Low: ufać ludziom, których się kocha
>> Read the interview in English.
Zaczynali grać w 1993 roku, kiedy w USA królował grunge, a stolicą muzyki było Seattle. Alan Sparhawk (wokal, gitara), Mimi Parker (wokal, perkusja), John Nichols (bas). Trójka dwudziestolatków z Duluth w Minnesocie. Z miasta, w którym urodził się Bob Dylan. I do Nirvany, i do Dylana było im jednak daleko. W tym, co tworzyli jako Low, królowała sugestywna oszczędność. Posępne teksty, wyśpiewywane na zmianę przez Sparhawka i Parker, których z biegiem lat zaczęto porównywać do Grama Parsonsa i Emmylou Harris, powolne tempo oraz minimalistyczne aranżacje. W tamtym czasie w podobnym duchu tworzyły takie kapele, jak Bedhead, Red House Painters czy Codeine. Wcześniej grali tak Galaxie 500. Dla takich zespołów wymyślono określenie slowcore. Low jednak szybko stali się klasą samą dla siebie. I nie przestają nią być. Od ćwierć wieku. Przez ten czas Low, którego trzonem jest małżeństwo Sparhawka i Parker, nie ominęły zmiany personalne. Kiedy Nichols po roku opuścił zespół, zastąpił go Zak Sally, który spędził w Low 11 lat. Potem przyszedł czas Matta Livingstone’a. Rok, w którym dołączył do składu, czyli 2005, był najtrudniejszym w historii zespołu. Sparhawk doświadczył potężnego załamania
nerwowego. Od 2008 roku basistą Low jest Steve Garrington.
Low pojawią się na białostockim Halfway Festival, a my mieliśmy okazję porozmawiać z Alanem. O przeszłości, bo tę mają niezwykłą, o teraźniejszości i o przyszłości, w której jeszcze wiele może się wydarzyć.
Martyna Płecha: Pierwsza piosenka, jaką wypuściliście w tym roku, to cover „Let’s Stay Together” Ala Greena. Wiem, że powstała w celach charytatywnych, ale dlaczego właśnie ona?
Alan Sparhawk: Zdarzało nam się wykonywać ją na koncertach, więc pomyśleliśmy, że byłoby interesująco ją nagrać. Zanim wyszła, trzymaliśmy ją w szufladzie około pół roku. To piosenka, którą uwielbiamy, a poza tym pozwoliła nam na eksperymentowanie z producentem, z którym teraz pracujemy. Koniec końców uznaliśmy, że się nadaje [śmiech].
M.P.: Wydaje mi się, że padają w niej słowa, które są kluczowe dla twojej i Mimi relacji. Mam tu na myśli frazę „and you make me feel so brand new”. Jak to jest przez tyle lat być dla siebie nieustającą inspiracją?
A.S.: Myślę, że jesteśmy szczęściarzami. Mamy bardzo unikalną relację. Znamy się, odkąd skończyliśmy dziewięć lat, chodziliśmy do tej samej szkoły, długo się przyjaźniliśmy, zanim zostaliśmy parą. To nadzwyczajne, ale oczywiście nigdy nie jest idealnie. Nad każdym związkiem trzeba się mocno napracować.
M.P.: Jak wygląda proces twórczy w sytuacji, kiedy tworzy się rodzinę z członkiem zespołu?
A.S.: Jest inaczej. Czasem współpracujemy więcej, czasem mniej. Zazwyczaj wpadamy na pomysły osobno i pracujemy nad nimi sami, zanim podzielimy się ze sobą tym, co mamy. Były może trzy, cztery piosenki, nad którymi od początku pracowaliśmy razem. Dla mnie bardzo ważny jest moment, w którym gram coś Mimi po raz pierwszy. Jestem wrażliwy, może nawet przewrażliwiony, jeśli chodzi o jej reakcje, ale dla mnie one są najważniejsze. Mimi jest moim największym krytykiem, więc kiedy pozytywnie reaguje na piosenkę, wiem, że to jest dobra piosenka. Czasem musi posłuchać jej kilka razy [śmiech].
