
T/Aboret
04/03/2017 Labour Cafe Deli, Warszawa
„Ona gra jak mały kotek. Robi rękami takie «pac, pac», chodź tu bliżej, zobacz”, szepcze do mnie Edyta i robi mi miejsce na małym krześle stojącym w drugim rzędzie widowni. Ponieważ przed nami znajduje się jeszcze kilkoro słuchaczy, niczym tragiczna postać z greckiej mitologii, ośmionoga (z czego cztery należą do krzesła) i dwugłowa, wychylamy się próbując uchwycić moment przemiany człowieka w kota. To już przecież było w uniwersum DC. Smukła dziewczyna w lateksowym kombinezonie łączyła w sobie to, co najlepsze z kobiety i mruczenia. Tyle tylko, że kot i kobieta to praktycznie ta sama substancja, nie wiem zatem po co właściwie ktokolwiek miałby je ze sobą łączyć. Te nasze zanimizowane przepychanki – kocie i mityczno-greckie – były tego wieczora jednak jak najbardziej na miejscu, ponieważ, choć w szerzej rozpoznawanej rzeczywistości znajdowaliśmy się w Labour Cafe Deli & Co-working, to faktycznie (a są to fakty oparte jedynie na afektach) zwiedzałyśmy właśnie obcą krainę, pełną wszelkiego rodzaju dysonansów.
Nietoperze posługują się tak zwaną echolokacją – wysyłają w pustkę otaczającego je świata dźwięk po to, aby rozpoznać przeszkody na swojej drodze. Natalia Czekała i zespół T/Aboret proponują podobną metodę, tyle tylko, że za pomocą lokacji z ich dźwięków nie odkrywamy przeszkód, a całe nowe połacie krajobrazu tkanego z niezwykłej wręcz wrażliwości muzyków.
Zespół składający się z czterech osób, stanął w sobotni wieczór w składzie plus jeden. Mieliśmy zatem okazję usłyszeć dwoje skrzypiec, kontrabas, instrumenty perkusyjne i pianino, a wszystko to obsługiwane przez profesjonalistów.
Koncert rozpoczął się bez zbędnej pompy, muzycy podziękowali jedynie wszystkim, którzy przyczynili się do zebrania kwoty potrzebnej do zrealizowania teledysku. Akcja ta toczyła się na portalu polakpotrafi.pl i zakończyła się pełnym sukcesem. W związku z tym przyziemnym, choć przecież zupełnie wspaniałym i dającym nadzieję, przyczynkiem spotkania, dostaliśmy informację, że koncert będzie przerywany momentami, w których darczyńcy będą mogli odebrać nagrody za swoją kontrybucję. Tak też działo się trzykrotnie.
Te przerwy pozwoliły nie tylko napełnić kieszenie wszelkiej maści gadżetami, ale również wytworzyły atmosferę oczekiwania na kolejny rozdział, w którym zespół zecholokalizuje kolejną niewidoczną dla nas część swojego świata. I w ten sposób właśnie pokazano nam łąki pełne maków, krople deszczu miarowo uderzające o parapety, ale również industrialną, współczesną metropolię, pełną świateł i wciąż przyspieszającego tempa. Ten zabieg – wtłaczanie do jazzu niespokojnych rytmów przynależnych muzyce elektronicznej, zachwycił mnie poprzednio na koncercie brytyjskiego tria GoGo Penguin (o którym pisałam –tu-). T/Aboret powtórzył sztuczkę wyspiarzy, ale w swój własny sposób, dodając do kompozycji głos Karoliny Matuszkiewicz w tradycyjnej polskiej wokalizacji, czyniąc tym samym całe przedstawienie jeszcze ciekawszym i jeszcze bardziej eklektycznym. Jazz, elektronika, folk w wersji stuprocentowo akustycznej, brzmiały w eksperymentalnej harmonii, a czym bardziej widoczne były podziały między nimi, tym napięcie rosło, oczywiście wprost proporcjonalnie do ciekawości słuchaczy.
Warto odnotować, że multiinstrumentalna Matuszkiewicz poza skrzypcami i wokalami, sięgnęła również po urządzenia o nazwach frapująco wulgarnych jak suka biłgorajska, czy gadułka. Zastosowanie tradycyjnych instrumentów dodało różnorodności utworom, co ważne jednak, nie przysłoniło silnie jazzowej formy przekazu.
Na koniec zespół wykonał utwór „Mak”, do którego niebawem, dzięki zbiórce, będzie nam dane zobaczyć teledysk. Poetyka, którą porównałabym do działań muzyków z Mammal Hands, składająca się z uporczywie powtarzanych motywów i prostych, acz emocjonalnych melodyjek, odegrana była w sposób idealny. Precyzja wykonania, finezja wydobywanych dźwięków – ta wspaniała muzyczna uczta nie była wcale gorsza od tych, serwowanych nam przez wychowanków wytwórni takich jak Blue Note. W ostatnich taktach Natalia – która od dobrej godziny ubrana była w kocie fizis – poczęstowała nas na dokładkę tekstem „zamykam oczy, leżę, udaję, że śpię”. To niespodziewane, poetyckie mleczko na spodeczku wychłeptaliśmy zanim stało się dla nas jasne, że nic więcej tego wieczora nie zostanie nam dane. Nadal nie mogę zrozumieć ja taki koncert mógł skończyć się bez bisów. To był naprawdę niesamowity wieczór. Myślę, że o zespole T/Aboret jeszcze będzie nam dane usłyszeć.
Co państwo na to?