Balthazar: Powody do świętowania
Maarten Devoldere nie narzeka na nudę: codziennie (nawet w pociągach) pisze piosenki, a z zespołem Balthazar właśnie wydał piąty album, „Sand”. Mimo powtarzającego się refrenu naszych czasów („Słyszysz mnie?” po obydwu stronach telefonu), w pewne poniedziałkowe popołudnie udało nam się porozmawiać o nowej płycie, czasie, iluzjach. I oczywiście o miłości.
>>> Read the interview in English.
Ewa Bujak: Wasz nowy album, „Sand”, wydaje się być nawet bardziej szczery i ekstrawertyczny niż „Fever”…
Maarten Devoldere: Tak. Większość materiału napisaliśmy przed lockdownem. Myślę, że wszyscy zgodzilibyśmy się, że cieszył nas proces tworzenia. To jeden z powodów do świętowania, obok jeżdżenia w trasy i spotykania się z publicznością, grania i wszystkiego, co chcielibyśmy robić. Tak, tą płytą zrobiliśmy krok do przodu.
Czy czas jest najważniejszym tematem albumu?
Właściwie tworzyliśmy tę płytę i nie myśleliśmy o jej temacie przewodnim. To przyszło zupełnie naturalnie. Wszystkie piosenki na „Sand” są o miłości. Ale po nagraniu wszystkich kawałków odkryliśmy, że mamy ten powracający temat: czas. Album w dużej mierze mówi o zniecierpliwieniu. Nie chcemy czekać cierpliwie, chcemy żyć chwilą. Myślę, że odkrycie tego było dla nas nieco zaskakujące: piosenki o miłości z drugim tematem. W „Hourglass” śpiewam o przesypującym się piasku. Stąd tytuł.
Śpiewasz tam, że „nie możemy tracić więcej czasu”.
Dokładnie.
Czy Twoje postrzeganie czasu zmieniło się ostatnio?
To zakrawa na ironię, że śpiewamy o zniecierpliwieniu i niemożności zatrzymania się w życiu – to wszystko z pewnością znaleźliśmy w czasie lockdownu. To było trudne doświadczenie dla nas. Ale być może to także dobry sposób, by siebie poznać. Jesteś zmuszony spojrzeć w głąb siebie. Tak długo byliśmy w trasie podczas ostatnich dziesięciu lat, żyliśmy w bańce. Ubiegły rok był więc formą święta. To niełatwe, ale myślę, że wszyscy wyciągnęliśmy z tego coś pozytywnego.
W „Moment” śpiewasz o iluzjach. Czy to życie w bańce, o którym wspomniałeś to też iluzja?
Cóż, to piosenka o miłości (śmiech). Starałem się uchwycić ten moment, kiedy zakochujesz się w obrazie kogoś. Wiesz, że to iluzja, ale to nie ma znaczenia, cieszysz się tym. Może tak samo jest z graniem na żywo.
Kim są „frajerzy” („Losers”)?
To my wszyscy. Ja. „Losers” to piosenka o pokładaniu zaufania w przyszłości. Ja na przykład zawsze myślałem: pewnego dnia nagram doskonały album. Wszystko, co dzieje się przed tym, nie ma znaczenia, chcesz po prostu dotrzeć do celu. Ale to jest naiwne. Wiesz, chodzi o podróż, a nie sam punkt docelowy. Ale mimo wszystko wierzysz, że do niego dojdziesz. Możesz tak powiedzieć o wszystkim: pewnego dnia będę całkowicie szczęśliwy albo spotkam doskonałą dziewczynę. Po prostu ufasz, że w to się wydarzy w przyszłości. To taka metafora: jesteśmy frajerami, ale pewnego dnia będziemy zwycięzcami. To tragiczna kalka myślowa, bo wiesz, że to nieprawda. Musisz po prostu cieszyć się chwilą.
Twoje słowa przypomniały mi fragment z jednego z wywiadów z Tobą, gdzie mówiłeś, że jesteście jak pies goniący za muzyką. Czy zbliżyliście się do niej od tamtego czasu?
To ciekawe, bo to nasz pierwszy album, którego nie gramy na żywo. Skończyliśmy nagrywać w lecie, ale wszystko zatrzymało się, nie mogliśmy nigdzie się ruszyć. Naprawdę odczuliśmy tę dojmującą potrzebę. Chcieliśmy coś gonić. To także to, co miałem na myśli w „Losers”. Jest tam wers o byciu ćpunem przez całe lato, szaleństwem za czymś, ciągłym chceniu więcej i więcej.
Jeśli „Bruxells”, którą nagrałeś pod szyldem Warhaus jest piosenką o rozstaniu, czy „Leaving Antwerp” to kontynuacja tego tematu?
