim rezonuje, a pewne rzeczy odrzuca. Jeśli zostawiasz ludziom taką przestrzeń na albumie, to chyba znaczy, że robisz to dobrze.
Skoro rozmawiamy o przekazie w waszej muzyce, to chciałabym wspomnieć wasze pewnego rodzaju motto, że chcecie „prowadzić lekcje z przeszłości poprzez muzykę przyszłości”. Czy więc wasza muzyka to bardziej hobby i wyrażanie siebie, czy raczej misja?
Ten tekst był żartem, chociaż wiem, że wiele osób traktuje go serio. Na początku naszej kariery PSB było aktem solowym. Występowałem wtedy na festiwalu Fringe (jeden z największych festiwali teatralnych na świecie, który odbywa się w Edynburgu – red.), gdzie jest ponad sześć tysięcy różnych występów walczących o publiczność. Średnia wielkość publiczności na jednym występie to sześć osób. Zastanawiałem się więc, jak do tego podejść i wpadłem na pomysł, że wymyślę jakieś chwytliwe hasło i wymyśliłem właśnie to. Pomyślałem, „o, to będzie zabawne” i od tamtej pory to z nami niestety zostało. To dobry tekst, ale nie jest to dobra reprezentacja tego czym byliśmy i jesteśmy. Nie jesteśmy tak aroganccy, żeby myśleć, że nasza muzyka to muzyka przyszłości. To po prostu połączenie rzeczy, które lubimy. A co do części o uczeniu, to tak jak mówiłem nie chcemy ludzi pouczać, to bardziej przedstawianie czegoś, pytanie co można z czegoś wyciągnąć, co jest dużo bardziej angażujące i satysfakcjonujące dla słuchaczy, bo mogą dodać do tego własne przemyślenia i mieć własne spojrzenie na tematy, które poruszamy.
Powiedziałbyś, że przez swoją muzykę chcecie między innymi spopularyzować naukę, historię?
Nie myślałem o tym, kiedy tworzyliśmy te albumy, ale wybierając te tematy, jesteś po stronie tych ludzi wybierających się w te podróże, podejmujących ryzyko, osiągając to, co osiągnęli. Więc w pewnym sensie wybijamy rytm technicznemu i duchowemu motorowi postępu. Myślę, że wcześniej tego nie doceniałem, ale to jest całkiem potężny przekaz, zwłaszcza dla dzieciaków słuchających muzyki i dzięki temu zaczynających się interesować pewnymi kwestiami, na przykład kosmosem. To jest super. Graliśmy na wielu dużych festiwalach w Wielkiej Brytanii i potem w wywiadach pytano nas, czemu uważamy, że to ważne, aby tworzyć muzykę o takich rzeczach i zacząłem się nad tym zastanawiać. W obecnym klimacie jest tyle dezinformacji, tyle przekręcania, po prostu kłamstw, ignorancji wobec rzeczywistości, czy wręcz zaprzeczania rzeczywistości, że propagowanie naukowego podejścia, analizy opartej na dowodach, a nie dogmatach, jest ważne i dobrze jest być po tej stronie. Ale nie brałem tego pod uwagę, kiedy tworzyliśmy nasze albumy, po prostu przyszło to później, co jest całkiem fajne.
Jak wybieracie materiał do swoich utworów, te archiwalne nagrania, z których korzystacie? Wasz pierwszy album to były różnorodne nagranie dotyczące telewizji, ale też innych rzeczy, drugi był o podboju kosmosu, a trzeci o górnikach w Walii. Jak wygląda proces wybierania tych tematów?
Myślę, że najpierw trzeba zdać sobie sprawę, że jakiś materiał istnieje. Wiedząc, że istnieją np. archiwa NASA, wiedząc, że BFI (British Film Institute – red.) ma materiały o górnictwie, że materiału można użyć, potem pojawia się zainteresowanie tematem i chęć zajęcia się nim, zastanawianie się nad tym, do czego ten materiał cię prowokuje jako artystę i co w tobie stymuluje. Wybór konkretnego materiału do użycia wiąże się z tym, co chcesz na opowiedzieć na albumie, jaką historię chcesz przedstawić. Musisz też zwracać uwagę na rzeczy, których się nie spodziewasz, zawsze być otwartym na coś, co cię zaskoczy. Tak jak „Go”, które jest w sumie szczęśliwym wypadkiem. Chciałem zrobić coś o Apollo 11 (misja, która zakończyła się lądowaniem ludzi na Księżycu – red.) – nie da się mówić o podboju kosmosu bez Apollo 11, ale nie chciałem robić tego w sposób oczywisty – „mały krok dla człowieka”… Pozostało więc pytanie jak przerobić ten temat tak, aby to było ekscytujące i wciągające, ale też w miarę świeże. Czasem pewne nagrania wybierają się właściwie same. Nie można im w pewnym sensie odmówić – są tak potężne, tak oczywiste, że musisz ich użyć. W procesie kreatywnym ważne jest też, żeby za dużo się nie zastanawiać, po prostu zacznij coś robić, a reszta ruszy. Nie zastanawiaj się jak to będzie wyglądało w całości, nie twórz na siłę kawałków do radia.