M.P.: A co ze Stevem Garringtonem, waszym basistą? Jest z wami od 10 lat. Czy macie podobne porozumienie?
A.S.: Radzi sobie świetnie, pracując z nami. Każda piosenka jest inna. Czasem wymyślam ją sam od początku do końca, czasem mam tylko fragmenty i wiem, że Steve pomoże mi złożyć je w całość. Zdarza się, że sam przychodzi do mnie z pomysłami, akordami, melodiami. Wtedy biorę się za nie. Lubię pisać piosenki, to naprawdę satysfakcjonujące zajęcie, ale kiedy próbujesz coś napisać, natykasz się na szereg trudności. Przez większość czasu ponosisz porażkę. To bywa zniechęcające. Musisz zrobić coś z niczego. To, że ktoś przychodzi z własnym pomysłem, a ty podchwytujesz go od razu, potrafi przynieść ulgę. Myślisz wtedy „dobrze, zobaczmy co tu się może wydarzyć”. Zaczynanie od zera jest chyba najtrudniejsze.
M.P.: Swoja karierę zaczynaliście w erze grunge’u. Co popchnęło was do tego, żeby tworzyć muzykę podążającą w zupełnie innym kierunku, będącą poza mainstreamem?
A.S.: Kiedy dorastaliśmy, czyli w latach 80., interesowała nas muzyka spoza mainstreamu. Ja zawsze lubiłem punka. Nie wiem, co mnie do niego ciągnęło, ale wydaje mi się, że w jakiś sposób się z nim identyfikowałem. Intrygowało mnie to, co jest bardziej ekstremalne, bliższe pierwotnym ludzkim instynktom. Wydaje mi się też, że kiedy zaczynaliśmy swoją przygodę z muzyką, wierzyliśmy, że bardzo niewielu ludzi potrafi robić to dobrze [śmiech].
M.P.: Ciebie ciągnęło do punka, czy Mimi była tą bardziej „wrażliwą”częścią waszego duetu?
A.S.: Nie, skądże! Miała płyty Hüsker Dü [amerykański zespół punkrockowy z Minneapolis-Saint Paul – przypis redakcji] i podobnych kapel. Teraz Mimi jest zdecydowanie tą osobą, dzięki której twardo stąpamy po ziemi. Poza tym sposób, w jaki gra, to oś Low. Z jednej strony ktoś mógłby uznać, że to nas ogranicza, że mamy pewne możliwości, poza które nie wykraczamy, jednak myślę, że to pozwala nam zachować oryginalność. Nasze ograniczenia, a czasem nawet nasza ignorancja, to źródło naszego stylu. No i śpiew Mimi jest zupełnie wyjątkowy, potrafi z czegoś, co jest dwuwymiarowe zrobić coś, co ma trzy wymiary.
M.P.: Tęsknisz za tym, co było, czy jesteś ciekaw tego, co przyniesie przyszłość?
A.S.: Jasne, że wolę patrzeć w przyszłość. Gdybyśmy teraz mieli cofnąć się w czasie, byłoby zupełnie inaczej. Mam na myśli to, że tym, co sprawia, że mamy przeszłość za wyjątkową, jest nasza ówczesna ignorancja w stosunku do tego, co nas spotykało. Kiedy zaczynaliśmy, nie wiedzieliśmy, co się stanie. Oczywiście, że są okresy, za którymi tęsknimy. Kiedy się starzejesz, trochę trudniej jest podróżować, nie możesz też zarywać nocy, a potem normalnie funkcjonować. Poza tym teraz mamy dzieci, chcemy spędzać czas z nimi. Kiedy byliśmy młodsi, mieliśmy więcej wolności, więc mogliśmy ruszać w trasę i grać na niej po 150 koncertów rocznie. Myślę sobie, że miejsce, w którym znajdujemy się teraz, jest całkiem w porządku. Gdybyśmy robili więcej, może to byłoby za dużo dla naszej publiczności? Poza tym teraz mamy inne podejście do życia, robimy inną muzykę. No, może jednak nie tak zupełnie, bo wciąż gramy na basie, gitarze i perkusji [śmiech]. Myślę, że na scenie jest miejsce i dla młodych, i dla starych zespołów. Starsze kapele mają inną perspektywę i inne możliwości. My zawsze szukamy nowych ścieżek. To, że zespół z tak długą historią eksperymentuje, może wydawać się dziwne, ale myślę, że nie bylibyśmy szczęśliwi, robiąc wyłącznie to, czego ludzie od nas oczekują.