(śmiech) To kolejna piosenka z rozstaniem w tle. Ale o innej dziewczynie. Nie chciałem zdradzać jej imienia, więc w zamian użyłem nazwy miasta. Właśnie zerwaliśmy, siedziałem w pociągu jadącym z Antwerpii do Gent i ta piosenka po prostu się pojawiła. Czasem otwierającego wersu nie musisz szukać daleko.
Mimo trudnych tematów, płyta brzmi jakby była celebracją życia, muzyka jest relaksująca.
Jest całkiem popowa (śmiech), ale też melancholijna. Są ta piosenki o rozstaniu, ale starałem się śpiewać w taki sposób, żebyś słyszała, że jestem wdzięczny. Śpiewamy o czasie, jest tam puls czasu, dużo bitów. Wiesz, życie płynie dalej dla nas wszystkich. Musisz wycisnąć z niego to, co najlepsze.
Pracowaliście i nagrywaliście zdalnie. To trochę przeczy idei zespołu…
Najbardziej nietypowe było to, że tym razem używaliśmy dużo elektroniki. Samo nagrywanie zdalne było w porządku. To było wyzwanie, ale wyszło świetnie. To zmusiło nas do bycia bardziej kreatywnymi. Tworzenie zawsze było dla nas samotniczym procesem; potem łączyliśmy siły. Pomysł na piosenkę pochodzi zawsze od jednej osoby, która przekazuje ją kolejnej, a ta, po pracy nad nią, ją zwraca. Zawsze tak było. Nigdy nie byliśmy dwoma facetami siedzącymi przy pianinie. Tym razem proces nie różnił się zbyt od nagrywania wcześniejszych albumów, po prostu nie widzieliśmy siebie, musieliśmy zdać się na Internet. Ale to zadziałało. To super, kiedy stajesz przed wyzwaniem. Musieliśmy pracować i być tak kreatywni jak to tylko możliwe pomimo restrykcji.
W ostatnim wywiadzie dla musicNOW! powiedziałeś: „Im starszy jesteś, masz mniej do udowodnienia. Jesteś spokojniejszy o to, kim jesteś”. Jak to się ma do pewności 17-letniego Maartena, który wiedział, kim chce być w przyszłości?
Myślę, że wciąż mamy sporo do udowodnienia. To ma sporo wspólnego z tym, co mówiłem o stworzeniu idealnego albumu. Jesteśmy bardzo ambitni. W „Losers” śpiewam, że piszę piosenki codziennie, ponieważ chcę, żeby wszechświat mnie kochał. To narcystyczne (śmiech). Oczywiście, podśmiewam się z narcyzmu artystów. Różnica polega na tym, że im jesteś starszy jesteś, tym mniej bierzesz się na serio. Oddzielasz siebie od sztuki, którą tworzysz. Robisz, co możesz, co nie oznacza, że jesteś ideałem. Kiedy jesteś młodszy, szukasz własnej drogi, traktujesz siebie bardzo poważnie i chcesz żyć życiem artysty. To śmieszne. Kiedy stajesz się starszy, nie oszukujesz się więcej, ale wciąż pracujesz ciężko nad muzyką.
Opowiedz o okładce „Sand”. Jest niepokojąca, podobnie jak okładka „Fever”.
Na okładce jest fotografia, na którą natknąłem się w Internecie. Gdy zobaczyłem ją po raz pierwszy, wybuchłem śmiechem, wydawała mi się bardzo śmieszna. Ale zacząłem się w nią wpatrywać i zaintrygowała mnie. Potem wpadł mój kolega i obaj się na nią gapiliśmy. Myśleliśmy, że to przebrany człowiek, ale okazało się, że to rzeźba holenderskiej artystki Margiet Van Breevort. Dla nas to symbol tych dziwnych czasów.
Tom Barman z zespołu dUES powiedział, że Balthazar to jego ulubiony zespół. A czy Balthazar ma swój ulubiony?
W Belgii mógłbym powiedzieć to samo Tomowi Barmanowi, dEUS jest grupą, na której się wychowaliśmy i która miała na nas ogromny wpływ. Ogólnie wskazałbym na artystów klasycznych, jak David Bowie, Lou Reed czy Bob Dylan.
Balthazar: Reasons to feast
Your new album, „Sand”, seems even more honest and extrovert than „Fever”…
Yes. We wrote most of it before lockdown. I think we all would agree that we enjoyed doing that thing together. It’s one of the reasons of celebration, except of touring and seeing your audience, do shows and everything we wanted to, we stepped a bit further even with this record.
Is time the most important topic of “Sand”?
Actually we were writing the record and didn’t really thought about the concept. It came very naturally. All of them are love songs in a way. But we figured out after we had all the tracks that we have this recurring theme: time. It’s a lot about restlessness. We don’t want to wait in patience, we want to live in a moment. I think it was a bit surprising for us: love songs with this second theme. In “Hourglass” I sing about sand pouring down. That’s why we chose that title.
