Blonde Redhead: Czas na pisanie
Recepta na długodystansową relację muzyczną, nieprzewidywalność procesu twórczego i nie najlepsze wspomnienia z OFF Festivalu – na pytania odpowiada Amedeo Pace, gitarzysta Blonde Redhead. Pamiętajcie – już 16 marca grupa wystąpi na pierwszym klubowym koncercie w Polsce.
Wiele zespołów z lat 90, reprezentujących alternatywę, shoegaze, rozstało się wtedy ze sceną i teraz wracają. Wy po prostu graliście dalej, nigdy się nie rozstaliście. Jak wam się to udało?
Czasami zespoły rozstają się, bo im się nie układa, albo mają problemy ze sobą nawzajem, czy też chcą podążać innymi ścieżkami. My zawsze mieliśmy pewną harmonię między sobą, zawsze w końcu stwierdzaliśmy, że mamy co odkrywać przez muzykę. Poza tym cały czas lubimy grać razem i przebywać ze sobą.
Powiedziałbyś, że się nawzajem inspirujecie?
Tak, oczywiście.
Wasz styl ewoluował przez lata w kierunku bardziej dreampopowego. Czy to wydarzyło się naturalnie, czy to zamierzone działanie?
To było naturalne, nie możesz być tak naprawdę świadomym takich rzeczy. Tworzenie muzyki to bardzo niekontrolowany proces, trochę jak dzikie zwierzę. Musisz trochę za tym podążać, zobaczyć, gdzie cię zabierze, podchodzić do niego z szacunkiem. Pomysły są w powietrzu, trzeba je chwycić. Wiele z nich to wynik wypadków, błędów, więc musisz być otwarty na różne rzeczy. Kiedy próbujesz działać z premedytacją, to nie ma prawa zadziałać.
Jak wygląda w takim razie wasz proces twórczy? Improwizujecie razem?
Nie improwizujemy zbyt wiele. Chciałbym, żebyśmy więcej improwizowali, ale po prostu spotykamy się i kiedy jest czas na pisanie to po prostu próbujemy nagrywać nasze pomysły. Zazwyczaj to ja i Kazu rozpoczynamy proces twórczy, spotykamy się i próbujemy ustalić co dany utwór znaczy i gdzie może nas zaprowadzić. Ale kiedy np. mamy bardzo mało czasu, jesteśmy w trasie, codziennie przybywamy w nowe miejsca, kiedy nie jesteśmy w pełni świadomi wszystkiego, to po prostu dajemy muzyce popłynąć. Równocześnie staramy się znaleźć interesujące sposoby grania starych utworów dla naszej własnej przyjemności. Jesteśmy więc otwarci na próbowanie nowych rzeczy, nawet na żywo.
Który z waszych albumów był dla ciebie najważniejszy?
Dla mnie najważniejszy był nasz trzeci album – „Fake Can Be Just As Good”. Nie z powodu brzmienia, czy produkcji, ale dlatego, że wtedy zaczęliśmy naprawdę stawać się zespołem. Poczułem, że zaczęliśmy być zauważani, że zaczęliśmy inspirować innych, a nasza twórczość w końcu zaczęła zmierzać w określonym kierunku. Nasz drugi album „La Mia Vita Violenta” jest świetny, ale też bardzo naiwny. Nie byliśmy jeszcze za bardzo świadomi tego, co robimy. Naprawdę kocham ten album, ale kiedy nagraliśmy „Fake Can Be Just As Good” w końcu poczułem, że jestem na właściwym miejscu, zaczęliśmy robić muzykę, która płynie z nas.
Czy masz jakieś interesujące historie na temat powstawania konkretnych utworów?
Na sesję nagraniową jednej z naszych EPek polecieliśmy z Nowego Jorku aż do Seattle – studio wybraliśmy w ciemno. Sprzęt wysłaliśmy za pośrednictwem firmy kurierskiej, po prostu spakowaliśmy wszystkie graty do ciężarówki. Dotarliśmy na miejsce, a nasz sprzęt oczywiście zaginął w transporcie – trochę to trwało nim udało się go odnaleźć. A samo studio okazało się być jednym maleńkim pomieszczeniem. To było szalone doświadczenie, ale byliśmy wtedy bardzo naiwni i otwarci. Teraz czuję się zupełnie inaczej, nie mógłbym drugi raz przeżyć czegoś takiego. Myślę, że również dlatego zmienia się nasza muzyka, bo my się zmieniamy, nasze granice się przesuwają.
Muzyka zmienia się z wami?
