Mogwai: Właśnie porównałem nas do Buzzcocks, to dobry sposób na rozpoczęcie dnia
Mogwai mimo wszelakich trudności mają za sobą niezły rok – w czasie pandemii nagrali album „As The Love Continues”, który po swojej premierze miesiąc temu trafił na pierwsze miejsce list sprzedażowych w Wielkiej Brytanii. Teraz szkocki zespół musi zmierzyć się z kilkoma wyzwaniami – w międzyczasie Brexit stał się faktem, a niedługo (mamy nadzieję!) do życia mogą powrócić koncerty. O tym wszystkim i o paru innych rzeczach opowiedział nam lider zespołu, Stuart Braithwaite.
Martyna Nowosielska-Krassowska: Wasz nowy album nazywa się „As The Love Continues”, a w całkiem podobnym czasie, w marcu, wasi koledzy z Arab Strap wydali krążek „As Days Get Dark”. Uważasz się bardziej za optymistę w tych trudnych czasach?
Stuart Braithwaite: Tak, myślę, że generalnie nim jestem. Oczywiście to był bardzo trudny rok dla wszystkich, ale jestem optymistą, sądzę, że będzie lepiej. Na pewno jestem bardziej optymistyczny niż Aidan z Arab Strap (śmiech). Chociaż nie wiem, czy to takie trudne.
Czemu sądzisz, że jest takim pesymistą?
Nie wiem, nie mam pojęcia! Kto wie! (śmiech)
Powiedziałeś w jednym z wywiadów, że ten album brzmi bardzo ciepło, ja też kiedy go słucham mam wrażenie, że jest trochę jak takie jasne światło w tej trudnej erze.
Tak, sądzę, że to dość ciepły album. Myślę, że to reakcja na okoliczności. Nie chcieliśmy pisać muzyki o tym, jak było strasznie w zeszłym roku, chcieliśmy odsunąć się od takiej energii.
Mogwai jest uznawane przez krytyków za post rock, też się tak definiujecie?
Nie myślę o tym tak. Myślę o nas jako o zespole rockowym. Myślę, że post-rock może być całkiem ograniczający. Czasami robimy coś i jakoś nie widzę, żeby ludzie narzekali, że „to nie jest post-rock!”. No cóż – kto o tym decyduje? Nie zaczęliśmy zespołu po to, żeby robić ciągle to samo. Rozumiem kategorie, ale wolę, żebyśmy byli po prostu zespołem rockowym. Jak zespoły i artyści, których słuchałem dorastając – Jimmy Hendrix Experience, David Bowie.
Pytam o to, bo wiele osób mówi, że post rock umarł, a w tym samym czasie wasz najnowszy album, uznawany jednak przez wielu za postrockowy, trafił na pierwsze miejsce list sprzedażowych w Wielkiej Brytanii, więc ja coś tego umierania nie widzę.
Kiedy ludzie zaczynają jakiś gatunek, mają wpływ na inne zespoły, to trudno jest to utrzymać. Na przykład punk. Przez długi czas było mniej dobrych zespołów punkowych, ale to nie znaczy, że Buzzcocks nie byli świetnym zespołem. Buzzcocks byliby świetnym zespołem nawet gdyby punk nie istniał. Właśnie porównałem nas do Buzzcocks, to dobry sposób na rozpoczęcie dnia (śmiech).
Mamy 2021 roku, więc muszę Cię spytać o pandemię. Zaczęliście prace nad nową płytą w lutym ubiegłego roku. Wyobrażam sobie, że to musiało być bardzo trudne, kiedy nagle wprowadzono ogólnoświatowy lockdown. Jak zdołaliście nagrać album?
Dobrze było mieć coś do roboty. To była właściwie dobra, pozytywna rzecz. Mieliśmy projekt, nad którymi mogliśmy pracować, co było dobrym sposobem na odwróceniem uwagi. Musieliśmy trochę zmienić plany – nagrywaliśmy w Anglii, zamiast w Stanach, musieliśmy mieć założone maseczki i tak dalej. Szczerze – nie było aż tak ciężko. Miło było mieć coś, co nas zajęło. Wydobyliśmy to co najlepsze ze złej sytuacji.