You’re singing “we cannot lose more time”.
Exactly.
Did your perception of time changed lately?
It’s quite ironic that we sing about restlessness and not being able to pause in life and that’s all we certainly found out in the lockdown. It was kind of tough for us. But maybe it’s a good way to get to know yourself. You’re forced to look into yourself. We’ve been touring so much for the last ten years, living in a bubble. It’s a form of a feast. It’s not easy but I think we all can find something good in it.
In “Moment” you’re singing about illusions. Do you find that bubble you’re living in also an illusion.
Well, it’s a love song (laughter). I was trying to capture that moment when you’re falling in love with an image of somebody. You know that it’s an illusion, but you enjoy it and you just don’t care. Maybe it’s the same with performing live.
Who are losers?
All of us. Me. “Losers” is about putting your trust in the future. For example I was always thinking: one day I’m gonna make a perfect album. Everything before that is not important. You just want to get to the point. But it’s naïve. You know, it’s all about the journey, not the destination. But even though you think one day you’re gonna figure it out. You can say the same thing about everything: one day I’m gonna be completely happy or I’m gonna find a perfect girlfriend. You just put your trust into the future. That’s a kind of a metaphor of losers; we are losers, but one day we’re gonna be winners. It’s a tragic cliché, because you know it’s not true. You just have to enjoy the moment.
Your words about creating a perfect album remind me about a sentence you said in one of the interviews that you are a dog chasing music. Are you as a band getting any closer to it?
It’s interesting, because it’s our first album without playing live. We finished the album in summer, but everything stopped, we couldn’t move. And we really had that feeling of urgency. We wanted to chase something. This is something I also meant in “Losers”. There’s a verse about being a junkie all summer, being crazy for something, always wanting more and more.
If “Bruxells” that you recorded as Warhaus as a break-up song, is “Leaving Antwerp” some kind of continuation of this topic in a different city?
(laughter) It’s another break up song. It’s about a different girl. I didn’t want to say her name so I used the name of the city instead. We just broke up, I was sitting in a train from Antwerp to Gent and the song just came up. Sometimes you just don’t have to look very far for the opening line.
Even though these difficult topics the record itself sounds like a celebration of life, the music is quite chilling.
It’s quite poppy (laughter), but melancholic as well. There are some break up songs, but I was trying to sing in a way for you to hear that I’m grateful. We sing about time, there is this pulse of time, lot of beats. You know, life goes on for all of us. You have to get the best of it.
You were working and recording the album remotely. It’s quite opposite to the idea of a band…
The most special thing is that we used more electronics. And working remotely was just ok. It was a challenge, but it was cool. It forced us to be more creative. Writing always for us is a solitary process. And afterwards we joined forces. Every song is based on the idea of one person, who gives it to another one who works on it, then gives it back. We always write like that. We’re never two guys sitting behind the piano composing. So this time it wasn’t that different, we only didn’t see each other, we had to leave it up to Internet. But it worked out. And it’s kind of cool to be challenged. We had to work and be as creative as possible even though the restrictions.
In the last interview for musicNOW you said: “I think the older you get, you have less to prove. You get calmer by just the way you are”. How this concept of proving something to someone correspond to this certainty of a 17-years-old Maarten who is sure who he wants to be in the future.
I think we still want to prove a lot actually. This has a lot to do with creating a perfect album, like I said earlier. In a way we are very ambitious. In “Losers” I’m singing that I write songs every day because I want the universe to love me. That’s narcissistic (laughter). Of course I’m laughing of the narcissism of the artists. The difference is when you get older you don’t take yourself as a person very serious. You just separate yourself from the art. You do your best in your art and that doesn’t mean that you’re a perfect guy. When you’re younger you’re looking for your own road, you’re taking yourself very serious and want to live that art life. It’ silly. When you get older you don’t fool yourself anymore. But still you work hard to make music.
What about the cover of the album? It’s quite disturbing, just like “Fever” cover.
On the cover is an image that we came across the Internet. First time I saw it I burst into laughter, I thought it was very funny. But then I started to stare at it and found it very intriguing. Then my colleague came and we both we looking at it. At first we thought it’s a guy in a suit, but we found out that it’s a sculpture of a Dutch artist Margiet Van Breevort. For us it’s a symbol of these awkward times.
Tom Barman from dEUS once said that Balthazar is one of his favourite groups. Does Balthazar have one?
In Belgium I would say the same to Tom Barman, dEUS is the band we grew up with and had a huge influence on us. In general I would point out at classic artists like David Bowie, Lou Reed, Bob Dylan.
Co państwo na to?