Tak, dokładnie. Była cała masa ciekawych i inspirujących wydarzeń podczas naszych tras koncertowych, ale w tej chwili przychodzi mi do głowy tylko to wspomnienie.
Jaki jest następny krok dla Blonde Redhead?
Wydajemy EPkę w lutym – będą to cztery piosenki, które pójdę ćwiczyć jak tylko skończę wywiad. Staramy się grać je w stu procentach na żywo. EPka nazywa „Three o’clock” i mocno różni się od naszych pozostałych wydawnictw. Używamy dętych i strunowych instrumentów orkiestrowych – było z tym dużo świetnej zabawy.
Mówiąc o tekstach – wielu artystów pisze teraz o polityce, tworzy protest songi. Czy możemy się spodziewać czegoś takiego po was, czy to raczej nie wasze pole zainteresowań?
To nie tak, że się tym nie interesuję… Chciałbym czuć większą potrzebę wyrażenia moich poglądów politycznych odnośnie tego, co dzieje się na świecie, ale zawsze zdaję sobie sprawę z tego, że bardzo mi trudno ubrać to w słowa, z którymi można się utożsamić, znaleźć odpowiednie słowa, aby zająć stanowisko. Nigdy nie miałem do tego talentu. Niektóre zespoły robią to naprawdę dobrze, ale ja nigdy tego nie potrafiłem. Czuję, że John Lennon robił to najlepiej. Pisanie tekstów to prawdziwa walka. Przynajmniej dla mnie to jedno z najcięższych wyzwań w muzyce – być kreatywnym w słowach. Bardziej interesuje mnie znajdowanie nowych sposobów na artykułowanie moich abstrakcyjnych myśli niż zajmowanie stanowiska w politycznych kwestiach, czy mówienie o jakimś konkretnym problemie.
Wymieniłeś Johna Lennona. Co w nowej muzyce wydaje ci się inspirujące, czego słuchasz?
Staram się słuchać jak najwięcej nowej muzyki. Jest wiele zespołów, które bardzo lubię, jak Deerhunter, Grizzly Bear, tak się składa, że to także moi dobrzy przyjaciele. W muzyce muszę czuć wolność, to coś, co sam zawsze próbuję osiągnąć grając. Wydaje mi się, że gramy wciąż razem między innymi dlatego, że próbujemy tworzyć coś, co wydaje się kompletnie naturalne, świeże, a dzięki temu ponadczasowe. I tego szukam u innych zespołów. Nie interesuje mnie przeprodukowana muzyka, która jest wynikiem zimnej kalkulacji. Sporo wolności słyszę w starej muzyce pochodzącej z Portugalii czy Brazylii – podoba mi się sposób, w jaki była rejestrowana, bez poprawek, edycji, komputerów. Z drugiej strony to, co robią Radiohead jest świetne, ale ja jednak stawiam na naturalność i podążanie za naturalnym przebiegiem wydarzeń.
Czy możemy się spodziewać współpracy Blonde Redhead z innymi artystami?
Kazu przygotowuje swój pierwszy album solowy – zapowiada się świetnie, jest tym bardzo podekscytowana. EPka, o której rozmawialiśmy, powstała we współpracy z Maro Refusco, świetnym brazylijskim perkusistą, który współpracował między innymi z Thomem Yorkiem, ale jest przede wszystkim naszym przyjacielem. Nie wiem jaki będzie nasz następny krok – aktualnie dzieje się bardzo dużo, ale kto wie, być może nagramy kolejną EPkę z innymi muzykami.
Na koniec chciałabym zapytać o OFF Festival, na którym graliście kilka lat temu. Masz jakieś wspomnienia z tym powiązane?
Pamiętam, że nie byliśmy zbyt zadowoleni z tego, jak zagraliśmy. Pamiętam, że byliśmy dość sfrustrowani, bo nie mogliśmy wyrazić siebie tak, jak byśmy tego chcieli. To był chyba nasz pierwszy występ w Polsce. Niecierpliwie czekam na powrót do Polski. Zabawne jest to, że w Nowym Jorku mieszkam w polskiej okolicy. Ludzie, którzy budują nowe budynki to Polacy, właściciel mieszkania, które wynajmuję jest Polakiem, sklepy w okolicy są polskie. Pamiętam, że występ na OFFie był bolesny muzycznie, ale świetnie było po prostu tam być, więc bardzo na to czekam.
Myślisz, że tym razem łatwiej będzie wam siebie wyrazić?
Tak myślę. Mam taką nadzieję.
Co państwo na to?