OFF Festival 2018 – relacja instant
03 - 05/08/2018, Katowice
Kiedy zaczyna się OFF Festival, prześladuje nas myśl, że zaraz się skończy. I kiedy tak się dzieje czujemy przejmujący smutek. Za nami trzynasta edycja OFF-a. Trochę pechowa (począwszy od odwołanych koncertów Aldous Harding, Chastity Belt, Johna Mausa czy Yellow Days, a na problemach sprzętowych The Mystery Lights i Davida Augusta oraz braku wiz dla większości zespołu Kina Ayisoby kończąc), trochę kontrowersyjna (Kult na OFF-ie? Jak to?), ale też z momentami, które będziemy wspominać. Oto kilka refleksji, które mamy po kolejnej edycji festiwalu, który jest dla nas jednym z najważniejszych muzycznych wydarzeń roku.
Mamy dla Was także całą masę zdjęć z pierwszego oraz drugiego dnia festiwalu.
Big Freedia
Martyna P.: Nie będę specjalnie oryginalna, pisząc, że to była najlepsza OFF-owa impreza taneczna tej edycji. To, co w zeszłym roku dali mi Idles czy Arab Strap, czyli możliwość nieskrępowanego wyszalenia się, tym razem dostałam od pewnej fierce queen grającej nowoorleański bounce. Pamiętajcie: #allassesareequal.
Martyna N-K: Najlepszy koncert tegorocznego OFF-a. Po tym, co zobaczyłam na Scenie Leśnej (chociaż spodziewałam się, że będzie dobrze), żałuję, że nie spróbowałam jej ziemniaków w strefie gastro.
Mon S.: Ja się zatrzymałam na ziemniakach i żałuję przeoczonego koncertu. Najedzony brzuszek nie był wart konieczności znoszenia opowieści jak epicko było na Big Freedia #czlowiekziemniak #przegryw #sterfogastropozwolzyc
Kult gra „Spokojnie”
Martyna P.: To mogło być spore przeżycie wprawiające OFF-ową publiczność w na tyle podniosły nastrój, by celebrowała bądź co bądź płytę poruszającą polskie tony tożsamościowe. Nie było. Mam wrażenie, że jeśli chce się oglądać Kazika, to lepiej to robić pośród jego wyznawców. Czyli na Juwenaliach.
Marcin G.: Knajpiano-rejsowe brzmienie Organów Hammonda kazało mi uciekać po trzecim utworze.
Martyna N.-K.: Mnie przez cały czas zastanawiało, czy Kazik, jako wielki orędownik płacenia ludziom za ich twórczą pracę (stratakazika.pl), miał na sobie oryginalną koszulkę „Breaking Bad”, czy może tiszert z bazaru.
Bartłomiej B.: Zgodnie z oczekiwaniami, poprawnie, ochryple i bez fajerwerków.
Marlon Williams
Martyna P.: Marlon spóźnił się na własny koncert przez Tour de Pologne, na szczęście tylko kilka minut. Kiedy stroili się jego muzycy, zagrał sam, akustycznie “Come to me” i wtedy tym, którzy uważnie czytali komunikaty OFF-a i dotarli na teren festiwalu jeszcze przed planowanym zamknięciem ulic, objawiło się nowe wcielenie fantastycznie wyluzowanego crooningującego Elvisa Presleya. Marlon Williams to zdecydowanie wygrany tegorocznego OFF-a. Arturze Rojku, wnioskuję o więcej alternatywnego country w line-upie. George Cessna byłby świetny!
Mon S.: Ja nadal jadłam ziemniaka.
Rolling Blackouts Coastal Fever
Marcin G.: RBCF to zespół stworzony do grania w pełnym słońcu. Dla podtrzymania wakacyjnego nastroju zamiast hostess rozdających darmowe drinki z palemką organizatorzy zapewnili akrobatyczne lotnicze wygibasy. Też fajnie.
Martyna N-K: Jak sami wspomnieli, pokazy lotnicze sporo ich kosztowały (doceniam dobry żarcik), ale było warto. Jako jeden z nielicznych zespołów grających tak wcześnie zapadli mi mocno w pamięć.
M.I.A.
