Open’er Festival 2015 – relacja instant
1-4.07.2015, Gdynia
Top kaszany Opener’era 2015
Wiksy i wiksiarze
Open’er w części swojego programu idzie dziwną drogą, którą nie do końca rozumiem. Każdego wieczora na jednej ze scen (najczęściej na głównej, ku rozpaczy artystów grających na scenach mniejszych, którzy byli zagłuszani wszechobecnym łomotem) odbywała się klasyczna wiksa. Zapewnili ją zarówno Major Lazer, jak i Prodigy, czy też Faithless. Do dźwięków dudniącego basu i laserów zabrakło tylko Ziółka chodzącego w tłumie i rozdającego gwizdki i białe rękawiczki. Obecność takich artystów doprowadziła też łańcuchowo do kolejnego zjawiska – niesamowitej wręcz ilości wiksiarzy, pijanych panów po sterydach snujących się bez koszulek w tłumie, i ich panienek, z grubsza towarzystwa, które na festiwal nie przyjechało raczej posłuchać muzyki. Do tego dało się ich usłyszeć podczas bardziej ambitnych koncertów, na których zagubieni wiksiarze urządzali sobie moment na pogawędkę, przeszkadzającą innym wokół. Quo vadis, Open’erze?
Przehype’owani artyści
Do tej kategorii zalicza się przede wszystkim Drake i Hozier. Na pierwszego fani musieli czekać aż pół godziny (jedni powiedzą, że gwiazda ma do tego prawo, ja powiem, że to olewanie ludzi, którzy cię cenią), drugi zachowywał się w porządku, poza tym, że dał nudny koncert. Drake do swojego rapowania dołożył kilka spektakularnych efektów, które przykryły braki w treści. Hozier opierał się tylko na swojej gitarze i zupełnie nie porwał tłumu. Ludzie podnieśli się z trawy tylko na „Take Me to Church”, po którym nastąpił masowy exodus w kierunku budek z piwem. Obu zapowiadano jako gwoździe programu, obaj wypadli mocno średnio.
Selfie sticks
Mimo zakazu umieszczonego małym druczkiem w regulaminie festiwalu, na terenie Open’era pojawiło się przekleństwo techniki, czyli selfie sticks. Pomijając kwestię zasłaniania sceny badylem, średnio rozumiem sens setek selfie z tłumem. Przekonał mnie jednak jeden z openerowiczów, który przezabawnie trollował selfie stick przykładając go sobie do samej twarzy.
Top mistrzowie Opener’era 2015
Swans
Czy muszę dodawać coś więcej? Najwięksi giganci alternatywy po raz kolejny dali znakomity koncert, z którym nie mogło równać się nic, co zobaczyłam w ciągu czterech dni tegorocznego Open’era. Zebrali też mnóstwo oklasków, co zmusiło Girę do wyjścia na krótki bis i odśpiewania przyśpiewki a capella. Publiczność co prawda nie była liczna, ale koncert był perfekcyjny w każdym calu. I, jak na Swans, wyjątkowo dynamiczny.
Kochankowie gitary
Thurston Moore, Jonny Greenwood i St. Vincent – ta trójca zaprezentowała nam, że z gitarą w ręku można robić rzeczy niebywałe. Każdy podszedł do tematu inaczej – Moore agresywnie, Greenwood z delikatnością romantycznego kochanka, a St. Vincent z robotyczną precyzją. Dobrze, że na tak dużym festiwalu można odnaleźć mistrzów w swoich fachu, którzy wciąż nie są znani masowemu odbiorcy. Do tego talent był w ich przypadku połączony z niesamowitą sceniczną charyzmą. No, może oprócz Greenwooda, który woli pozostawać ukryty za swoją długą, ciemną grzywką, co jednak nie sprawiło, że ludzie mniej chętnie obserwowali jego mistrzowskie show.
Panowie z poczuciem humoru (i rytmem w biodrach)
Solidną dawkę poczucia humoru otrzymałam od Fathera Johna Misty oraz zespołu Eagles of Death Metal. Ironiczne wstawki („Wiem, że poszliście najpierw na chwilę na Drake’a, a potem przyszliście tutaj. Dla was to nic, ale ja mam wielkie ego” – rzucił Misty, a w spokojniejszym momencie po pojawieniu się oklasków krzyknął („Shut up! I’m having emotions here!”) oraz żarciki („Zawsze mówimy, że w tym konkursie krzyczenia wygrały dziewczyny, bo cóż, lubimy dziewczyny, ale tym razem naprawdę sądzimy, że wygrałyście” – przekonywali EoDM) nie miały końca. Dodatkowo zarówno lider EoDM, jak i Father John Misty, zaprezentowali nam niesamowite umiejętności taneczne. Ich sceniczna energia płynęła głównie z bujających się bioderek, na co miło było popatrzeć. Chociaż niektórych mogło ogarnąć przerażenie, kiedy w szaleńczym tańcu przypominającym religijne uniesienie (cóż, w końcu to pastor) Father John Misty skakał na czubku jednego z bębnów perkusji. Dodatkowo wszyscy Panowie ujmowali szczerością – każdy kto widział EoDM zapamięta błyszczące łzy w oczach Jesse’ego Hughesa, który chyba dawno nie widział aż tak rozentuzjazmowanego tłumu.
Co państwo na to?