A_GIM: Empiryczne działanie na materii
A_GIM, czyli Agim Dżeljilji, jeden z najbardziej doświadczonych i rozchwytywanych producentów na polskiej scenie elektronicznej podjął się niełatwego wyzwania napisania muzyki do gry komputerowej. I to gry opartej na prawdziwej, mrocznej historii seryjnego mordercy. Muzyka do „This is the Zodiak Speaking” w większości jest niełatwą, ale hipnotyzującą podróżą przez ludzkie emocje.
Czy byłeś lub jesteś fanem gier komputerowych?
Nawet, gdym chciał nim teraz być, nie mogę sobie na to pozwolić, bo jestem bardzo zabieganym człowiekiem, a to jest bardzo absorbująca czasowo dziedzina rozrywki. Kiedyś byłem bardzo zakochany w grach przygodowych z serii „Syberia” według rycin Benoît Sokala czy „The Longest Journey”, kapitalnej grze przygodowej. Te gry bardzo pochłaniały mnie czasowo, co bardzo destabilizowało moją pracę twórczą. Więc bardzo rzadko grywam, ale kiedy już gram, oddaję się temu bez reszty. I oczywiście jeśli piszę muzykę do gry, co od pewnego czasu jest dla mnie zupełnie nowym doświadczeniem, to wiadomo, że muszę w nią zagrać.
W jaki sposób doszło to Twojej współpracy z twórcami gry „This is the Zodiac Speaking”?
Reżyserem gry jest mój serdeczny kolega, Krzysztof Grudzi ński, z którego macierzystym zespołem Power of Trinity, współpracowałem jako producent lata temu. Zaprosiłem go do przygotowania klipu promującego moją płytę „Votulia”; jest reżyserem klipu do piosenki „Carpet Burn”. Zaprzyjaźniliśmy się, a Krzysztof intuicyjnie poczuł, że ze mną jest w stanie robić rzeczy, które sobie wymyślił. Krzysztof jest człowiekiem interdyscyplinarnym, działa na wielu płaszczyznach, od gamingu po różnego rodzaju projekty interaktywne. Więc zaprosił mnie do swojego flagowego projektu „Apocalypsis”; zlecił mi napisanie muzyki do niego. Ta muzyka była ściśle programowa, odbiegała od tego, co tworzy A_GIM. To była rzecz użytkowa, ale zebrała bardzo pochlebne recenzje między innymi w amerykańskim „Forbesie” czy brytyjskim „The Guardian”. I tak z automatu zostałem jego nadwornym kompozytorem. I przy kolejnym projekcie, przy którym pracował , czyli „This is The Zodiac Speaking”, zaproponował mi współpracę.
Czym dla Ciebie było tworzenie muzyki do gry komputerowej? Eksperymentem?
Zdecydowanie jest to moja praca. Przekleństwem mojego „sukcesu” jest fakt, że moja twórczość jest moim zawodem. Nie zawsze jest to komfortowa sytuacja; jest presja, są oczekiwania; trzeba mieć bardzo silny fundament i poczucie stabilności, pewności siebie, żeby w miarę zdrowo się w tym odnaleźć. Gaming jest dla mnie na pewno o wiele ciekawszym doświadczeniem niż muzyka filmowa, bo daje duże pole do eksploracji. Twórcy gier nie wnikają często w naturę stylistyczną muzyki, a bardziej zależy im na konkretnych osiągnięciach. Muzyka musi ilustrować daną emocję. Albo w kontrapunkcie albo zgodnie z obrazem podążać, ale sam styl i wybór narzędzi pozostawiają twórcy.