Na albumie jest trochę kolaboracji – Atticus Ross z Nine Inch Nails, Colin Stetson. Robiliście to online? Jak przebiegała taka współpraca w czasie pandemii?
Tak, wszystko robiliśmy przez internet. Colin nagrał po prostu swoje partie. Co do Atticusa, to było bardziej skomplikowane. On był w Los Angeles, nasza orkiestra była w Budapeszcie, a nagrywalśmy ją z nim z Glasgow. Jednak pewnie zrobilibyśmy to tak samo, nawet gdyby nie było pandemii. Nie wiem, czy mielibyśmy pieniądze, aby zapewnić wszystkim przeloty po całym świecie (śmiech). To świetne, że technologia tak dobrze działa w takich sprawach.
Mówisz więc, że pandemia tak naprawdę nie zmieniła tego, jak pracowalibyście z Atticusem, bo i tak byście nie lecieli do LA albo nie sprowadzili byście go do Wielkiej Brytanii?
Pewnie nie (śmiech). To byłoby pewnie dokładnie takie samo. Jedyna rzecz, którą musieliśmy zrobić inaczej to praca z Davidem Fridmannem (producent Mogwai – red.). Był z nami połączony na Zoomie. Normalnie wyjechalibyśmy do jego studia (w Nowym Jorku – red.). Tym razem było inaczej. Jednak nawet pomimo tego, wszystko zagrało bardzo dobrze, choć zdecydowanie inaczej niż gdybyśmy robili to w normalnych warunkach.
Album wyszedł super, więc chyba wszystko zrobiliście dobrze.
Tak, jesteśmy bardzo zadowoleni z efektu.
Mówiąc o kolaboracjach na albumie, to na samym początku znajduje się dziwne nagranie, które podesłał wam Benjamin Power. Powiesz o nim coś więcej?
Ben jest naszym bardzo dobrym przyjacielem, gra w zespole Fuck Buttons i robi muzykę jako Blanck Mass. I mówi dużo przez sen. Zaczął więc się nagrywać, bo jego żona opowiadała o dziwnych rzeczach, jakie wypowiada. Przesłał nam jedno z takich nagrań i bardzo się nam spodobało. Początkowo chcieliśmy go użyć tylko jako tytułu piosenki („To The Bin My Friend, Tonight We Vacate Earth” – red.), ale uznaliśmy, że fajnie będzie wykorzystać samo nagranie i umieścić je na początku albumu. Ben był bardzo z tego powodu szczęśliwy. To na pewno interesujące dodać coś z nieświadomości do albumu, myślę, że jest w tym coś psychodelicznego.
Na albumie jest coś jeszcze dla was nietypowego – słowa. Nieczęsto używacie tekstów w swoich piosenkach, a tu pojawiają się w utworze „Richie Sacramento”. Jak decydujesz, że tym razem musisz użyć słów, że tym razem sama muzyka nie wystarczy?
Myślę, że to była po prostu kwestia piosenki. Piosenka sama w sobie brzmiała tak jakby dobrze było mieć w niej słowa. Wydawało się to oczywistą rzeczą do zrobienia. Tak naprawdę już parokrotnie zdarzało mi się to robić, śpiewam na wielu naszych płytach, ale tutaj one są bardzo słyszalne, czyste, co jest inne.
Poza tym temat piosenki jest dość trudny, bo opowiada o śmierci waszych znajomych, muzyków z innych zespołów na przykład Davida Bermana (znany między innymi ze zespołu Silver Jews, zmarł w 2019 roku – red). Może dlatego słowa były tam potrzebne?
Tak. Chociaż on zainspirował słowa, piosenka była już napisana. To bardzo pasuje, bo był świetnym tekściarzem. Wydawało się właściwie spróbować i zrobić coś, aby go uczcić w sposób, z którego był znany i do czego miał talent.
Słyszałam, że piosenka była zainspirowana również śmiercią Scotta Hutchisona (z zespołu Frightened Rabbit, zmarł w 2018 roku – red.).
