
Kisu Min: Pocałunki, muzyka i przyjaźń
Kisu Min w języku esperanto znaczy „pocałuj mnie”. Pod tą nazwą Basia Szafarz, Ola Sobańska, Agata Pyziak i Michał Szafarz grają trochę punkową, trochę romantyczną, trochę nowofalową, ale zawsze melodyjną muzykę. Jeśli ten bardzo ogólny opis celuje w Wasze gusta, posłuchajcie ich mini albumu „Dry Shampoo” i wypatrujcie pierwszej długogrającej płyty – już nagranej, ale jeszcze nie wydanej. Tymczasem Ola i Michał opowiadają nam, jak w ich życia wplotła się muzyka i jak codzienność przenika do dźwięków.
Skąd wzięła się muzyka w Waszym życiu?
Michał: Myślę, że wszyscy w zespole mamy podobną historię. Najpierw we wczesnym dzieciństwie pojawia się ktoś – w moim przypadku był to wujek, który miał wspaniałe płyty winylowe, często ich słuchał i dzielił się muzyką, wtedy poznałem The Beatles, Pink Floyd czy Led Zeppelin. Potem, w latach 91-95 było MTV Europe, które wtedy było telewizyjnym spełnieniem marzeń. Do dzisiaj, kiedy wracam wspomnieniami do MTV, ogarnia mnie nostalgia. Te kolory, charyzmatyczni prowadzący, świetne zespoły, teledyski, wszystko to już przeminęło i nigdy nie wróci! Natomiast kiedy miałem 15 lat, moja starsza siostra nagle zaczęła przynosić do domu płyty z kręgu rocka alternatywnego i słuchała ich tak głośno, że nie mogłem się się nimi nie zarazić. Wtedy odkryłem zespoły takie jak Smashing Pumpkins, Radiohead, The Verve czy Pixies – rdzeń, dzięki któremu sam zapragnąłem mieć zespół, zostać synem rock’n’rolla.
Mówicie, że „rock’n’roll jest najwspanialszą rzeczą na świecie”. Jak wyglądała Wasza droga do rock’n’rolla i Kisu Min?
Ola: Pamiętam, że jeszcze w podstawówce zauroczyłam się postacią Joan Jett i jej girlbandem The Runaways. Piętnastolatki z tego zespołu były dla mnie definicją rock’n’rolla. Zresztą Joan Jett śpiewa „I love Rock’n’Roll”! Martwiłam się, że jeśli nie zaistnieje na scenie muzycznej w wieku piętnastu lat, to już mogę zwijać graty i dać sobie z tym wszystkim spokój. Oczywiście teraz tak nie myślę. Jestem przekonana, że osoby tworzące Kisu Min już nie uwolnią się od rock’n’rolla. Potrzeba grania, tworzenia, ale także chodzenie własnymi ścieżkami, buntownicza i aktywna postawa wobec krzywdy, segregacji ludzi i nierówności na świecie – to jest nasz rock’n’roll!
Tak jak wcześniej wspomniałam, trudno nam było uwolnić się od rock’n’rolla. Los chciał, że rozpoczęłam pracę w miejscu, gdzie również pracował Michał. Wcześniej Michał z Basią grali w zespole Revlovers, a ja i Agata w lokalnym uniejowskim girlbandzie. Po rozpadzie zespołów pojawiła się u nas tęsknota za graniem. Założenie zespołu było kwestią bardzo krótkiego czasu. Swój ciągnie do swego. Jedno spotkanie na kawie, kolejne w salce i tak po pierwszym wspólnym graniu powstał utwór „Leavers Dance”. Niedługo będziemy świętować trzy lata!
W Kisu Min łączycie punkowe gitary z popowymi melodiami. Rozumiem przez to także to, że słuchaliście i słuchacie różnorodnych dźwięków. Czy według Was jakiekolwiek podziały, szuflady w muzyce mają rację bytu?
Michał: Oczywiście. Myślę, że właśnie podejście do muzyki cementuje nasz zespół. Gitary są dla nas bardzo ważne, ale każdy kto nas zna – wie jak fanatycznie jesteśmy oddani muzyce pop lat 80. Od Diany Ross po Roxette! Czy podziały mają rację bytu? Tworzą je wtórnie krytycy, więc pewnie jest jakiś obiektywny porządek gatunków. Dla twórców jednak nie są one tak istotne. Jeśli coś wpadło do Twojego serca, będzie chciało potem z tego serca wyjść.
Podkreślacie mocno swoje poglądy, jesteście zaangażowani ideologicznie. To ostatnio dosyć niepopularne wśród muzyków.
