Record Store Day: The Kurws, LXMP
O tym, że muzyka czyni cuda wiedziałem od dawna – rasowi zaklinacze węży za jej pomocą wprawiają najgroźniejsze kobry w trans, który każe im tańczyć przed oczami gapiów, są tacy, którzy twierdzą, że może być przydatna w walce z globalnym ociepleniem (link), tym razem zaś ożywczy i jednoczący duch swobodnej wymiany dźwięków sprawił, że nieco zblazowane i napchane podpitą dzieciarnią miejsce, jakim jest warszawski klub Powiększenie zamieniło się w prawdziwy amfiteatr, w którym swe święto miały niebanalne rodzime brzmienia spod znaku Lado ABC oraz Qulturap – LXMP oraz The Kurws. Prawdziwy cud! Record Store Day w tym roku swój finał znalazł w naprawdę udanym wieczorze, podczas którego doskonała swobodna atmosfera klubu przyciągnęła rzesze alternatywnie zorientowanych melomanów oraz kilku przypadkowych nocnych imprezowiczów w modnych czapeczkach, którzy na szczęście zaraz po pierwszych dźwiękach występujących na, specjalnie do tego celu zaaranżowanej małej scenie, muzyków rozpłynęli się niczym kamfora. Wieczór cudów!
Na pierwszy ogień poszedł LXMP – jeden z setki małych projektów Macio Morettiego, który tym razem pokazał jak gra się na perkusji jedną ręką nie roniąc jednej nawet kropli potu, bezpretensjonalnie wyrzucając z siebie tysiąc połamanych nutek i łącząc przy tym co najmniej kilka konwencji, z pominięciem tej najbardziej oczywistej, charakterystycznej dla Def Leppard. Nie zapominajmy jednak o drugim członku projektu – a postać to nie byle jaka – Piotr Zabrodzki, znany także jako Mista Pita to eksperymentator pierwszej maści specjalizujący się w instrumentach klawiszowych. Tych dwóch – jak sami się określają – „nienajlepiej ubierających się Warszawiaków”, z których jeden promieniej uśmiechem rodem z Muppetów, drugi zaś nosi się niczym osiedlowy łazik, tego wieczora zaskoczyło zgromadzonych nie tylko swobodą i wzajemnym wyczuciem (w ich przypadku to chyba nic zaskakującego), ale przede wszystkim połamanymi aranżacjami, w których Hancockowski Watermelon Man przemienił się w naszpikowaną perkusyjnym łomotem i 8-bitowym rytmem szaloną improwizację. Ach, czego tu nie było! LXMP zaprezentowało program, który niewątpliwie dał pole do popisu obu członkom uwalniając to, co najlepsze w jednoosobowej sekcji rytmicznej Morettiego i pokręconych solówkach na guziczkach Pana Pity – nieokiełznaną energię improwizacji, zabawy, wzajemnego przeplatania ulubionych motywów. Funk łączył się tu z electro, perkusyjne połamańce z świdrującymi klawiszowymi melodyjkami, nad tym wszystkim unosił się zaś duch patrona wszelkiej muzycznej transgresji – Johna Zorna oraz electrofunkowy klimat lat 80. Jak dowiedziałem się po koncercie, duet przygotowuje właśnie reinterpretację klasycznego albumu Herbiego Hancocka Future Shock. Coś było na rzeczy.
(zdjęcie: Maciek Kułakowski)
Teraz The Kurws. Ich twórczość to muzyka brudnej, zatęchłej, odrapanej piwnicy, ze stanowczo zbyt nisko osadzonym sufitem. Nawet jeśli członkowie grupy na co dzień mieszkają w sterylnych dwupoziomowych apartamentowcach z gigantycznym tarasem to salę prób na sto procent mają bogato zdobioną rozmaitymi gatunkami roztoczy i majestatycznym naściennym grzybem. Wobec powyższego, niewiele w ich muzyce przestrzeni na oddech, struktura praktycznie wszystkich kompozycji jest mocno klaustrofobiczna, i gęsto naszpikowana bolesnymi zasadzkami. Tego wieczoru wzmacniacze od początku do końca wrzeszczały na 100% mocy, freeajazowy saksofon bezlitośnie nawiercał czaszkę, a chaotyczna, odpowiednio połamana, ale przede wszystkim pędząca do przodu sekcja rytmiczna robiła wszystko by termin przydatności bębenków usznych zgromadzonych został skrócony do minimum. W muzyce Kurwsów spotykają się co najmniej trzy bardzo hałaśliwe tradycje: punkowa alternatywa w stylu Dead Kennedys, nowojorska fala eksperymentalnego jazzu inspirowanego muzyką klezmerską spod znaku Johna Zorna oraz, co należy podkreślić – polski modern jazz lat 60. Warto nadmienić, że tego wieczora mieliśmy do czynienia z The Kurws w wersji maksimum – niezmordowany klawiszowiec, które chwilę wcześniej zakończył występ z LXMP i, obeznany z problematyką wodnych zasobów ziemi, saksofonista nie występują na wszystkich koncertach grupy – tym samym dźwiękowa apokalipsa przybrała ostateczną formę.
To, co nieco jednak przeszkadzało w występie The Kurws, to brak jakiekolwiek dramaturgii. Grupa nie bawi się w subtelności i stopniowanie napięcia, potok wściekłych, zardzewiałych dźwięków był po pewnym czasie fizycznie odczuwalny, i to niekoniecznie w przyjemny sposób. Przy tej intensywności i gwałtowności doznań zerwana struna nie była żadnym zaskoczeniem, wręcz dziwne, że poszła tylko jedna.
Swoją drogą w zderzeniu z dźwiękowa pożogą, którą generują, chłopaki z The Kurws wyglądają na podejrzanie spokojnych, cichych i ułożonych młodzieńców. Tylko gitarzysta wywoływał pewne intuicyjne skojarzenia z hardcorepunkowym środowiskiem, na tyle jednak dyskretne, że bez przeszkód, na co dzień może być pracownikiem urzędu pocztowego.
I w ten oto magiczny sposób ludzie przyszli do Powiększenia posłuchać muzyki. Cud.
Bartłomiej Błesznowski / Marcin Gręda
Co państwo na to?