Efterklang: to muzyka mówi nam, co mamy robić
Efterklang, po duńsku „pogłos”, ale to już wiecie, bo przybliżamy wam twórczość Caspera Clausena, Rasmusa Stolberga i Madsa Brauera, kiedy tylko nadarzy się okazja. Teraz jest szczególna, bo zespół wydał nową płytę i ruszył w trasę koncertową, w ramach której zagra w Łodzi (27.10 w Teatrze Nowym) i we Wrocławiu (28.10 w Sali Koncertowej Radia Wrocław). Must see, jeśli żyjecie muzyką, uwierzcie mi. Mało kto, tak jak trio z bałtyckiej wysepki Als, potrafi sprawić, że prostota brzmi monumentalnie. Ja skrzętnie z tego korzystam, gotując krupnik, i słuchając jednej z kilku długogrających płyt, jakie wydali na przestrzeni niemalże dwóch dekad. Od nieco richterowskiej „Tripper”, przez „Parades” w wersji z Danish National Chamber Orchestra, popową „Magic Chairs, „Piramidę” pełną nagrań terenowych ze Spitsbergenu, w całości zaśpiewaną po duńsku „Altid Sammen”, aż po „Windflowers”, tę ostatnią – odę do świata i doświadczania go we wspólnocie. Bo wiecie, życiu warto dać odpowiednią oprawę muzyczną, wtedy jest jakoś tak piękniej i pełniej. No ale dość o moim stosunku do Efterklang. Przeczytajcie, co do powiedzenia o Efterklang ma wam Rasmus Stolberg, basista grupy.
Martyna Płecha: Gracie od ponad 20 lat, macie oddanych fanów na całym świecie. Co byś powiedział o Efterklang ludziom, którzy jeszcze się na was nie natknęli. Dlaczego warto dać wam szansę? Sięgnąć po płyty, pójść na koncert?
Rasmus Stolberg: To, czy spodoba ci się nasza muzyka, czy nie, to bardzo subiektywna kwestia, jednak naprawdę uważam, że jesteśmy jednym z najlepiej grających na żywo zespołów na świecie. I dlatego, niezależnie od tego, czego słuchasz na co dzień, powinniśmy ci się spodobać. To bardzo melodyjna muzyka, ale też często eksperymentalna. W Danii, skąd pochodzimy, podkreślanie, że jest się w czymś świetnym, jest w bardzo złym tonie, ale chcę to zrobić. O ile na całym świecie jest mnóstwo fantastycznych zespołów, to ufam w to, że robimy coś wyjątkowego. Ta wiara bierze się stąd, że kiedy gramy, co wieczór obserwujemy to, jak ludzie fantastycznie na nas reagują. Czują się podniesieni na duchu, a nawet szczęśliwi. To napawa mnie dumą.
Dwa tygodnie temu ukazała się wasza najnowsza płyta “Windflowers”. Masz na niej swój ulubiony kawałek?
Tak, to oczywiście zmienia się w czasie. „Hold me close when you can” była taką piosenką, nadal zresztą uważam, że to jest jedną z najlepszych, jakie kiedykolwiek napisaliśmy. W ostatnim czasie wiele radości sprawia mi granie „Alien Arms”, czyli numeru, który otwiera płytę. Lubię cały album. Część z tych piosenek wypada świetnie na żywo, a ponieważ jesteśmy w trasie, to one są moim głównym przedmiotem zainteresowania. Inne, tak jak „House on a feather”, niekoniecznie pisaliśmy z myślą o graniu ich na koncertach, jednak wciąż są ujmujące.
Pomimo tego, że macie swoje dystynktywne brzmienie, jesteście zespołem mocno eksperymentującym. Jakie było najbardziej eksperymentalne posunięcie na „Windflowers”?
Może użycie vocodera? Oczywiście to żadna rewolucja, ale jeśli ktoś natknie się na vocoder na płycie Efterklang, może być zaskoczony. No i teraz, w trasie, chcemy spróbować zachęcić ludzi do tańca, co też może niektórych zadziwić. Ludzie znają nas jako zespół, który gra piękne, sugestywne, przesycone emocjami muzyczne krajobrazy, niemalże filmowe, a teraz chcemy, żeby po prostu tańczyli. Także zachęta do tańca nie jest sama w sobie eksperymentalna, jednak jesteśmy ciekawi, co z tego wyniknie, jaka energia się wytworzy, kiedy ludzie zaczną tańczyć Efterklang.
Chciałabym zapytać cię teraz o dźwięki, jakie towarzyszyły ci przez ostatnie dwa lata. Jak brzmiał dla ciebie lockdown?
Na początku było bardzo cicho. Samochody nie jeździły po ulicach. Każdy dzień brzmiał, jakby to była niedziela. Naprawdę bardzo mi się to podobało. Dużo gotowałem, więc słyszałem też odgłosy wydawane przez sprzęty kuchenne. No i oczywiście słyszałem swoją rodzinę, zwłaszcza bawiącą się sześcioletnią córkę.
Ta płyta jest w dużej mierze o odnajdywaniu piękna w tym, co nas otacza. Czy to podejście jest ci bliskie? Zawsze tak miałeś, czy właśnie pandemia zmieniła twoje nastawienie?