Ola: W zasadzie 3/4 zespołu od wielu lat nie je mięsa. Ja osobiście jestem mocno zaangażowana w pracę w organizacji na rzecz osób LGBT+. Teraz współorganizujemy zbiórkę na rzecz społeczności Kurdów z Rożawy, zmagającej się z opresyjnym rządem Turcji oraz terrorystami ISIS. W niedalekiej przyszłości planujemy nagrać protest song o tytule “The Kurds”. Myślę, że o naszej postawie napomknęłam trochę przy pytaniu o rock’n’rolla. Po prostu równość jest dla nas ważna, a różnorodność piękna i potrzebna! Czy współcześnie zaangażowanie ideologiczne jest niepopularne wśród muzyków? Myślę, że nasza muzyka nie jest typowa dla zaangażowanego grania. Najczęściej jest to antyfaszystowski punk czy inne ostre granie, gdzie zespoły wydają całe albumy o konkretnych rzeczach. My, grając indierocka z tekstami opowiadającymi o życiu, miłości, złamanym sercu i tak dalej, swoje wsparcie dla pewnych grup społecznych pokazujemy, grając na aktywistycznych wydarzeniach. Zresztą wszyscy uwielbiamy Manic Street Preachers, a to mocna dawka zaangażowanego rocka!
Uwaga, pytanie fundamentalne! Wierzycie, że muzyka może zmienić świat?
Ola: Oczywiście! Odpowiem za siebie, ale myślę, że reszta zespołu się ze mną zgodzi. Muzyka uwrażliwia, wpływa na naszą duszę, serca, a co za tym idzie również czyny. To nie muszą być piosenki wprost mówiące o tym, co jest złe, dobre, co trzeba zmienić, czy jak postępować. Na moją postawę na pewno w dużej mierze miał bezpośredni przekaz zespołu Post Regiment, aczkolwiek nie mniejszą rolę odegrała Kate Bush czy Roxette. Muzyka ma magiczną moc.
Album, który miałam okazję poznać i dla którego szukacie wydawcy, wyprodukował Ronald Bood, a jedynym warunkiem, jaki postawił, był ten, że musicie nagrać materiał na setkę. Dlaczego? Znacie powód?
Michał: Ronald po prostu uważa, że najlepiej uchwycić energię zespołu rockowego w graniu na żywo. Zrobiliśmy pierwsze demo metodą tradycyjną i stwierdził, że to nie to, że coś się nie klei. Czy osobiście się z nim zgadzam? I tak, i nie. Myślę, że można nagrać świetną płytę w bardziej przemyślany, produkcyjny sposób i tego w przyszłości nie będziemy unikać. Nagranie na setkę sprawiło natomiast, że musieliśmy ostro ćwiczyć przed nagraniami. Staliśmy się technicznie dużo lepszym zespołem.
Opowiedzcie więcej o „Moonchild” – piosence, która zrobiła na mnie największe wrażenie. „Stay wild, moonchild” – jaka to ładna fraza…
Michał: Utwór jest bardzo prawdziwy, tak bardzo, że tę frazę dokładnie wyczytałem z kogoś. Niestety nie mogę ujawnić wielu szczegółów związanych z powstawaniem tego tekstu, obiecałem to komuś. Czytałem wtedy „Martina Edena” Jacka Londona i myślę, że w tej piosence jest coś z klimatu tej powieści. Trochę się utożsamiam z głównym bohaterem. Ciągle coś staram się udowodnić innym, podobnie jak Martin – chciałem kiedyś zdobyć serce dziewczyny, nagrywając dla niej płytę…
Basia Szafarz śpiewa po angielsku, ale pracujecie już nad polskojęzycznym materiałem. Skąd potrzeba zmiany?
Michał: Komunikacja. Chcemy być lepiej rozumiani przez naszych odbiorców, chcemy aby grano nas w radiu. Poza tym Agata ma prawdziwy talent literacki, szkoda tego nie wykorzystać. Od czasu do czasu pewnie pojawi się coś po angielsku bo ja pisze głównie w tym języku. Basia po polsku śpiewa lepiej – pewniej, mocniej. Nie ma już zasłony, za którą mogłaby się ukryć.. Nie mogę się już doczekać polskiego etapu naszej kariery!
Gdzie chcielibyście jako zespół być za rok? Tylko śmiałe odpowiedzi!
Michał: Śmiałych odpowiedzi nie będzie. Chcemy grać, dalej się rozwijać, pisać i nagrywać coraz lepsze piosenki. Jeśli coś nam będzie dzięki temu dane, przyjmiemy to z pokorą. Gdyby ktoś nam zadał to pytanie rok temu, a my byśmy napisali coś w stylu „na wspólnej trasie z The Cure”, a potem tak jak teraz siedzieli w domu pod kluczem, byłoby to zabawne. Swoją drogą odowiedź „na wspólnej trasie z The Cure” usłyszałem kiedyś z ust członków innego zespołu, z którymi byliśmy kiedyś na jednym wywiadzie w radiu. Zespół już dawno nie istnieje.
Jaka będzie pierwsza rzecz, jaką zrobicie po kwarantannie?
Ola: Wrócimy do tego, na czym skończyliśmy, czyli do spotkań. Mamy stały kontakt, ponieważ fundamentem Kisu Min jest przyjaźń. W trakcie kwarantanny powstają szkielety nowych utworów, ale to nie to samo. Tęsknimy za sobą i za graniem!
Co państwo na to?