M.P.: W jakim wieku są wasze dzieci?
A.S.: Mają 14 i 18 lat.
M.P.: Są waszymi fanami?
A.S.: Uważają, że jesteśmy w porządku, ale nie słuchają nas dobrowolnie [śmiech]. Jedna z naszych córek jest fanką zespołów, o których można powiedzieć, że stylistycznie gdzieś się z nimi spotykamy, zespołów z którymi się przyjaźnimy. Lubi na przykład Beach House. Dziewczyny przychodzą na nasze koncerty, ale trochę je nudzimy. No nic, może za jakiś czas będą nas bardziej cenić, ale na razie trudno jest oczekiwać, żeby ekscytowały się tym, co robią ich rodzice [śmiech].
M.P.: Musimy zmienić temat na trochę mniej przyjemny. W 2005 roku miałeś epizod choroby psychicznej. Jak się czujesz teraz?
A.S.: Każdy, kto zmaga się z chorobą psychiczną, wie, że to wyzwanie na całe życie. Zdarzają się fatalne okresy, potem następują takie, w których potrafisz się zdystansować i odsunąć od siebie natarczywe myśli. Na razie wydaje mi się, że jest dobrze. W tamtym czasie byłem bardzo chorym człowiekiem, miałem urojenia. Musiałem iść do szpitala. Było bardzo trudno, ale mam to szczęście, że byli wokół mnie ludzie, którzy mnie chronili. Kiedy jesteś w takim stanie, w jakim wtedy byłem ja, nie jesteś zdolny do podejmowania właściwych decyzji. Jeśli nie ma przy tobie nikogo, kto się tobą zaopiekuje, może się zrobić niebezpiecznie. Wielu ludzi zmaga się z tym, co ja. Zwłaszcza tutaj, w Ameryce, bo w tym kraju niewystarczająco dbamy o ludzi. Opieka nad chorymi psychicznie nie leży w interesie służby zdrowia. Wiele osób jest w kryzysie, chociażby w depresji, co z kolei prowadzi do uzależnienia od narkotyków, bezdomności, biedy. Część ich problemów wynika z tego, że nie otrzymują wystarczającej pomocy. Wydaje mi się, że wielu ludzi jest chorych, choć wcale nie musi. To, że mam takie a nie inne doświadczenie, sprawia, że rozumiem, jak łatwo to może dopaść każdego. Jak już mówiłem, są dni, które wciąż są dla mnie trudne, ale jestem szczęściarzem. Kiedy przychodzą gorsze chwile, trzeba dbać o zdrowie i ufać ludziom, których się kocha.
M.P.: Angażujesz się w ruchy, które mają na celu zwiększanie świadomości społeczeństwa w kwestii chorób psychicznych?
A.S.: Trochę. Jest kilkoro ludzi, których wspieramy. To faktycznie byłby dobry pomysł, żeby zrobić coś bardziej znaczącego, tylko póki co nie wiem, co to mogłoby być. Spędzam czas z ludźmi, z którymi dzielę doświadczenia, pocieszamy się i staramy się sobie pomagać. Czasem to jedyne, co można zrobić. Czasem to najlepsze, co można zrobić.
M.P.: Nie myślałeś o tym, żeby swoje traumatyczne doświadczenie przepracować, pisząc w stylu twojego przyjaciela Marka Kozelka? Phil Elverum z Mount Eerie próbuje sobie radzić ze śmiercią żony właśnie w taki sposób.
