EEK feat. Islam Chipsy: Ludzie nie wiedzą, że mogą tańczyć w taki sposób
Trio EEK, z charyzmatycznym liderem Islam Chipsy, w sobotę zagrało w Gdańsku. Mieliśmy okazję porozmawiać z jednym z muzyków grupy, Mahmoudem Refatem jeszcze zimą w Warszawie.
Jak opisałbyś waszą muzykę? Wiem, że mówiłeś, że to nie elektronika, ale nie jest to też zupełnie muzyka tradycyjna.
Myślę, że to kompilacja bardzo konkretnej kultury muzycznej. Tam skąd pochodzimy, od zawsze istnieje miks wszystkiego w muzyce, nie ma granic i podziału na to, co klasyczne, co nowoczesne, co miejskie, co jest muzyką dance, a co tradycyjną. Nie mamy granic. Ale myślę, że ostatecznie to kombinacja tradycyjnej i popularnej muzyki dance.
Wydaje mi się, że definicje w muzyce nie są już takie istotne. Brzmienie i charakter naszej muzyki mówi ci, jak masz się z tą muzyką czuć, a definicje to stary sposób myślenia, konserwatywny sposób tworzenia muzyki, który powstał dawno temu. Teraz to przede wszystkim doświadczanie, eksperymentowanie z różnymi dźwiękami. Przychodzisz na nasz koncert, słuchasz wszystkiego, co chcesz usłyszeć. Jest tam elektronika, jest bit, jest muzyka dance, egipskie nowe elektro, miks wszystkiego. I to jest szczególne w tym zespole.
Jak chciałbyś, żeby ludzie się czuli słuchając waszej muzyki?
Czują się, jak chcą. Jedyna rzecz, którą często zauważamy, to to, że ludzie są bardzo zszokowani, zaskoczeni, kiedy gramy. Mają w zwyczaju poruszać się i reagować na naszą muzykę w sposób, do którego chyba nie są przyzwyczajeni. Niektórzy ludzie mówili mi, że nie wiedzieli, że mogą tańczyć w taki sposób, albo że muzyka może pobudzić takie emocje i takie fizyczne reakcje w ich ciałach. Ludzie dają nam energię, a my ją oddajemy. To jest to, czego od nich chcemy. A jak będą reagować to zależy od sytuacji, zazwyczaj jednak jest to dla wszystkich szokujące doświadczenie.
Jak myślisz – czemu to takie szokujące doświadczenie?
W mojej bardzo skromnej opinii – zwłaszcza na Zachodzie – muzyka była bardzo zorganizowana, tak bardzo, że prawie na pewno wiesz, jak będzie brzmiało kolejne 20 minut albo, że zespół, czy DJ, zrobi coś konkretnego. Masz pewną wyobraźnię, oczekiwania. To, co my robimy to muzyka bez oczekiwań, nie oczekujesz, że będzie tak głośno, że będzie temu towarzyszyła taka energia. Myślisz, że coś potrwa minutę, a trwa w nieskończoność. Tracisz poczucie miejsca, przestrzeni i czasu. Myślę, że to jest szokujące. Nie obchodzi nas tradycyjna budowa zespołu. Nie mamy wielkiego składu, gitary basowej, w ogóle nie mamy gitar, czy saksofonu, czy jakiegokolwiek tradycyjnego zespołu, którego można się spodziewać. To też może być bardzo szokujące – dwóch perkusistów i keyboard to coś bardzo edgy, coś nietypowego, ale jednocześnie przystępnego. Można natychmiast poczuć związek z tą energią, to też jest zaskakujące.
Poza tym dużo improwizujecie, to też coś niespotykanego dla wielu osób.
Improwizacja jest najbardziej wyzwalająca dla publiczności. Czują, że my czujemy to samo – nie wiemy, jak wszystko się skończy, tak samo jak publiczność. Myślę, że na scenie można wyłapać to uczucie – przychodzimy tak jak wy, poszukując czegoś. I to jest bardzo zaraźliwe.
Wiem, że w Egipcie, z którego pochodzicie, gracie na wielu weselach. Jak porównałbyś granie koncertu i wesela? Jakie są różnice, a może w ogóle ich nie ma?
Tam skąd pochodzimy wesela weszły na inny poziom. Nie jest to taka klasyczna sytuacja, że zapraszasz rodzinę, siedzicie w restauracji, albo jakimś innym wielkim miejscu. W Egipcie jest impreza dla rodziny gdzieś tam, ale jest też wesele na ulicy, gdzie przychodzą ludzie, którzy nie byli zaproszeni, tylko po prostu chcą zobaczyć zespół, zobaczyć show. Nie widzę wielkiej różnicy w zachowaniu publiczności, jest z grubsza taka sama. Powiedziałbym, że w Egipcie jest bardziej dziko, jest większe szaleństwo i występy trwają trzy–cztery godziny.
Jak jest różnica między reakcjami publiczności w Egipcie i w Europie? Czy w Egipcie ludzie też są tacy zszokowani waszą muzyką, czy jest to raczej coś, do czego są przyzwyczajeni?