W grach komputerowych jest komfort zamknięcia się w pewnym uniwersum. Od dziecka uwielbiam świat wyobraźni. Byłem zafascynowany sci-fi, Philipem K. Dickiem, fantastyką, wszystkim, co działało na moją dziecięcą wyobraźnię. Świat gier również daje taką możliwość. I to jest element rozrywki. Natomiast ciężką pracą jest doczepianie muzyki do poszczególnych części, lokacji. W grze fabuła nie działa linearnie, często działa wykładniczo. Każdy gracz działa indywidualnie, potrzebuje innego czasu do przejścia danej lokacji, na dodatek w „Zodiaku” mamy kilka możliwych zakończeń. Musi temu sprostać warstwa dźwiękowa. Wymaga to ekwilibrystyki stylistycznej oraz ścisłej współpracy z deweloperami. Musieliśmy znaleźć taki algorytm, w którym poszczególne części skomponowanej przez mnie muzyki będą morficznie się zmieniać w zależności od stylu gry gracza. To empiryczne działanie na materii, nie ma tu mowy o zabawie.
Zaskoczyło mnie to, że ta muzyka, mimo że ilustracyjna i stworzona do konkretnej fabuły, doskonale broni się samodzielnie.
Miło, że to mówisz. Grupa głosów, które miały podobne spostrzeżenia skłoniły mnie do wydania tego. Igor Boxx ze Skalpela czy Adam Godziek, promotor Tauron Nowa Muzyka na tyle byli zafrapowani tą muzyką, że przekonali mnie, że jest autonomiczna, że niezależnie od gry opowiada jakąś historię. Ja bardzo lubię muzykę, która działa w sposób nieużytkowy. Inaczej muzyka jest martwa. Kiedy pytasz mnie, kiedy nie czuję przyjemności z tworzenia, to właśnie wtedy gdy muzyka musi być stricte użytkowa. Jestem w stanie wykonać taką usługę, ale jest to dla mnie duży dyskomfort. Prawdziwie i skutecznie czuję się, gdy współpracownicy dają mi przestrzeń i swobodę.
Gdy tworzyłem muzykę do „This is the Zodiac Speaking”, próbowałem opisać jakąś historię. I dlatego jesteśmy w stanie jej słuchać także w oderwaniu od gry. Dosyć szczegółowo przestudiowałem historię Zodiaka i sprowokowałem siebie do odczucia emocji i poczucia bezsilności wynikającej z uświadomienia sobie faktu, jak bardzo człowiek może być bestialski i że takiego typu historie naprawdę miały miejsce.
Próbowałem sobie także wyobrazić kontakt z tym człowiekiem, postawić siebie w roli ofiary. To było bardzo nieprzyjemne uczucie, które fizycznie przełożyło się na potężne bicie serca. To dało mi pomysł na koncepcję całej płyty. Wymyśliłem sobie bardzo proste minimalistyczne środki, pewne zabiegi, które miały być analogią do bicia serca, pewnego rodzaju pulsacją. Do tego tematy melodyczne, które ilustrowałyby nie tyle postać, co relacje między graczem a zagrożeniem. Bardzo chciałem, żeby ta muzyka nie była – co sugerował na początku Krzysztof – dosłownym odniesieniem do okresu, w którym działa się historia Zodiaka, czyli do lat 60. i początku lat 70. Chciałem, żeby środki, których użyję opisywały emocje, przerażenie i historię towarzyszącą dziennikarzowi, który próbując rozwiązać tę łamigłówkę czuje cały czas totalną bezsilność. Pokazałem Krzysztofowi kilka przykładów zainspirowanych muzyką klasy B, bardzo popularną w latach 80. Jedną z wiodących ról miał tu John Carpenter, reżyser, który miał ambicję bycia także kompozytorem. Jego komponowanie odbywało się z korzyścią dla muzyki, bo ona jest niepretendująca, z pewnym dystansem i potraktowana jest z lekkością, stworzona prostymi środkami. Nie doszukiwałbym się tu analogii z muzyką Carptentera, bo jej tam nie ma, nawiązywałem bardziej do jego zamysłu. Puściłem te fragmenty Krzysztofowi, a on zgodził się: poszukiwał konkretnych emocji, konkretnego napięcia, a wybór środków pozostawił mi. Trzymałem pewny reżim kompozytorski. W żadnym utworze poza ostatnim „Closure”, który jest jedynym światełkiem na soundtracku, nie użyłem nigdzie automatów perkusyjnych, które często mają wiodącą rolę w mojej twórczości.