A.S.: Tak, myślałem o tym. Czuję, że moja choroba ma duży wpływ na to, co tworzę. Jednak znam się na tyle dobrze, żeby wiedzieć, ze nie próbuję pisać o rzeczach, ale to, co wychodzi na światło dzienne, zazwyczaj jest odbiciem tego, co się ze mną dzieje. „Drums & Guns” to album, który powstawał w samym środku tego piekła. W wielu piosenkach to widać. Także w tych, które piszę teraz, bo od tamtego czasu wszystkie nasze nagrania są do siebie jakoś podobne. W tamtym czasie bardzo dużo pisałem, żeby dać ujście natrętnym myślom. Ludzie, którzy przechodzili przez to co ja, mogą rozpoznać pewien wzorzec zachowania. Kiedy masz urojenia wręcz zapełniasz zeszyty. Ja pisałem na czym popadnie. Mam te notatki jeszcze gdzieś na dnie szafy [śmiech]. Przez lata prowadziłem niewielki dziennik. Mam nadzieje, że któregoś dnia napiszę książkę, być może zbiór esejów, w którym pokażę nasze doświadczenia. Myślę sobie jednak, że powód, dla którego jednak bardziej pociąga mnie muzyka, jest taki, że to dla mnie dokładniejszy sposób na wyrażanie tego, co jest trudne do wyrażenia. Znam ludzi, którzy bardzo dobrze radzą sobie ze słowami, ja nie czuję, że tak potrafię.
https://youtu.be/rY8OUjxzBhs
M.P.: Jak myślisz, na których kawałkach słychać twój kryzys najmocniej?
A.S.: Chyba nie potrafię tego jednoznacznie wskazać, to zawsze jakaś ich część. Byłoby mi łatwiej, gdybym miał przed sobą listę [śmiech]. „Breaker” z „Drums & Guns” pokazuje ten moment, w którym patrzysz na świat i widzisz przemoc, śmierć, nieład, desperację i masz wrażenie, że twój mózg dosłownie wybuchnie. Nawet teraz, kiedy o tym opowiadam, mam wrażenie, że ta piosenka opisuje to uczucie dużo lepiej niż jakiekolwiek słowa. No i „Landslide” z naszej ostatniej płyty. Dla mnie to piosenka, która opowiada dokładnie o tym momencie, kiedy twój umysł znajduje się poza twoją kontrolą, a ty wychodzisz z siebie, stajesz
obok i patrzysz, jak stajesz się wszystkim, czego nienawidzisz.
M.P.: Ostatnie pytanie nie będzie już tak trudne.
A.S.: Doskonale [śmiech].
M.P.: Co planujecie? Macie już materiał na nową płytę?
A.S.: Tak. Mamy gotowy album. Wyjdzie gdzieś pod koniec lata, na początku jesieni. Niebawem usłyszycie nowe piosenki. Jeszcze nie wiemy, na jakim wyjdą nośniku, na pewno będziecie mogli znaleźć je w Internecie. Na koncertach, które gramy w ostatnich miesiącach, gramy sporo kawałków z nadchodzącego albumu. Daliśmy kilka występów w kościele, podczas których wykorzystaliśmy automat perkusyjny i organy piszczałkowe. Trochę eksperymentujemy, jak widzisz. Nie będę zdradzał zbyt wiele, ale sposób, w jaki występujemy na żywo to jedno, a to, jak nagrywamy, to drugie. Pracując nad ostatnimi płytami, staraliśmy się poszaleć w studio, ale przy okazji najnowszej robiliśmy to jeszcze mocniej. Zobaczymy, co ludzie o tym pomyślą, ale powtórzę jeszcze raz: zawsze będziemy próbować czegoś nowego, sprawdzać, czy możemy zrobić coś, czego jeszcze nie zrobiono i jednocześnie pozostawać Low.
An interview with Low’s Alan Sparhawk
Martyna Płecha: The first song you released this year – and I hope there will be others – was the cover of Al Green’s “Let’s stay together”. I know you did it for charity, but why this one?
