Baasch: Między myślą a słowem
Swoim trzecim albumem oswaja to, co ukryte w ciemności i niejednoznaczne. „Noc” powstała z obserwacji życia po zmroku. Zgodnie ze słowami z ostatniego utworu na płycie, Baasch „idzie znów po wszystko”.
Rozmawiamy przed premierą Twojej nowej płyty. Trochę musiałeś zaczekać na jej wydanie.
To prawda. Pierwotnie „Noc” miała ukazać się w kwietniu.
Czy – i jak – zmieniło się Twoje podejście do tego materiału?
Tych kilka miesięcy to nie był aż tak długi czas, żeby moje podejście bardzo się zmieniło. Trochę uleżał się we mnie ten materiał, ale jest dla mnie wciąż świeży i aktualny. Aranżuję te piosenki z zespołem na koncerty, przygotowuję teledyski. Dla mnie to kontynuacja pracy nad tą płytą.
Czego dowiedziałeś się o sobie w czasie ostatnich miesięcy?
Że potrzebuję ludzi. Lubię spędzać czas sam i chodzę swoimi ścieżkami, z racji zawodu pracuję z domu. Podczas izolacji okazało się, że odczułem brak kontaktu z drugim człowiekiem. Poczułem też, że nic nie jest w życiu pewne. Wydawało się, że porządek, który mieliśmy, będzie trwał już zawsze, a jednak został nam odebrany. To też taka nauczka, żeby stawiać na inne wartości, żeby stawiać na ludzi i na to, co ogólnoludzkie.
Tytuł „Noc” przywołał piosenkę z Twojego poprzedniego albumu – „Once upon a Night”. Po niej była „Sneaker Fairytale”. A teraz ta bajka skończyła się, nie ma jej.
Myślę, że „Sneaker Fairytale”, który kończy „Grizzly Bear with a Milion Eyes” trochę przypadkowo wprowadza w „Noc”, jest takim pomostem. Pasuje do niej tematyką i umiejscowieniem akcji. Ta baśń też nie była super szczęśliwym kawałkiem o miłości. Myślę więc, że to już był początek mojej rozkminy, która rozlała się na najnowszy album. A jeśli chodzi o koniec bajki… To, co mnie pcha do robienia muzyki to przemyślenia, które mnie niepokoją, intrygują, frapują. One znajdują potem miejsce w moich kawałkach. Nie zawsze są to rzeczy, które kończyłyby się happy endem.
Ta płyta jest obserwacją nocnego życia.
Myślę, że tak.
Mimo spójności treści nie zakładałeś na początku, że tak to będzie wyglądało.
Tak, nie planuję za bardzo pracy nad muzyką. To się samo wydarza.
Czy na podstawie tekstów możemy ocenić, ile w tym co zaobserwowałeś jest zabawy, a ile świadomego zatracenia?
Trudno odpowiedzieć jednoznacznie. To nie są kawałki na temat melanżu, ale też – broń Boże – nie jest to płyta, która chciałaby pouczać czy ostrzegać. Na wszystko jest miejsce w życiu, na zabawę też. Rozmyślałem nad tym, że można być samotnym, bawiąc się w tłumie. I że takie życie nocne, mimo że jest pełne ludzi i rozmów, pełne bodźców, to mimo wszystko sprzyja temu, że bywamy w nim sami. Może to jest to, czego szuka się czasami na imprezach. Każdy ma inny powód, żeby wyjść z domu, żeby przed czymś uciec, albo od czegoś odpocząć. Nie ma w tym nic złego. A odrobina świadomości i autorefleksji na pewno nikomu nie zaszkodzi.
Nie miałbyś czasem ochoty zabawić się w mentora, który wypisze receptę, postawi diagnozę?
Nie, zupełnie nie. Nie mam takiej ambicji i nie czuję się na siłach. „Noc” jest tak naprawdę dialogiem samego ze sobą, głośnym rozmyślaniem. Ale na pewno nie jest to próba stawiania siebie jako autorytetu.
Powiedziałeś, że każdy ma inny powód, żeby wyjść w noc. Czy wtedy można więcej?
Zależy czego (śmiech). Każda pora dnia ma swoją przestrzeń i jest tłem do innych działań. Czas pokazał mi, że w nocy można nie tylko się bawić, ale i pracować, i żyć. Na pewno w nocy można bardzo dużo.
Nie mogę Cię nie zapytać o język – to pierwsza Twoja płyta po polsku. Mówisz, że przystępując do pracy nad płytą, nie zakładasz niczego, ale czy pamiętasz, czy pierwsze były te obserwacje inspirujące teksty, czy wybór języka?
To się wydarzyło równolegle. Ale próby z językiem polskim sprawdziły się i łatwiej było mi te obserwacje potem nazwać. To, co chodziło mi po głowie i to, co pojawiło się tematycznie na „Nocy” oraz wybór języka to dwie niezależne od siebie rzeczy.
Masz wrażenie, że poprzez wybór języka ta płyta jest bardziej intymna niż poprzednie?
Chyba nie nazwałbym tego intymnością… „Noc” jest bardziej moja. Jest pozbawiona intelektualnego wysiłku tłumaczenia słów na inny język. Tu teksty powstawały bardziej spontanicznie; funkcjonuję po polsku, te słowa przychodziły do mnie bardziej bezwysiłkowo i bardziej intuicyjnie. W tym sensie ten album jest bliżej mnie. Nie ma dodatkowego ogniwa, które wydarzyło się między myślą a słowem.
Pomiędzy okładką płyty, która powstała analogowo a teledyskiem do „Cieni”, w którym jest Twój awatar, jest spory kontrast. W którym świecie czujesz się lepiej jako artysta?
To, co nowoczesne, łączy rzeczy bardzo cyfrowe z człowiekiem. Nawet w muzyce czuję, że nowoczesne oznacza dla mnie połączenie technologii z analogową syntezą dźwięku. W tę tezę wpisuje się i okładka, i teledysk. Jestem tam ja, człowiek, to nie jest zupełnie wyabstrahowane z rzeczywistości. Podobnie światy mieszają się w teledysku do „Brokatu”. Wszystko więc kręci się wokół estetyki hybrydowej.
Co państwo na to?