To, co powiedziałaś, to dla mnie ogromny komplement, jest mi bardzo miło, że tak postrzegasz tę muzykę. Jeśli tak to odbierasz, to znaczy, że to mój sukces. Ja lubię opowiadać historie muzyką.
Mówiłeś o emocjach zawartych w historii Zodiaka – i one są uniwersalne, pozaczasowe. Ale czy nie miałeś poczucia, że sytuacja na świecie, szczególnie w tym roku, jest na tyle znacząca, że może nie trzeba się już pakować po uszy w kolejną mocną historię?
Przyznam szczerze, że na początku historii z Covidem, postanowiłem zupełnie odciąć się od tego. Nie mogę pozwolić sobie na takie emocje, przynajmniej póki jeszcze mam taką możliwość. Kto wie, być może nadejdzie taki moment, kiedy trzeba się będzie zaktywizować. Przykro to mówić, ale media odegrały tu kolosalną, niszczącą rolę, ponieważ ludzi fascynuje sensacja, zło, wszystko, co ma pejoratywny wydźwięk. To, co jest piękne, dobre jest banalne i być może media zmuszone do generowania zysku, do tworzenia atencji, produkują tego typu negatywne informacje. Ja po prostu się od tego odcinam.
Krzysztof Grudziński.
Właśnie zaczynam pracę nad kolejnym projektem Krzyśka Grudzińskiego – to „Umarłe miasto” inspirowane Erichem Wolfgangiem Korngoldem, wybitnym kompozytorem austriackim. To będzie projekt quasi opery w formie VR-u. Tam mamy do czynienia z ogromnym smutkiem wynikającym ze świadomości tego, że wszystko, co wartościowe dla nas przemija i nic nie trwa wiecznie. Te emocje znowu mnie dopadają. Ale obowiązkiem każdego, nawet malutkiego twórcy, bez względu na stopień gradacji jego talentu jest branie na klatę nastrojów, które kiełkują wokół niego. To chyba jest ten moment, w którym po przez wizje Krzysztofa, będę musiał rozliczyć się z tym, co się dzieje wokół.
Mówiłeś o Johnie Carpenterze, którzy oprócz filmu zajmował się też muzyką. Wśród twórców „This is the Zodiac Speaking” pojawia się także Łukasz Orbitowski, który jest przede wszystkim pisarzem. Interdyscyplinarność jest znakiem naszych czasów, choć Carpenter zrobił to już 40 lat temu.
Carpenter był przede wszystkim reżyserem. Ta jego miłość do muzyki była tak silna, że postanowił wykorzystać szansę, którą sobie sam stworzył i zrobił to bardzo dobrze. On jest człowiekiem interdyscyplinarnym, podobnie Krzysztof Grudziński. Działa na wielu polach; jest dla mnie wyjątkową osobą. Potrafi odpalić jednocześnie kilka silników i wszystkie je doglądać, żaden z nich nie zwalnia i pracuje równym tempem. A Łukasz Orbitowski napisał scenariusz, cenię go jako postać ze świata literatury. Polubiliśmy się wszyscy i stworzyliśmy fajny tercet, nie zapominając oczywiście o pozostałych osobach: twórcach grafiki, deweloperach. Gaming to praca stricte modułowa i wieloetapowa.
Mówiłeś, że wróciłeś do muzyki lat 80….
Nie do końca. Jeśli chodzi o „Zodiaka” nawiązałem do synth wave’u, szczególnie w utworze kończącym płytę. Synth wave w swej naturze stylistycznej silnie korzysta z dorobku tamtych lat.
Łatka lat 80. będzie się ciągnąć za mną za sprawą coveru „Wszystko, czego dziś chcę”, gdzie z premedytacją użyłem takich narzędzi, instrumentów, które nawiązują do tamtych lat. Lubię takie retro reminiscencje, jeśli mają swoje uzasadnienie artystyczne. Ten cover znalazł tylu hejterów, co zwolenników i to też jest dobry znak, że to podziałało.
Co państwo na to?