Alan Sparhawk: We were playing it a little bit at shows and we thought maybe it will be an interesting song to record. We had it for maybe half a year before we finally put it out. It’s just a song we love and we we’re still doing some experimenting with the producer we’ve been working with and this is the song we thought would be good to put up.
M.P.: There are words in this song that seem to me like the key to your relationship, I mean “and you make me feel so brand new”. What is it like to be a constant inspiration for each other for so many years?
A.S.: I think we’ve been very lucky. It’s sort of a strange, unique relationship we have. We’ve known each other since we were nine years old and we were in the same school, we were friends for few years when we were young before we were a couple. Yeah, it’s very unique and of course it’s never perfect. In every relationship there is a lot of work involved.
M.P.: I wonder what the creative process will look like when you and your bandmate have a family together?
A.S.: Well, it’s different. Sometimes there are more collaborations, sometimes less but most of the time we start ideas individually, do things alone and come up with an idea, struggle with it and form it a little bit and then at some point we share it with each other. There’s only been maybe three or four songs in the past where we really worked together, going back and forth and writing the initial idea at the same time. Most of the time an individual brings at least some idea of song and we work together. For me it’s important when I play something for her for the first time. Im very sensitive, maybe too sensitive sometimes to her reaction but to me it’s very important. She’s my greatest critique but also it’s important to me to know if this is something she responds to, then I know it’s a good song. Sometimes it takes a while [laughs], sometimes she has to hear it a few times.
M.P.: And what about Steve Garrington? He has been playing with you for 10 years.
A.S.: He’s very good with collaboration with us. Each song is a little bit different. Sometimes I have everything figured out and I say “ok, here is the song”, but sometimes I have just fragments and I know that he will help. Sometimes Steve brings in ideas, some chords, some melodies and then I will take that and deal upon it. I’like doing that. I enjoy writing, it’s satisfying but at the time as you trying to write something and you are struggling, most of time you’re failing. Sometimes it could be very daunting. You have to took up something out of nothing. Sometimes it’s a nice relief to have someone else bring the spark of an idea and you can see it right away, like “oh, I can see what can happen here”. Because starting with nothing is the hardest, I think.
M.P.: You started playing when Grunge was on top. What made you choose the path outside mainstream music?
I think we were inspired by music out of the mainstream when we were growing up in the 80’s. I was more interested in punk music. I’m not sure what attracted me to it. I guess I identified with it more. I always enjoyed stuff that was more extreme, closer to the primal human experience. Besides I guess when we started, we really believed that good music was made by a very small amount of people [laughs].
M.P.: You listened to punk, was Mimi the more “sensitive” listener?
A.S.: No, she had Hüsker Dü records and things like this. She is definietely the element that keeps our feet on the floor. The way she plays instruments, creates our style. On one side you can say it limits us. I think it helps us be unique. Our limitations or even our ignorance sometimes make us unique. Mimi’s singing is special, I think it makes something that is two dimensional three dimensional.
M.P.: Do you miss the past or are you looking more towards the future?
A.S.: Of course I look toward the future, I think to go back would be different. I mean part of what made the past magical is that we were ignorant. It was our first time and we didn’t know what was going to happened. It would be different to do it again. Of course there are times we miss. When you get old it’s more difficult to travel. You can’t stay up all night, only sleep two hours and still survive. We have children now and we want to be there for them. When we were younger, there was little bit more of freedom, so we could tour and do a 150 shows a year. But the place where we are now is ok. We are making different music now as well. It’s a different approach to life. Actually not that different, we still play bass, guitar, drums [laughs]. I think there is a place for young bands and there is a place for older bands. The older bands have a different perspective and different opportunities. I think we are always trying to find new possibilities. Maybe sometimes it looka strange for an old band to be trying to find new possibilities, but I don’t think we would be happier if we were doing something that people expect.
M.P.: How old are your kids?
A.S.: They are teenagers, 18 and 14.
M.P.: Are they fans of Low?
