John Moods: Wszyscy jesteśmy wrażliwymi ludźmi
Ujęła nas jego szczerość i wrażliwość. Ujęła nas płyta „So Sweet, So Nice”. W końcu ujął nas jego sierpniowy koncert w Pogłosie. O muzyce i innych ważnych sprawach rozmawiamy z Johnem Moodsem.
>>> Read the interview in English.
6. sierpnia ukazała się Twoja nowa płyta, „So Sweet, So Nice”. Opowiedz proszę o najbardziej interesującej i/lub najbardziej poruszającej recenzji swojej muzyki, jaką przeczytałeś.
Miłe było zauważenie mnie przez niemiecką prasę. Było w niej kilka fragmentów, które mi się podobały. Uważam, że dziennikarze muzyczni są źle wynagradzani i często nie mogą spełnić standardów, które postrzegam jako najważniejsze przy pisaniu recenzji. Wiesz, dogłębne, szczegółowe, krytyczne obserwacje ludzi, którzy mieli otwarte uszy i umysły, pojawiały się przede wszystkim od lat 60. do 90.
Ale najbardziej poruszające recenzje piszą ci, którzy docierają do mnie. Są pełni otuchy, bo zdaję sobie sprawę, że słowa i muzyka poruszają ich czułe struny. Nie musisz nic objaśniać, jak w jakimś pokazie sztuki konceptualnej; wszystko dzieje się w królestwie podświadomości.
Byłam na Twoim koncercie w warszawskim Pogłosie. Jestem fanką scen DIY, tak więc było to dla mnie mocno rozczulające przeżycie. Wizualizacje z YouTube’a, iPhone, akustyczna gitara, drobne pomyłki… Była w tym moja ulubiona szczerość debiutanta, którym przecież nie jesteś. Co trzeba zrobić, by ją zachować?
Wierzę w umysł początkującego. Bez względu na to, jak dużo w życiu doświadczyłeś, możesz być pewny, że doświadczyłeś tego wyłącznie przez niewielki filtr lub soczewkę kultury. W uproszczeniu – nie wierzę, że można coś naprawdę poznać. Świat jest tajemnicą. Nikt z nas nie wie, co się naprawdę dzieje. Z nastawieniem początkującego stale oczyszczasz umysł z przestarzałych przekonań i czasami możesz doświadczyć rzeczywistości taką, jaka jest naprawdę. Nie możesz jej racjonalnie zrozumieć, ale możesz jej doświadczyć.
Chciałbyś zamienić małe koncerty na duże, wyprodukowane show? Co byś wtedy zyskał, a co stracił?
Lubię grać dla tłumów, to bardzo ekscytujące. Ale im większy koncert, tym większa stawka. Kilka razy otarłem się o taki muzyczny biznes i czułem się bardzo wyobcowany. Ale myślę, że można znaleźć drogę do większych koncertów, tylko trzeba lepiej po nich nawigować.
Kiedy poczułeś, że wrażliwość to Twoja supermoc?
Haha, jak śpiewał Marvin Gaye, „wszyscy jesteśmy wrażliwymi ludźmi”. Czy kiedykolwiek spotkałaś totalnie niewrażliwe dziecko? Myślę, że niektóre dzieci są bardziej harde niż inne, ale żarty na bok. Myślę, że można powiedzieć, że wszystkie są świeżymi, delikatnymi nowymi duszami czującymi bardzo intensywnie. Sądzę, że otwarcie takich drzwi do wrażliwości nie zawsze jest łatwe, ale kiedy się uda, możesz być zdumiony tym, jak potężnie jest być emocjonalnym freakiem przekraczającym granice, wierzącym w pewne rzeczy, pokazującym swoje prawdziwe barwy.
Założyłeś zespół o nazwie Fenster (z niemieckiego – okno). Co widzisz za swoim oknem?
Suszącą się koszulę, drzewo i otwarte drzwi.
Twój pierwszy album nosi tytuł „Essential John Moods”, bardziej jak składanka największych hitów niż debiut. Czy od początku wiedziałeś, kim chcesz być na scenie?
Niezupełnie. Na początku byłem przerażony samotnym staniem na scenie. Znalezienie charakteru, tego człowieka we mnie, to był proces. To nie jest udawanie, czuję się bardzo autentyczny, ale można powiedzieć, że wszystko jest udawaniem i każdy składa się z wielu warstw osobowości.
Twoje piosenki przypominają mi czasy dzieciństwa, kiedy wszystko było proste, czarne albo białe, a muzyka była wyłącznie dobra. Czy uważasz, że muzyka może być sposobem ucieczki od świata?
Hmm, myślę, że może być ucieczką, ale także wieloma innymi rzeczami. Twoje pytanie odnosi się do stwierdzenia, że kiedyś było prostsze, że łatwiej było nam zorientować się w świecie. Myślę, że to jedynie po części prawda, ale z drugiej strony łatwiej dostrzec pewne rzeczy z przeszłości z dystansu lub gdy przyglądasz się czemuś z bliska, jak pod mikroskopem. Sam przeważnie znajduję się gdzieś pośrodku, pozostawiając to, co niezgłębione.
Twój najnowszy album ma tytuł „So Sweet, So Nice”. Jeśli się weźmie pod uwagę, jak wygląda obecnie muzyczny biznes, to trochę jak akt buntu czy protestu.
