Agnes Obel: Wciąż bywam nieśmiała na scenie
Lubię, kiedy Agnes Obel zadaje mi, swojej słuchaczce, pytania o to, co jest właściwe, a co nie. Na przykład piosenką „Avenue” z debiutanckiej płyty „Philharmonics”. Mam ochotę odpowiadać sobie na nie, huśtając się w rytm, który wychodzi spod jej współistniejących z pianinem palców. Poczuć niepokój w jego niewinnej odsłonie. Lubię też, kiedy Agnes Obel za pomocą swojej drugiej płyty, „Aventine”, zabiera mnie na Awentyn, przeklęte rzymskie wzgórze, i skłania do zastanawiania się nad nieuchronnością losu.
Kiedy dowiedziałam się, że z nią porozmawiam, postanowiłam sobie, że nie poruszę żadnej z wymienionych wyżej kwestii. Zresztą i tak by mi o nich nie opowiedziała. Przede wszystkim dlatego, że twórczość Agnes Obel zbudowana jest wokół wątpliwości. Takich, z którymi i ona, i my będziemy się borykać do końca życia. A poza tym z tyłu głowy miałam jej ostatnią płytę. „Citizen of Glass” to album koncepcyjny, poświęcony w całości człowiekowi ze szkła (niem. gläserner bürger). Takiemu, którego prywatność nie istnieje. Agnes Obel ze szkła zdecydowanie nie jest. I niech taka pozostanie. Dla Was mam krótką rozmowę o kwestiach przyziemnych. A o tych nieco bardziej skomplikowanych będziecie mieli okazję posłuchać na żywo już 30 maja we wrocławskiej Sali Audytoryjnej WCK i 31 maja w łódzkim Klubie Wytwórnia.
Niebawem wracasz w trasę, w Polsce zagrasz dwa koncerty. Masz jakieś wspomnienia związane z poprzednimi wizytami?
Pamiętam, jak grałam w Polskim Radiu, i „Aventine”, i „Citizen of Glass”. Zaraz po tym, jak te płyty zostały wydane, przyjechałam do Warszawy. Muszę przyznać, że za każdym razem świetnie się bawiłam, głównie dlatego, że ludzie byli bardzo mili. Zawsze też miałam chwilę na to, żeby zobaczyć miasto. Grałam również w Gdańsku. To pierwszy raz, kiedy odwiedzę Łódź i Wrocław, a bardzo ciekawią mnie nowe miejsca.
Jest spora różnica pomiędzy Agnes Obel, która na początku swojej kariery nieśmiało chowała się za instrumentami a Agnes Obel, która dzięki pracy nad albumem „Citizen of Glass” nabyła większej świadomości w kwestii istnienia w przestrzeni publicznej. Która z nich wystąpi w Polsce?
Mam nadzieję, że ta posiadająca większą dozę pewności siebie, ale nie mogę Wam tego obiecać. Spędziłam na scenie pięć lat i dopiero teraz czuję, że o wiele bardziej kontroluję swoją obecność na niej. Staram mieć kontakt z publicznością – patrzeć na nią, rozmawiać z nią. Lubię też mieć za sobą zespół, który znam. Muszę przyznać, ze wciąż bywam nieśmiała na scenie, ale gdy show jest dobre, powoli się otwieram. W Polsce, za każdym razem, publiczność traktuje mnie świetnie. To zastanawiające, bo taki odbiór mam zazwyczaj na południu Europy, a Polska leży bardziej na północy. Czuję, jak jesteście otwarci, jak dostaję od Was ciepło. To wspaniałe. Kiedy mam taką publiczność, to relaksuję się i strach znika.
Pochodzisz z Danii, ale od lat mieszkasz w Berlinie. Kiedy jesteś w trasie, na pewno za nim tęsknisz. Kiedy zamykasz oczy i myślisz o tym mieście, to jakie obrazy widzisz? Jakie dźwięki słyszysz?
Mieszkam w Neukölln, dzielnicy na południu Berlina. To jedna z najstarszych części miasta, pełna pięknych budowli, co dla Berlina wcale nie jest takie typowe. Mieszka tu wielu Turków. To miejsce w ogóle jest bardzo multi-kulti, bo są tu też Amerykanie, Skandynawowie, Australijczycy, Niemcy, Rosjanie, Szwedzi. Kiedy otworzę okno, słyszę ich wszystkich. Kocham tę mieszankę i za nią tęsknię najbardziej. Ach, i jeszcze jest tu sporo drzew. Muszę brzmieć jak nudziara.
Opowiedz mi o tym, którzy z niemieckich artystów inspirują Cię najbardziej?
Wielkie wrażenie robi na mnie Michael Haneke, austriacki reżyser, który tworzy filmy osadzone w niemieckiej rzeczywistości, np. bardzo trudną „Białą Wstążkę”. Kiedy widzę coś takiego, zaraz chcę zacząć pisać muzykę. W samym Berlinie jest dużo źródeł inspiracji, nawet za dużo. Wystawy odbywają się co noc, koncerty też, a każdy kogo spotykasz, to artysta. Czasem jest dla mnie tego za dużo. No i nie wszystko jest dobre. To, co jest wspaniałe w Berlinie, to to, że to miejsce, w którym ludzie mogą rozwijać swoje pomysły. Mogą stawać się coraz lepszymi w tym, co robią.
Zawsze, kiedy Cię słucham, słyszę spokój. Nawet jeśli śpiewasz o rzeczach trudnych. Czy Ty się czasem wkurzasz?
To zabawne, ale niewiele jest we mnie złości. Oczywiście były takie momenty w moim życiu, w których ją czułam. Teraz wkurzają mnie media; to, jak rozprzestrzeniają złe informacje, a te z kolei tworzą naszą rzeczywistość. To mnie chyba jednak bardziej przeraża niż złości. Pomimo wszystko czuję, że lepiej się wkurzać, bo wtedy masz ochotę coś zrobić, a strach sprawia, że stajesz się pasywny. Żyjemy w dziwnych czasach. Mamy nowe media, o których nie do końca wiemy, jak na nas wpływają, ale zauważamy, że to robią. Że zmieniają umysły. Mam poczucie, że przestajemy wierzyć w fakty, a to jest straszne. Z drugiej strony jestem wdzięczna za to, że żyjemy w tak interesujących czasach, że jesteśmy ich świadkami.
Wiem już, co Cię złości, więc zapytam Cię o to, co Cię uszczęśliwia.
Cieszy mnie ładna pogoda, mój pies, dobre jedzenie. Kocham grać z innymi ludźmi. Nad „Citizen of Glass” pracowałam sama, a potem zaczęliśmy próby. To wspaniałe móc słyszeć, jak świetni muzycy grają to, co stworzyłam. To zdecydowanie jedno z moich ulubionych uczuć.
Myślisz już o nowej płycie?
Na razie głównie przygotowuję się do trasy: trzeba zająć się instrumentami, nauczyć się grać z nowym perkusistą, popracować nad nowym utworem. Brakuje mi czasu na pracę nad nową płytą. Mam trochę pomysłów, ale muszę się im poświęcić w stu procentach, żeby wyszło dobrze. Mam nadzieję, że uda mi się nimi zająć, kiedy wrócę z trasy.
Co państwo na to?