Marlon Williams: wcześniej chciałem pisać piosenki, teraz musiałem
Marlon Williams to jedno z najgorętszych nazwisk alternatywnego country. Jako samodzielny twórca tego gatunku Nowozelandczyk dał się poznać w 2016 roku, kiedy Dead Oceans wydała jego debiutancką płytę. „Marlon Williams” to 35 minut hołdu dla amerykańskiej tradycji, zresztą nie tylko countrowej. Jednym z jaśniejszych punktów płyty jest cover popowego przeboju Teddy’ego Randazzo z lat 60. – „Lost Without You”. Album, z którym Williams wystąpi na OFF Festival 2018, to „Make Way For Love”. Powstał tuż po rozstaniu Williamsa z gwiazdą gotyckiego folku Aldous Harding. Ta płyta przeobraziła Williamsa ze storytellera w singera-songwritera, który nie tylko zaczyna wchodzić na ścieżkę opisywania swoich uczuć, lecz także eksperymentuje z tą formą, przede wszystkim zapraszając swoją byłą dziewczynę do zaśpiewania kilku fraz w „Nobody Gets What They Want Anymore”, singlu promującym album.
Mieliśmy okazję chwilę porozmawiać z Williamsem, którego będziecie mogli posłuchać już 5 sierpnia na OFF Festivalu w Katowicach. Warto.
Martyna Płecha: „Make Way For Love” to płyta, która powstała tuż po twoim rozstaniu z Hannah Harding, znaną nam jako Aldous Harding. Rola, jaką odegrała Hannah w twojej przemianie, jest postrzegana jako kluczowa. Jak Ty do tego podchodzisz?
Marlon Williams: Koniec naszego związku dał mi potrzebę tworzenia. Wcześniej po prostu chciałem pisać piosenki, teraz wręcz musiałem. Również po to, by odreagować. To była bardzo ważna zmiana. Prawdziwy punkt zwrotny.
Jak wygląda proces tworzenia w okresie żałoby?
Praca nad płytą była jego częścią. Zerwaliśmy, ale też musiałem napisać piosenki na nowy album. Niezależnie od tego, co się działo, nie mogłem tego odwlekać. Praca nad „Make Way For Love” była doświadczeniem katartycznym. Trochę jakbym korzystał z usług terapeuty, tyle że byłem nim sam dla siebie. Przepracowałem rozstanie za pomocą pióra, kartki i pianina.
Jak czujesz się na scenie teraz, kiedy dajesz swoim słuchaczom mniej historii, a więcej wyznań?
W chwili, w której piszę piosenki, natychmiast stają się one dla mnie historiami. W pewien sposób dystansuję się od nich. Wciąż tak mam. A za każdym razem, kiedy stoję na scenie, po prostu wykonuję tekst. Jestem wyobcowany przez większość czasu, nawet jeśli pragnę się komunikować i przekazywać to, co czuję. W ten sposób nadpisuję niepewność, którą czuję.
Myślisz, że utrzymasz ten bardziej intymny styl pisania?
Ciężko powiedzieć, bo w ostatnim czasie zbyt wiele nie pisałem. W czasie, który poprzedzał powstanie „Make Way For Love”, wydarzyło się tyle nieoczekiwanych rzeczy, które na mnie wpłynęły… Dlatego nie jestem w stanie powiedzieć, co będzie dalej. Ta płyta była zapisem pewnych wydarzeń, ale teraz jestem otwarty na to, co może przynieść przyszłość. Nie będę próbował iść w żadnym kierunku, po prostu usiądę, zacznę pisać i wtedy okaże się, co z tego wyjdzie.
Którą piosenkę uważasz za najbardziej osobistą na swojej płycie?
„Nobody Gets What They Want Anymore”. Ona jest zdecydowanie najbardziej wprost. To w niej zawiera się motyw przewodni albumu, czyli próba zrozumienia, co się dzieje. A poza tym ten kawałek kończy dzikie błaganie [śmiech]. Tak, to piosenka najbliższa mojemu sercu.
Na koniec chciałabym Cię zapytać o status country w Nowej Zelandii i Australii. W Polsce tę muzykę traktuje się po macoszemu, uważa za kiczowatą, choć wielu artystów, podobnie jak Ty, z niej czerpie.
Country powoli się naturalizuje, łącząc się z muzyką popularną. Pomimo to wciąż wprawia ludzi w zakłopotanie. Zwłaszcza takie jego rodzaje jak honky-tonk. Myślę, że ma podobny status, co w Polsce. Ja sięgnąłem po country dzięki ojcu. Choć grał w punkowym zespole, kiedy byłem dzieckiem, podsuwał mi naprawdę zróżnicowaną muzykę. Co tydzień przynosił do domu nowe płyty. Był wśród nich i krążek Grama Parsonsa. Potem, gdy zacząłem zgłębiać własną kreatywność, zauważyłem, że chce mi się pisać, kiedy słucham country. Okazało się, że wyrażanie siebie twórczo bardzo łatwo przychodzi mi za pomocą bardzo prostych narzędzi należących do tego gatunku.
Czujesz się spadkobiercą, na którym spoczywa obowiązek niesienia dziedzictwa tego gatunku?
Nie, zupełnie nie [śmiech]. Nie czuję żadnej odpowiedzialności za country. Skupiam się na tym, co jest artystycznie ważne dla mnie, choć oczywiście szanuję tradycję.
Co państwo na to?