A.S.: They think we are ok [laugs]. They don’t listen to us voluntarily, but one of our daughters enjoys music by other bands that you could say are similar to us, bands we are friends with, like Beach House. But you know, they come to the shows and they are boring to them. Maybe in two years they will appreciate more what their parents do. But now it’s a lot to expect [laughs].
M.P.: We have to change the subject to a less pleasant one. 13 years have passed since your nervous breakdown. How are you feeling now? How do you look at that experience?
A.S.: I think for anyone who struggles with mental illness it is a lifelong thing. Sometimes you have very bad episodes, there are times in your life that are very difficult, and then there are times you are coping with it in healthy ways. Sometimes it gets a little better, you have a good distance from it and it’s not so close to your mind. I think so far it’s good. I was very sick at that time, delusional. I had to to go to the hospital. It was very difficult, but I am very lucky to have family and friends who have looked out for me. A person in that state is not able to make good decisions. It can be very dangerous when there is not someone there to take care of you. It can be very bad. And there are a lot of people in that situation, in America especially. We don’t take care of people enough. The way the medical system is set up here… It’s not in it’s best interest to take care of people with mental health issues, so there’s a lot of people who experience drug addiction, which explains homelesness and poverty. These problems are due to not having enough help. So I think there are a lot of people who are unnecessarily ill. Having that experience by myself developed a real understanding of how easy it is for anyone to experience that. Some days are still difficult, but again I’m lucky. It’s important to be healthy and trust the people who you love.
M.P.: Are you involved in mental health awareness movements?
A.S.: Well, a little bit. There are a few people that we support. Actually it would propably be a good idea to make something a little bit more significant. I’m not sure how that would be. You know, it’s difficult when you are still struggling. I guess individually there are things that you can do. I’m always running into people who have the same experience and we try to console and help each other . Sometimes that’s all you can do. Sometimes that’s the best thing you can do.
M.P.: Have you thought about dealing with your trauma by writing in style of your friend Mark Kozelek? Phil Elverum from Mount Eerie does that.
A.S.: I thought about it. I feel like it’s a pretty large part of what I write musically ever since . But I know myself enough to know that I don’t try to write abouth things, but what does come out ends up being usually a reflection of what is going on with me. “Drums & Guns” was made right in the middle of some very difficult struggles for me. A lot of the songs are a reflection of that. I do have a lot of things that I was writing at the time. Other people who maybe have a mental breakdown like that will recognize that sometimes, as a kind of getting delusional, you write a lot, you write in notebooks. I ran out of thoughts everywhere in notebooks and things. I have that somewhere in a box in a bottom of the closet somewhere [laughs]. I’ve kept a journal over the years and I hope someday I’ll write a book with sort of essays about our experiences over the years. I feel like the reason I am more attracted to music is because to me It’s a more accurate way to express things that are difficult to express. I know people who are really good with words, but I don’t really feel like I can do that.
M.P.: On which tracks are your struggles heard the most?
A.S.: It is always a part of it. The song “Breaker” on “Drums & Guns” has that moment of looking at the world and seeing violence, death, confusion, desperation, and you feel like your mind is going to explode. I mean literally. Even if I speak now about that song I think it is a more accurate sort of glimpse of that desperation than any words I can explain. And “Landslide” from our last record. To me that’s speaking exactly to what it’s like to be sitting there, when your state of mind is completely out of control and you are extending out of yourself watching yourself becoming everything that you hate.
https://youtu.be/rY8OUjxzBhs?t=1s
M.P.: The last question will not be that difficult.
A.S.: Perfect! [laughs]
M.P.: Do you already have material for the new album?
A.S.: Yes, we do. We have a record that is done. It is coming out this fall. I think there will be some songs to be heard very shortly. I’m not sure in what format it will be. For sure by Internet. For the last months we’re playing a lot of the new songs from the record. We did a couple organ shows where we played a lot of the new songs with drum machine and pipe organs in a church. I’m not giving away too much, but the way we play live is one way and the way we were recording for the last most recent records is pushing the limit to the studio and I think the next record is doing that even more. We will see what people think. Again, we’re always trying to do what is new and do what we can make that has never been made before but still Low.
Co państwo na to?