
TV On The Radio, Nostalghia
24/03/2015, Pabst Theater, Milwaukee
Sezon koncertowy AD 2015 rozpocząłem w Milwaukee w Wisconsin. Co miałem jednak począć – bilety na chicagowski koncert TV On The Radio się wyprzedały, a podróż trwająca półtorej godziny to czas krótszy od wycieczki do centrum w godzinach szczytu. Dlatego pojechałem za nimi. Poza tym lubię Milwaukee!
TVOTR od bardzo dawna byli na mojej liście koncertów, które bardzo chciałem zobaczyć. Wiadomość o wydaniu „Seeds” należała do szczególnie ekscytujących, zwłaszcza w obliczu wydarzeń, które miały miejsce tuż po wydaniu „Nine Type Of Light” (2011), ich czwartego albumu. Niespodziewanie na raka płuc zmarł basista grupy – Gerard Smith, niewątpliwie musiało to mieć wpływ na morale zespołu. Pojawiły się nawet pogłoski o rozpadzie, zwłaszcza, że członkowie zespołu chętnie biorą udział w pobocznych projektach. W obliczu innych ciekawych ofert nie trudno o tego rodzaju decyzję. Na szczęście plony tej najważniejszej to dwanaście nowych piosenek. Strata członka zespołu, a przede wszystkim przyjaciela, tak naprawdę wzmocniła grupę. Panowie chcieli ciągle razem grać, i to pomimo problemów z wytwórnią i na przekór wyprowadzce części składu. David Sitek i Tunde Adebimpe przenieśli się do Los Angeles – żadna z wymienionych okoliczności nie przeszkodziła chłopakom w spotkaniu się w domu Davida, które musiało przynieść nadzwyczajne rezultaty.
(zdjęcie: Sara Bill)
Wszyscy zgromadzeni tego wieczora w Pabst Theater mogli się przekonać, że spotkanie należało do kategorii tych owocnych. Nigdy wcześniej nie byłem w Pabst. Ciekawe miejsce. Nieduże, piękne wnętrze starego teatru wydało mi się jak najbardziej odpowiednie dla TVONR – studwudziestoletni projekt architekta Ottona Stracka zakorzeniony w tradycji europejskich teatrów operowych i niemieckim renesansie wydaje się znakomicie pasować do muzycznej awangardy.
Po tym, jak scenę opuściła Nostalghia, w ślad za ekipą techniczną na scenie zaczęli pojawiać się muzycy TVONTR – na początku nie usłyszeliśmy żadnego z najważniejszych hitów zespołu. Chłopaki sięgnęli do swych początków wchodząc na scenę przy dźwiękach dość ambientowej wersji „Young Liars”, utworu pochodzącego z pierwszej EP-ki zespołu z 2003 roku. Tune Adebimpe wita się z publicznością dziękuje za przybycie i wspomina ostatni koncert zagrany w Pabst ponad trzy lata temu. To on będzie dyrektorem całego przedstawienia, mając tuż obok siebie gitarzystę i wokalne wsparcie w osobie Kypa Malone’a, dumnego posiadacza coraz dłuższej brody. Po jego lewej serce zespołu – David Sitek, gitarzysta i producent. Z tyłu, ustawione na trzech różnych wysokościach, platformy, a na nich kolejno: klawiszowiec Jaleel Bunton, perkusista Jahphet Landis i grający na bardzo ważnym dla charakterystycznego brzmienia zespołu puzonie, Dave Smoota Smith. Podoba mi się ich sceniczny ascetyzm. W tle nic poza światłami. Bez specjalnego przepychu, trochę w kontraście do muzyki, którą grają. Grupa opanowała do perfekcji łączenie wszystkich możliwych stylów – od funka czy R&B, po post punk i electro pop.
(zdjęcie: Sara Bill)
Dobry widok na scenę zapewnił mi miejsce na wygodnym, wyścielonym czerwonym aksamitem krześle zlokalizowanym na balkonie. Nie siedziałem jednak na nim zbyt długo a to za sprawą gitarowo-tanecznego „Lazerray” – pierwszego ziarna z „Seeds” zaprezentowanego tego wieczora. „Red Dress” i singlowy, zakorzeniony trochę w brzmieniu latach 80., „Happy Idiot” dodatkowo podgrzały atmosferę. Mój ostatnio ulubiony „Careful You” spełnia wszystkie oczekiwania. Ten utwór wyróżnia się na tle nowych piosenek i tak sobie myślę, że na kolejnych wydawnictwach powinni poświęcić więcej uwagi eksperymentom z elektroniką. Nie chodzi jednak o to by zespół zrezygnował z gitarowego brzmienia – oj nie, bo ileż radości dało pełne energii i riffów „Blues From Down Here” i rewelacyjne „Wolf Like Me” zaśpiewane wspólnie z Adebimpem. Tempo zwalania dopiero przed końcem – „Love Dog” i pięknie nasączony perkusją „DLZ”. Powrót na scenę to czysta formalność, nastroje zaś są dokładnie takie, jak słowa otwierającego bis „Ride” – „Caught up in a feeling / Cut right through the ceiling”. Atmosfera zostaje podkręcona jeszcze bardziej dzięki „Dancing Choose z Dear Science” – to taneczna, pełna powykrzywianych bitów petarda, jeden z największych przebojów TVOTR. Całość nieodwołanie zamyka pięknie rozbudowany „Staring At The Sun”. Wybór nieprzypadkowy, bo skoro zaczęli od utworu z początków kariery, to również zakończyli jedną z pierwszych, ważnych piosenek zespołu. Nie jest to chyba działanie przypadkowe.
(zdjęcie: Sara Bill)
Pewnie nie tylko ja zauważyłem, że na set liście nie znalazł się ani jeden utwór z „Nine Type Of Light”. Przyznam szczerze, że czekałem na „You”, bo to moim zdaniem jedna z najlepszych piosenek TVOTR, ale w kontekście okoliczności towarzyszących wydaniu tej płyty rozumiem ten dość symboliczny wybór. Nie wybaczę za to „Hours” i „Province”! Ok, wybaczam, bo to był w końcu wieczór „Seeds”, który może nie jest albumem tak znakomitym i przełomowym jak „Return To Cookie Mountain” z 2006, jednak ciągle ważnym. Poza zestawem naprawdę udanych piosenek można go potraktować jako piękny hołd dla Smitha i zarazem nowy początek dla jednego z najważniejszych zespołów amerykańskiej sceny alternatywnej. Kyp Malone powie o „Seeds”: „We’ve made a bunch of different records and they’ve had different personalities. This is the record that makes the most sense for this group right now”. I ja mu wierzę. A do The Pabst na pewno powrócę!
—
W „Trouble” Tunde Adebimpe śpiewa: „Everything’s gonna be okay / Oh, I keep telling myself, „Don’t worry, be happy / Oh, you keep telling yourself / Everything’s gonna be okay” i z takiego nastawienia bierzcie przykład!
(zdjęcia: Sara Bill)
Co państwo na to?