Please The Trees, Ali Warren
31/01/2013 Kosmos Kosmos, Warszawa
Na wstępie ostrzeżenie. Poniższy tekst tylko miejscami ociera się o relację z koncertu, tak naprawdę to rekonstrukcja czwartkowego wieczoru oraz przestroga przed konsekwencjami mechanicznego powielania informacji i zaufania do mediów.
Wszystko zaczęło się od spotkania przy piwie i tarcie odgrzewanej w mikrofalówce w jednej z niewielu względnie sympatycznych miejscówek na stołecznej Ochocie. Plan obejmował podtrzymanie redakcyjnego ducha, omówienie ważkich kwestii merytorycznych i dużo radosnego paplania. I gdyby nie odwieczny konflikt między drobnymi spóźnieniami a faszystowską punktualnością pewnie nie zdarzyłoby się nic ponad to. Kwadrans oczekiwania wypełniony bezproduktywnym z pozoru grzebaniem w Sieci zaowocował informacją, że kilka przystanków dalej zagra bliżej nieznana nam grupa Please The Trees z Czech. Pobieżny przegląd identycznych, fabrykowanych metodą cut & paste newsów w polskich serwisach muzycznych, wspólnym głosem obiecywał surową gitarową alternatywę, post-rockowe odjazdy w kierunku Mogwaia, atrakcyjne melodie i folkowy sosik. Grubo.
Dwa kwadranse później byliśmy już w niespecjalnie przeładowanym ludźmi klubie Kosmos Kosmos. Zgranie czasowe było niemal idealne, na scenie właśnie montował się support – niewielkich rozmiarów Brytyjczyk i jego brytyjska gitara akustyczna. Występ był sprawny, chociaż może niespecjalnie efektowny, ale chyba nikt nie oczekiwał żonglerki i karcianych sztuczek. Miły dla ucha, współcześnie rozumiany i przyjazny folkowy songwriting, mógł się podobać, podobnie jak delikatny, jednak głęboki głos Aliego Warrena. Gdzieś pomiędzy przytrafiła mu się anegdotka o tym, co polska wódka i Kraków robią z nieobytym, brytyjskim organizmem i już go nie było. Wyrażamy głęboką nadzieję, że poprzedniego dnia nie obnażał się w okolicach Sukiennic, jak rzesze innych wyspiarzy.
Po krótkiej przerwie sceną zawładnęli epigoni Rolling Stones. Wygląda na to, że większość elementów, które zadecydowały o naszej obecności Panowie zawarli w hałaśliwej, zapętlonej introdukcji. Kolejne kilka regularnych i całkiem rock’n’rollowych piosenek nie dało rady odeprzeć wrażenia, że później nie zdarzy się już nic interesującego. Ani śladu obiecywanej melancholii i chwytających za serce melodii. No chyba, że lubisz Rolling Stones. Oddajmy jednak grupie sprawiedliwość, bardzo zgrabnie przetaczają wyschnięty krzak w poprzek spękanej słońcem drogi, brzmią bardziej amerykańsko niż wiele amerykańskich grup, w niektórych utworach zaś przemycają klimat rodem z pustyni w Nevadzie, nad którą kołuje UFO. Cóż jednak z tego, gdy całość napędza toporna i kwadratowa rytmika, a umiarkowanie atrakcyjnie gitarowe tematy ciągną się w nieskończoność i trudno o dramaturgię z prawdziwego zdarzenia. No chyba, że lubisz Rolling Stones.
Dla nieuważnych powtórzę raz jeszcze, nie znamy ani jednej płyty Please The Trees, z jednej strony jest nam z tego powodu odrobinę głupio – przyznajemy, jesteśmy skrajnie niekompetentni. Usprawiedliwia nas jedynie fakt, że nie piszemy przecież recenzji ich najnowszego albumu a próbujemy jedynie sprostać skromnemu zamiarowi zdania relacji z ich warszawskiego występu. Rzecz w tym, że wymieniwszy wrażenia po koncercie zupełnie nie mamy ochoty na nadrabianie płytowych zaległości. Nie lubimy Rolling Stones, a Internet kłamie.
Marcin Gręda
Co państwo na to?