Od zawsze jestem bardzo pozytywnie nastawioną do życia osobą. Nie skupiam się na tym, co się nie udaje, ale na tym, co wychodzi. Z optymizmem patrzę też w przyszłość. Zdarzają się w życiu rzeczy trudne, ale wierzę, że z takim podejściem, no i przez muzykę, jestem w stanie sprawić, że świat będzie lepszym miejscem. To podejście nie tylko moje, lecz także całego zespołu. Nie wiem, skąd to się nam wzięło, ale cieszę się, że właśnie tak jest.
Opowiedz mi proszę o najmniejszej rzeczy, jaka w ostatnim czasie sprawiła ci radość.
Była to drożdżówka z kremem pistacjowym, którą kupiłem dziś rano w piekarni w Helsinkach. Była przepyszna. A potem dostałem zdjęcie mojej córki z kotem, bo mamy w domu nowego kota. Sprawiło mi radość to, że niebawem do nich wrócę.
Czy twoja córka jest fanką Efterklang?
Woli Liimę, bo kiedy dorastała, to skupialiśmy głównie na graniu w Liimie. Fajnie by było, gdyby była fanką Efterklang, ale chyba jednak nie jest. Natomiast ma swój własny gust muzyczny.
Wróćmy do dźwięków, które cię otaczały. Jak brzmiała Mon – wyspa, na której nagrywaliście płytę?
To był czas, który kojarzy mi się z dźwiękiem wydawanym przez obracające się skrzydła wiatraka. Studio, w którym nagrywaliśmy, miało swój własny wiatrak, który zaopatrywał je w energię. Mocno też wiało. Więc kiedy wracam pamięcią do tych chwil, to słyszę wiatrak, no i fale rozbijające się o brzeg.
Robiliście tam nagrania terenowe?
Poniekąd – wiatrak słychać na płycie, choć nie tak łatwo go wyłapać. Tym razem nie skupialiśmy się na rejestrowaniu poszczególnych dźwięków, niektóre jednak same się wplotły.
Zastanawialiście się kiedyś nad tym, skąd wzięło się wasze brzmienie? Ponieważ sama pochodzę znad Bałtyku, w tej przestrzennej monumentalności słyszę energię horyzontu.
Tak, coś w tym jest. Na pewno otoczenie, w którym dorastaliśmy, ma wpływ na to, jak gramy, jednak język muzyki jest bardzo abstrakcyjny. To kod, którym posługujemy się wspólnie, we trójkę, jednak nie dam rady opisać tego po angielsku, a nawet chyba w ogóle za pomocą słów. Kiedy tworzymy, przede wszystkim wychodzimy naprzeciw emocjom. Jest coś takiego w naszej trójce, że kiedy się spotykamy, żeby grać, to muzyka mówi nam, co mamy robić. Niczego nie planujemy. Zaczynamy eksperymentując z pewnym dźwiękiem, rytmem, melodią i nagle pojawia się coś, co przemawia do wszystkich nas i za tym podążamy. Nie tworzymy konceptów, które przekształcamy w muzykę, dlatego tak trudno opisać mi to, co na nas wpływa. Ale miejsce pochodzenia ma na nas wpływ na pewno.
Efterklang to zespół, który zawsze był blisko fanów, teraz jednak poszliście o krok dalej. Stworzyliście platformę, dzięki której fani z całego świata mieli wpływ na to, jak wyglądał teledysk do „Hold me close when you can”. Wysyłali wam zdjęcia, które robili, kiedy pierwszy posłuchali piosenki. To dość intymny akt. Co widzisz, kiedy patrzysz na te twarze?
Widzę wspólnotę. No i dzięki temu zdałem sobie sprawę że słucha nas więcej osób, niż zakładałem. To mnie uszczęśliwia, że w różnych częściach świata są osoby, które podzielają naszą wrażliwość, że możemy ich połączyć, mimo że są z odległych miejsc. Zawsze czułem się blisko z naszymi fanami. Myślę o nich jak o osobach, z którymi spotkalibyśmy się na tych samych koncertach, czytalibyśmy te same książki. To przywilej mieć takich ludzi przy sobie.
Sama pamiętam, jak po koncercie Liimy pakowaliście rzeczy, ale nikomu nie odmawialiście chwili rozmowy.
Mnie nie wydaje się to niczym niezwykłym, jednak wiem, że są artyści, którzy unikają takich momentów. Patrzą w tłum i nie wiedzą, kto go tworzy. A szkoda.
Czy jest jakaś fanowska historia, która zrobiła na tobie szczególne wrażenie?
Tak, i to całkiem niedawno. Pracujemy nad nowym teledyskiem, skompilujemy w nim to, co nagrali dla nas nasi słuchacze. Poprosiłem jednego z nich, Babisha z Indii, o zmontowanie tego filmu. Kiedyś wysłał nam zdjęcia ze szpitala, w którym leżał przez COVID-19, a kiedy czuł się na siłach, słuchał naszych piosenek. Bardzo dobrze pamiętam te obrazy. Kiedy wyzdrowiał, podsyłał nam radosne nagrania z Indii. Urzekło mnie to, więc poprosiłem go o współpracę. Jak dotąd idzie mu wspaniale, efekty wkrótce.
Co państwo na to?