Są bardziej podekscytowani, niż zszokowani, ale nie widzę wielkich różnic. Dla nas jedyna różnica jest taka, że kiedy przyjeżdżamy do miejsca, gdzie nie znamy wielu ludzi, nie sądzimy, że będziemy tam znani. Potem okazuje się, że wszyscy na koncercie wiedzą kim jesteśmy i lubią to, co robimy. To jest szczególne w Europie, że przyjeżdżamy na konkretne tereny, które są dla nas nowe, ale nie jesteśmy nowi dla ich mieszkańców. To bardzo przyjemne uczucie.
Dobrze to słyszeć, zwłaszcza, że ostatnio mamy do czynienia z wzrostem ksenofobii. Czy to was w jakikolwiek sposób dotyka?
Wiele ludzi jest teraz przerażonych, w wielu miejscach na świecie nie można czuć się pewnie. Nas nie interesuje promowanie nienawiści, czy jakichkolwiek ideologii przeciw ludzkości. Nie dotyka to nas też szczególnie w profesjonalnym aspekcie, ale jak normalni ludzie widzimy, jak świat się zmienia i nas to smuci. Jesteśmy jednak z dala od tego i świadomie oraz podświadomie nie dążymy w tym kierunku, a kiedy to się zdarza przed naszymi oczami to nie do końca to widzimy. Bo nie jesteśmy na tej samej fali. W ludziach rośnie nienawiść z powodu ignorancji, czy strachu, na całym świecie ludzie popełniają błędy, ktoś musiałby się zastanowić i pomyśleć o przyszłości. Ale miejmy nadzieję, że kiedyś to się zakończy.
Też mam taką nadzieję. A czy chodząc po Warszawie czujecie się tu w jakiś sposób inaczej niż w Egipcie?
Niekoniecznie. Jeśli spotkałbym kogoś obcego na ulicy w Kairze, to pewnie obejrzałbym się dwa razy, ale nie zachowałbym się jakoś szczególnie w stosunku do tej osoby i tutaj mam tak samo. Nie patrzę ludziom głęboko w serca, nie wiem co naprawdę czują. Nie mieliśmy nigdy jakiś złych doświadczeń. Przez wszystkie te lata bycia w trasie byliśmy też dość zepsuci – jeździmy we właściwe miejsca, z właściwymi ludźmi. Słyszymy o różnych przykrych historiach wszędzie, nie mówię, że wszystko jest w porządku, ale do teraz nam nic takiego się nie przydarzyło. Ludzie robią sobie z nami zdjęcia na ulicach, tylko tyle i to jest dla nas w porządku.
Kiedy tworzysz muzykę – czy jakieś inne zespoły cię inspirują?
Najbardziej inspiruje nas granie na żywo. Różne sytuacje, które przeżywamy – każdy z osobna, ale także razem jako zespół – te momenty są dla nas główną inspiracją. To są takie „momenty eksplozji”. Słuchamy wszystkiego, nie mamy też zawsze tych samych gustów muzycznych. Wiemy, że w zespole zdarza się taki moment, kiedy przeżywamy coś razem i próbujemy go przenieść do studia albo na scenę. Najważniejsze są oczywiście występy na żywo, widać nawet jak na scenie patrzymy na siebie i wiemy, że coś się wydarzyło.
Na OFF Festiwalu zagraliście dwa razy. Czy to było dla was zaskakujące? Jak zareagowaliście na propozycję drugiego koncertu?
Czujemy się dobrze, kiedy wiemy, że nasza muzyka jest akceptowana, przyjmowana i że to, co robimy jest sukcesem. Cieszyliśmy się, że możemy znowu zagrać. Jakby poprosili nas po raz trzeci, to też byśmy to zrobili. Oczywiście gdzieś musi być granica, ale lubimy grać. Dobrze się tam bawiliśmy, polubiliśmy ludzi na OFFie. Artur i wszyscy pozostali byli bardzo otwarci, więc powiedzieliśmy „czemu nie”.
Planujecie jeszcze wrócić do Polski?
W każdy weekend! Jeśli będzie trzeba.
Sądzicie, że polska publiczność rozumie waszą muzykę?
Myślę, że Polska staje się naszym drugim największym siedliskiem fanów.
A kto jest pierwszy?
Portugalia. I Francja. Ale Polska mocno wysuwa się na prowadzenie. Sądzimy, że zrobiliśmy dobre wrażenie na OFF Festiwalu.
I na koniec – Islam ma specyficzny sposób grania na klawiszach, tak jakby uderza o nie dłonią. Nauczył się tego gdzieś, czy sam to wymyślił?
To jego własny wynalazek. Gra muzykę od kiedy miał szesnaście lat. W jego rodzinie było też dwóch muzyków – jego bracia. Jego sąsiad też grał muzykę. Zdecydował więc, że aby się przebić musi wymyślić coś nowego. Musi robić coś szczególnego. Dlatego wypracował tę technikę i stała się jego znakiem rozpoznawczym.
Czy inne egipskie zespoły mu ją podkradają?
Tak, wszyscy. Na początku się o to złościł, ale zdał sobie sprawę, że to zaszczyt, kiedy inni robią to co ty. Znak sukcesu.
Co państwo na to?