Martyna P.: Jedno z największych rozczarowań tegorocznego OFF-a. Rap M.I.A. tak bardzo rozmijał się z dźwiękami zapodawanymi przez jej DJ-kę, że nie wiedziałam, do którego rytmu się ruszać.
Martyna N.-K.: Na Open’erze 2017 M.I.A. wypadła bardzo słabo, wtedy zastanawiałam się czy to wina nagłośnienia. Teraz wiem, że to wyłącznie wina pani Matangi.
Bartłomiej B.: Podręcznikowy przykład tego, jak braki wokalne i aranżacyjne można przykryć za pomocą dużej ilości sampli i nieskoordynowanych ruchów.
Mon S.: To był ten moment, w którym żałowałam, że przestałam jeść ziemniaka. W dodatku stanęłam pod samą sceną. Jedno się na tym koncercie zgadzało – tłum był tak samo chaotyczny, jak to, co się działo na tejże. Zamykałam oczy myśląc o swoim szczęśliwym miejscu (oczywiście w strefie gastro).
Nanook of the North
Martyna P.: Wesołowski i Kaliński świetni, ale słoneczne popołudnie w upalnych Katowicach to okoliczności, w których powinno się grać ścieżkę dźwiękową do „Żaru tropików”, a nie do „Nanuka z Północy”. Zwłaszcza, że kadrów z filmu zupełnie nie było widać.
Grizzly Bear
Martyna P.: „Painted Ruins” to płyta, która brzmi dojrzale, nie przebojowo, więc jako taka średnio wpisuje się w festiwalowe klimaty. Pomimo to Grizzly Bear z misiowatym Edem Droste’em na czele dali najlepszy headlinerski koncert tegorocznej edycji.
Marcin G.: „Poprawność” to maksimum entuzjazmu na jaki mnie stać.
Martyna N.-K.: Najlepszy z headlinerów, ale nadal nie tak dobry jak bywali najgorsi headlinerzy innych edycji.
Bartłomiej B.: Przespałem dwa utwory i poszedłem spać dalej do hotelu.
Jon Hopkins
Marcin G.: Supersynchronizacja z wizualizacjami, superskompesowane brzmienie – pozornie wszystko super, szkoda tylko, że Hopkins bardzo szybko wystrzelał się ze wszystkich sztuczek i tajemnych chwytów.
Martyna P.: A mi się bardzo podobało. Na to, co rozbudził we mnie dźwiękami „Singularity” Jon Hopkins, czekałam cały piątek. Nareszcie występ, podczas którego byłam oczarowana.
Mon S.: Zgadzam się z Martyną, mi też się bardzo podobało. Ponadto moje wewnętrzne ziemniaczki zmieniły się w podskakujące purée.
Skalpel Big Band
Bartłomiej B.: Po pierwszej płycie Skalpela pewien kolega zapytał mnie: „By to zagrać musi ich być z 15! Ilu ich jest?”. Odpowiedź przyszła po 14 latach…
Mon S.: Bardzo ciekawy koncert, choć mam wrażenie, że lepiej sprawdziłby się w zamkniętej przestrzeni, albo chociaż w namiocie.
Legendarny Afrojax
Marcin G.: Skrajna wulgarność, stany maniakalne plus wada wymowy – Afrojax poleciał przekrojowo i chwała mu za to. Chrystus!
Martyna P.: Top trzy ulubionych OFF-owych gigów. Afrojax mówi jak jest najbardziej bezpretensjonalnie spośród polskich raperów i do tego umie rozkręcić prawdziwy show (kostium goryla, żarty o zapinaniu, kolęda!). Setlista faktycznie przekrojowa, ale jako „dziewczyna, która nic nie zrozumiała” pytam, gdzie się podziała pościelówa a rebours, dzięki której pokochałam twórczość Michała Hoffmanna?
… And You Will Know Us By The Trail Of Dead
Marcin G.: Już zawsze słuchając „Source Tags & Codes” będę miał przed oczami najebanych flejtuchowatych wesołków, którzy ledwie trzymali się instrumentów. Lekarz zabronił mi się denerwować, dlatego nie napiszę nic więcej.
Martyna P.: Żałuję, że w tym czasie nie zobaczyłam Legendarnego Afrojaksa drugi raz.
Martyna N-K: Doskonała reklama hasła „Piłeś? Nie graj!”.