Wydaje mi się, że sam jesteś trochę geekiem. Jak bardzo zgłębiasz tematy, które poruszasz na albumach? Zajmujesz się nimi 24 godziny na dobę czy raczej mniej?
To jest duża część mojego życia, więc dużo o tym myślę. Musisz wiedzieć odpowiednio dużo, żeby oddać tematowi sprawiedliwość. Ale, będąc bardziej cynicznym, nie ma co marnować czasu na niepotrzebny research, na coś, co nie będzie miało żadnego wpływu. Musisz więc rozróżnić przydatny research od rzeczy, które są ślepą uliczką. Myślę, że idzie mi to coraz lepiej. Jednocześnie nigdy nie wiesz, czy na danej drodze nie będzie czegoś wartościowego, więc trzeba zachować równowagę między pozostawaniem otwartym na zmianę kierunku a byciem skupionym na tym, co chcesz osiągnąć. To trudne. Jeśli chodzi o górników to wydaje mi się, że ledwo liznąłem ten temat. Wiem dużo więcej niż wiedziałem na początku – bo na początku nie wiedziałem o tym nic – ale w porównaniu do kogoś, kto żył takim życiem, pracował w górnictwie, to nie wiem wiele. Ale wiem wystarczająco, żeby oddać tej historii sprawiedliwość, a przynajmniej tak mi się wydaje.
Pierwszy raz byliście w Warszawie jako support grupy Editors. Masz jakieś wspomnienia związane z tamtym wyjazdem?
Przyjechaliśmy do Warszawy z Pragi, gdzie graliśmy poprzedni koncert, tylko po to, żeby usłyszeć, że koncert jest odwołany. Spędziliśmy miły wieczór w Warszawie.
Może to nawet lepiej, bo mieliście okazję pozwiedzać (śmiech).
Tak, zobaczyliśmy miasto, czego nie zrobilibyśmy jeśli gralibyśmy koncert. Następnego dnia po prostu wróciłem do domu, do żony. Nie chciałem zostawać poza domem dłużej niż musiałem. Byliśmy też wcześniej w Polsce na festiwalu we Wrocławiu w 2013 roku. To był dziwny występ w czymś w rodzaju szkoły. Było trochę nietypowo, ale spotkaliśmy miłych ludzi, co było dobre.
Moje ostatnie pytanie też jest trochę dziwne – czytałam trochę wywiadów z tobą przygotowując się do tego i zauważyłam, że często jest w nich wspominane, że w czasie rozmowy pijesz herbatę, co jest bardzo brytyjskie. Muszę więc zapytać – jaka jest twoja ulubiona herbata?
Nie jestem zbyt wybredny. Piję „Yorkshire Tea”, która jest mocna, ale jednocześnie wciąż codzienna. Ludzie są bardzo wybredni jeśli chodzi o kawę, muszą z nią robić to i tamto, jest jej jakiś milion rodzajów. Ja po prostu lubię kubek herbaty. Mocnej herbaty. I trochę mleka. Ale nie dużo. To jest właśnie problem – jak pójdziesz do kawiarni, gdzie głównie robią kawę, i poprosisz o mleko do herbaty to wlewają go mnóstwo i zamienia się ona wtedy w okropną, mleczną hańbę (śmiech). W trasie mam ze sobą swoje własne woreczki herbaty. Biorę to trochę na poważnie. Zazwyczaj dają nam Earl Greya, który jest średni. Trzeba mieć się zawsze na baczności, kiedy prosi się o czarną herbatę, bo zwykle dostaje się Earl Greya. Album był zdecydowanie zasilany herbatą (śmiech). „Yorkshire Tea” dali nam nawet trochę darmowych gadżetów – mamy specjalnie zmodyfikowane pudełko na herbatę Public Service Broadcasting, co jest dla mnie ważnym momentem w karierze.
Jako miłośniczka herbaty doskonale to rozumiem.
W Europie macie jedną dobrą herbatę, którą z przyjemnością piję – Dallmayr. Piliśmy ją w Niemczech i na Węgrzech i była smaczna.
Co państwo na to?