Ravinia Festival 2013: David Byrne & St. Vincent
06/07/2013, Ravinia Festival
Niektóre projekty od samego początku mają sens. Wspólny album Davida Byrne’a z St. Vincent (aka Annie Clark) to jeden z nich. To musiało się udać. Nawet jeśli „Love This Giant” nie jest dziełem wybitnym, to na pewno ma wiele do zaoferowania. A jeśli na dodatek wiadomo, że wspólna trasa to pieczołowicie przygotowane show, zdecydowanie warto zobaczyć ich na żywo. Pokochacie tych dwoje od pierwszych akordów „Who”, pokochacie ten muzyczny twór, „you will love this giant”.
To był ciepły lipcowy wieczór. W końcu idealny wieczór na piknik, bo lato w Chicago w tym roku nadzwyczaj skąpe w pogodne dni. Wzrok Was nie myli, nie inaczej, piknik. Ravinia Festival to nietypowe muzyczne przedsięwzięcie. To już tradycja bogatego, chicagowskiego przedmieścia. Niemały amfiteatr w parku, połacie trawy do wykorzystania. Ludzie korzystają od czerwca do września. Koncerty codziennie przez ponad trzy miesiące. Dużo muzyki, od klasycznej do rockowej, przez pop po country. Niezależnie od preferencji słuchacza zawsze znajdzie się ktoś, kogo przy wine, krakersach i serze można zobaczyć i posłuchać. W tym roku padło na tych dwoje.
On, człowiek legenda, były wokalista Talking Heads, ostatnio najbardziej rozpoznawalny za sprawą współpracy z Brianem Eno. Ona mogłaby być jego córką – młoda, zdolna pieśniarka, multinstrumentalistka, ulubienica Pitchfork, której ostatni album „Strange Marcy” znalazł się w czołówkach co drugiego podsumowania roku 2011. On, w takich okolicznościach miałby się kim pochwalić. David Byrne i Annie Clark poznali się w 2009 podczas koncertu charytatywnego na rzecz walki z AIDS/HIV, co później zarejestrowane zostało na albumie zatytułowanym „Dark Was The Night”. Myśl o współpracy już wtedy zaczęła się unosić w powietrzu.
Jednak wieczorem 6 lipca, poza antykomarową wonią, w powietrzu unosiły się przede wszystkim dźwięki „Love This Giant”. Nie tylko, bo ku uciesze zgromadzonych „piknikowiczów”, materiał z tego wspólnego projektu poprzeplatany był solowymi, czy w przypadku Davida, zespołowymi hitami. Jak już wspomniałem, zaczęli, promującym wspólny album Who, by zaraz zaskoczyć wszystkich „Strange Overtones” z ostatniego albumu Davida z Brianem Eno czy moim ulubionym utworem St. Vincent – „Marrow”. Było wszystko, praktycznie wszystko z giganta (na czele z „Lazarus” i rewelacyjnie wykonanym „I Should Watch TV”). Było okrucieństwo i spalony dom. Dzikie, dzikie życie cheerliderki w drodze donikąd. A wszystko to dla dwóch pokoleń słuchaczy, co łatwo można było zauważyć wodząc wzrokiem wśród zebranych. Koncert rodzinny? Tak – coś dla mamy, taty i dla dzieciaków, które właśnie ukończyły szkołę, wyprowadziły się z domu i zamieszkały w modnych, hipsterskich dzielnicach Chicago. Tego wieczoru przyjechały jednak do Highland Park, przy okazji zobaczyć swoich rodziców. Tej różnicy pokoleń wcale nie było widać, słychać i czuć. To Ci młodzi głośniej śpiewali stare przeboje Talking Heads. Były dwa bisy i problem z zejściem ze sceny. Co zrobić, kiedy tłum domaga się zbyt wiele? Należy grać dalej, jednocześnie chyłkiem wymykając się publice.
Grali dłużej niż przewidywałem. Ogromna satysfakcja, choć ominęło mnie kilka kieliszków dobrego Chardonnay, bo nie wróciłem na koc przez cały koncert. Chciałem widzieć wszystko co dzieje się na scenie. David Byrne tańczył! Nie można było tego przegapić. St. Vincent w roli nakręcanej lalki, ożywającego manekina, to trzeba zobaczyć. Do tego ośmioosobowy zespół we wspólnym układzie tanecznym. Motorem, przewodnią sekcją na „Love This Giant” są instrumenty dęte, trudno wyobrazić sobie ten koncert bez muzyków grających na tych wszystkich puzonach, trąbkach i saksofonach. By na siebie nie wpadali, by na scenie panował ład i porządek, ktoś musiał ogarnąć towarzystwo. Oczywiście z odrobiną spontaniczności, mówimy tu przecież o Byrnie. Ten „kontrolowany chaos” zawdzięczamy choreografce Annie-B Parson. Zaproponowany układ dziwacznych, oryginalnych ruchów tanecznych skutecznie wpływał na odbiór poszczególnych utworów, które miejscami przemieniały się w recytowane historie. Ogólnie dało to interesując, magiczny wręcz efekt. „Magic takes planning” – powiedziała Annie Clark dla NPR, które podglądało przygotowania do trasy koncertowej. To prawda, bo opisywane show jest naprawdę niezwykłe. Nieźle sobie to wymyślili, zaplanowali i zrealizowali. Połączyli nowe ze starym. Połączyli instrumenty dęte i gitary z nowoczesną produkcją. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Jak na dzisiejszych gigantów muzyki przystało.
Co państwo na to?