W pewien sposób to jest buntownicze. A przynajmniej wydaje mi się, że moje przesłanie nie jest powszechne w obecnym lub przeszłym świecie muzyki pop. Czy to urocze i miłe, że wszyscy czekają na śmierć? Czy to w porządku zaakceptować, a nawet celebrować fakt, że wszystko zawsze się kończy, by zmienić się w coś innego? Niektórzy buddyści medytują codziennie nad takimi tematami, mówią: „Poddaję się chorobie” lub „Poddaję się śmierci i starości”. Podzielam ich podgląd, że codzienne przypominanie sobie o własnej śmiertelności jest bardzo słuszne. Nie tylko na koniec podróży. Ponieważ wiemy, że wszystko ma swój czas i jest poza kontrolą, możemy znów nadać życiu prawdziwe poczucie pilności. I to nie jest coś, co uświadamiasz sobie raz, tylko musisz praktykować to poczucie za każdym razem, gdy się wymyka. To najbardziej śliska ryba ze wszystkich.
Kogo chciałbyś spotkać w snach? I może zaprosić do współpracy?
Chciałbym wypić kawę i zjeść niezdrowe śniadanie niczym z lat 70. z Carole King lub Michaelem McDonaldem, skomponować razem piosenki, zaprezentować im moje melodie. Byłoby super, gdyby Elvis Presley, Prince, Buddy Holly czy Roy Orbison też wpadli! No dobrze, weźmy też Johna Lennona do chórków. Chciałbym, żeby Stevie Wonder zagrał na klawiszach, a Toto jako mój zespół wspomagający. A po sesji przeszedłbym się plażą, jedząc kanapki i rozmawiając z Carlem Jungiem o snach, oczywiście samemu wciąż się w nim znajdując. Mógłbym jeszcze tak długo wymieniać…
John Moods: We are all sensitive people
On August 6 your new album came out – tell us please about the most interesting or/and most moving review that you read about your music.
It was pretty nice to feel a little recognized by the local German press. There were a few quotes I saw that I liked. I do think that music journalists are underpaid and often simply cannot meet the standards that I would love music reviews to be. You know the in-depth, open eared, open minded, detailed and critical observation of music that was around more in the 60s–90s maybe. But I think the most moving reviews come from people that reach out to me. They are often deeply encouraging because I realize that the music and the words are communicating on their own accord. You don’t really need to explain anything like in a conceptual art show, it all works in the realm of the subconscious.
I was on your concert in Pogłos, Warsaw. Being a fan of various DIY scenes, I considered it as a very sweet experience. Those visualisations from YouTube, iPhone, acoustic guitar, small mistakes… There was my favourite honesty of the novice, who you obviously are not. What shall man do to keep it?
I believe in the beginner’s mind. No matter how much life you have experienced, you can be sure that you have experienced it only through a filter or a small lens of culture, upbringing, current paradigms etc. So as a rule of thumb, I never think that you can know anything truly. The world is a mystery. No person truly knows what’s going on. Through the beginner’s mindset you start emptying out stale belief systems and can sometimes see reality for what it really is. You can never rationally understand it but you can experience it.
Would you be willing to exchange those small gigs to big, overproduced concerts? What would you gain? What would you lose?
I do enjoy performing for large crowds, it’s very exciting but the larger things get, the more you enter the money game and the few times I’ve touched that part of the music business I felt very alienated by it. But I think there are ways to get bigger and navigate it a little bit better.
When did you started to think that sensibility is your superpower?
Haha, well, like Marvin Gaye sings „We are all sensitive people”. Have you ever met a really hard, insensitive baby? I guess some babies are tougher than others but joke aside I think it’s fair to say they are all soft fresh new spirits feeling things very intensely. I think opening up that door to sensitivity isn’t always easy but when you do it is surprising how powerful it feels to be that emotional freak crossing the line, believing in things, showing your true colors.
Once I’ve heard that every loss prepares us for our own death, makes it more familiar. What gentels you with it? In your songs death is a natural part of life. Where do you take that fearless attitude from?
You grounded a group called Fenster – what do you see out of your window?
A shirt hung to dry, a tree and an open door.
Your first record is called “Essential John Moods”, more like greatest hits than debut album – did you know from the very beginning who you want to be on stage?
Not really. At first I was terrified to be alone on stage. It was a process of finding that character, that person in me. I think it’s not an act, I feel very authentic but then again you could say everything is an act and everyone contains many layers of personality.
Your music reminds me of my childhood, when everything was simple, black or white, music was only good. Is music in your opinion a matter of escape from the world?
Mmh, I think it can be an escape but it can also be many more things. Your question refers to this feeling that the old days were simpler, that it was easier to orient ourselves in the world. I think that is partially true but also it is always easier to see certain things from a distance like from the past but also when you zoom into something intensely and microscopically. I find mostly the in-between those two poles stays murky.
Last album is called „So Sweet, So Nice”. Knowing what’s going on in music business it’s rather like an act of rebel or protest.
It is a little rebellious in a way. At least I think my messages are not so common in today’s or past pop songs. Is it sweet and nice that everything is waiting to die? Is it okay to accept and even celebrate the fact that everything is at all times on its way out in order to transition into something else? Some buddhists meditate every day specifically on that subject, they say „I surrender to disease”, „I surrender to death and old age”. I share their view that a daily reminder of mortality would be very good. Not only at the end of one’s journey. Because the fact that we can know that it’s all limited, numbered, out of our control brings the true urgency back into life. And it’s not something you can realize once, you need to practice it as it always slips away again and again. It’s the most slippery fish of all.
Who would you want to meet in your dreams? And maybe ask for cooperation?
I’d love to sit down for a coffee and a nicely unhealthy 1970s breakfast with Carol King or Michael McDonald and compose some songs together, show them some of my melodies. That would be so cute if Elvis or Prince came along, Buddy Holly or Roy Orbison! Alright let’s get John Lennon in there as a back up singer. While we’re at it I’d love Stevie Wonder on Harmonica and Toto as the backing band. After the music session I’d walk along the beach and eat some sandwiches with Carl Jung discussing dreams of course while being in a dream. I could go on forever with this…
Co państwo na to?