To prawda. Niestety kilku naszych przyjaciół zmarło w ostatnich latach. Na przykład nasz dobry przyjaciel Patrick Doyle (szkocki kompozytor muzyki filmowej – red.). To było kilka ciężkich lat. Zdecydowanie dużo o tym myślałem i miło było ukierunkować te myśli w coś muzycznego.
Nasz serwis musicnow.pl jest w pewnym sensie związany z Hutchisonem, ponieważ nazwę zaczerpnęliśmy właśnie z piosenki Frightened Rabbit. Więc dla nas jego śmierć też była szokiem.
To bardzo smutne, był świetną osobą i świetnym muzykiem. Wiele osób to czuło.
Zmieniając temat na coś nieco bardziej optymistycznego – jak sądzisz, jak będzie wyglądał powrót do normalności, jeśli chodzi o koncerty? Czy na wejściu będą sprawdzać kto się zaszczepił, przez jakiś czas utrzymane zostanie dystansowanie się. Myślę, że oczywiście ludzie bardzo tęsknią za występami na żywo, ale też na początku mogą się bać z powodu tego całego doświadczenia, które trwa już ponad rok.
Sądzę, że to będzie się działo powoli. Na początku pewnie wrócą koncerty na świeżym powietrzu. Wydaje się to skomplikowane, bo niektóre kraje radzą sobie dość dobrze ze szczepieniami, a inne nie. To może utrudniać trasy koncertowe. Myślę, że to będzie dość trudny proces, ale mam nadzieję, że nie zajmie za długo.
Też mam taką nadzieję. Mówiąc o trasach koncertowych – w Wielkiej Brytanii kolejnym aspektem tego jest Brexit, który stał się oficjalnie faktem w czasie pandemii. Podejrzewam, że to wpłynie w jakiś sposób na wasze jeżdżenie w trasy.
To sprawi, że będzie trochę trudniej. Bardziej martwię się o nowe i młodsze zespoły. Dla nas to będzie pewnie tylko kłopot. Martwię się, że niektóre zespoły nie będą mogły tego robić w ogóle. To po prostu bardzo smutna sytuacja. Zwłaszcza w Szkocji. Głosowaliśmy przeciw Brexitowi, więc to się wydaje jeszcze bardziej nie fair.
To wydaje się być nie fair również dlatego, że Szkocja od lat stara się o niepodległość, a teraz decyzja podjęta tak naprawdę przez Anglików wpływa na Szkocję. To musi być bardzo trudne.
Dokładnie. To okropne.
Wiem, że sam byłeś za niepodległością Szkocji. Czy Brexit sprawił, że stało się to bardziej intensywne? Wykorzystujesz jakoś swoją popularność, aby orędować za niepodległością?
Tak, sądzę, że ta sprawa stała się bardziej pilna. Oczywiście, że zawsze chciałem, aby Szkocja była niepodległa, ale teraz wydaje się to dużo ważniejszą kwestią. Bez wątpienia.
Czytałam, że tuż po głosowaniu w sprawie Brexitu wiele osób chciało kolejnego referendum w sprawie szkockiej niepodległości, a teraz te liczby znowu maleją. Zastanawiam się czemu?
Jest wiele politycznych problemów. Sądzę, że te liczby znowu wzrosną. Jest wiele wewnętrznej polityki, która nie ma nic wspólnego z Brexitem, czy niepodległością. Nie martwię się jednak, sądzę, że znowu więcej ludzi będzie za.
Na koniec rozmowy chciałam zapytać o coś związanego z utworem „Ceiling Granny”. Tytuł został zainspirowany filmem „Egzorcysta III”. Jakie inne horrory polecasz, czy w ogóle jesteś fanem gatunku?
Kocham horrory. „Egzorcysta” jest jednym z moich ulubionych, inne które uwielbiam to „Hellraiser”, „Czarownica: Bajka ludowa z Nowej Anglii”, „Dziedzictwo. Hereditary”, „Halloween”. Jest ich bardzo wiele.
Może jeszcze „Midsommar”?
„Midsommar” jest świetne. Kocham ten film. Bardzo, bardzo dobry.
Co państwo na to?