Mon S: A na gastro wciąż były ziemniaczki!
Charlotte Gainsbourg
Marcin G.: Przepraszam, ale piosenka aktorska działa na mnie jeszcze gorzej niż knajpiano-rejsowy Hammond podczas koncertu Kultu.
Martyna N-K: Moim skromnym zdaniem jeden z najbardziej przecenionych koncertów tej edycji. Nie można nic zarzucić występowi pani Charlotte, ale wiało nudą. A może po prostu nie lubię języka francuskiego.
Martyna P.: A ja stanę w obronie tego koncertu. Podobało mi się tak bardzo, że do szczęścia brakowało mi jedynie paczki gitanów.
Clap Your Hands Say Yeah
Marcin G: Absolutne zaprzeczenie żenującego braku profesjonalizmu Trail Of Dead. Okazuje się, że można zagrać „archiwalny” materiał w sposób uważny, zaangażowany i w pełni przekonujący.
Martyna P.: Alec Ounsworth na potrzeby OFF-owego gigu skrócił „Some Loud Thunder”, więc po usłyszeniu cudownie ożywionych aranżacyjnie sztandarowych kawałków z klasycznej już indierockowej płyty pognałam na Ariela Pinka. Żałuję. A z Alekiem planuję spotkać się na jesieni, kiedy wróci do Europy. Polecam koncerty tego allegrowicza wszystkim, którzy, tak jak ja przechodzą związany z trzydziestką kryzys. Fajnie jest wrócić do czasów, kiedy jedynym przykazaniem było: „szatan powiedział: tańcz”.
Martyna N.-K.: … And You Will Know Us By The Trail Of Dead powinni się od nich uczyć jak grać kultowe albumy w całości.
Oxbow
Marcin G: Mógł to być koncert festiwalu, niestety frontman bardziej skupiał się na stanach teatralno-delirycznych niż śpiewaniu do mikrofonu. A może po prostu stałem w nieodpowiednim miejscu?
Bartłomiej B.: Mimo że nie można nazwać tego koncertem festiwalu, to chwała wokaliście – jako jeden z niewielu przełamał nieznośnie powszechną dzisiaj konwencję smutno stojących frontmanów, którym nie drgnie ni brew, ni nóżka.
Aurora
Marcin G.: Niesamowite umiejętności wokalne i krystaliczna czystość głosu kontra rozczarowująco konwencjonalne kompozycje i zagaduszki rodem z Doliny Muminków.
Martyna N.-K.: Mogłabym słuchać jak Aurora opowiada mi o czymkolwiek. Ze swoimi tekstami o tym, że to niesamowite, że żyjemy wszyscy w tym samym momencie wypowiedzianymi głosem najbardziej uroczego pisklęcia wyrasta na nową Björk, która w latach 90. tłumaczyła wszystkim, jak działa telewizor.
Mon S.: Jedna z dwóch sióstr przyrodnich Florence Welch, którymi uraczył nas tegoroczny OFF. Wokal faktycznie wspaniały, ale wstawki między piosenkami sprawiały, że chciałam ją natychmiast nakarmić ziemniaczkami (tak, żeby nie mogła już wymówić ani jednego słowa).
Zola Jesus
Mon S.: Druga z dwóch sióstr przyrodnich Florence Welch, którymi uraczył nas tegoroczny OFF. Znowu wspaniały wokal, tym razem jednak po prostu wiało nudą…
Martyna P.: A ja zgadzam się z Mon. Ziewałam, choć liczyłam na to, że objawi mi się mroczna diwa.
Ariel Pink
Martyna P.: Ariel Pink nie był w najlepszej formie. Podobno dlatego, że rzuciła go dziewczyna. Albo dlatego, że umarł mu ktoś z rodziny. Wiem to z drugiej ręki, bo pod Scenę Miasta Muzyki dotarłam w połowie gigu. Szkoda, że wyszło jak wyszło, bo „Dedicated to Bobby Jameson” to jedna z moich ulubionych płyt 2017 roku. Ach, i jeszcze dj set, na który popędziłam z Zoli Jesus. Nie zdążyłam. Podobno trwał 15 minut. Bo Ariel Pink nie był w najlepszej formie.
Co państwo na to?