Latitude Festival 2011 część II
14 - 17/06/2011, Henham Park, Wielka Brytania
Poniżej część druga pierwszej części relacji z Latitude 2011.
Foals
Headliner drugiego dnia festiwalu na drugiej co do wielkości scenie (Word Arena) dał niesamowicie zwarty i energetyczny koncert, któremu trudno cokolwiek zarzucić. Mały falstart spowodowany nazbyt emocjonalną reakcją nastoletniego tłumu, wystrzeliwującego w powietrze przypadkowe przedmioty w trakcie Blue Blood nie jest brany pod uwagę. Atrakcje w postaci szybujących kaloszy przewijały się przez cały występ, co niewątpliwie świadczy o jego wysokiej temperaturze. Przerw między utworami właściwie nie było, interakcja werbalna została ograniczona do niezbędnego minimum, a nad całym występem górował bezlitosny niemilknący nawet na moment puls perkusyjnej stopy, uwydatniając tym samym taneczny pierwiastek w twórczości grupy. Stojąc obok nas brytol wyśpiewał a capella niemal połowę French Open, niestety nie skłoniło to grupy do wykonania tego utworu, poza nim zagrali absolutnie wszystko, czego można by oczekiwać. Rewelacyjny finał drugiego dnia festiwalu.
Życie pokazało, że grupa gra dosyć nierówno, berliński występ grupy nie zrobił na nas aż tak dobrego wrażenia, relacja tutaj
Treefight For Sunlight
Mocno wystylizowana i bardzo sprawna pod względem wykonawczym skandynawska grupa. Słodkie klawisze, radosne wielogłosy i ogólne rozśpiewanie sprawiały nieco groteskowe wrażenie. Oto przykład, grupa wykonała cover Wuthering Heights Kate Bush – jeden z evergreenów lat 80. – i bez najmniejszego wysiłku poradziła sobie z absurdalnie wysoką jak na grupę złożoną z samych mężczyzn, melodią refrenu. Treefight For Sunglight traktuję raczej jako ciekawostkę, ale tę z gatunku niezmiernie mięciutkich i puchatych.
When Saints Go Machine
Robi się o nich coraz głośniej, ale patrząc z festiwalowej perspektywy duńczycy nie mają jeszcze specjalnie ugruntowanej pozycji – grupa występowała w godzinach umiarkowanie popołudniowych na najmniejszej ze scen. Perkusja, dwa syntezatory plus oryginalny wysoki wokal to ciekawa odmiana od gitarowych brzmień, których pełno na Latitude. Absolutny brak oprawy scenicznej plus światło dzienne nie sprzyjały wytworzeniu klubowej atmosfery, mimo to uważam, że warto na When Saints Go Machine nadstawić uszu. Ze szczególnym wskazaniem na utwór Fail Forever.
Iron & Wine
Zblazowany pan z brodą chyba nie miał specjalnej ochoty na granie. Na początek razem z zespołem zmasakrował Boy With A Coin, by po chwili udać się w grubo ciosane blues rockowe rejony. Nuda, absolutny brak klimatu i dramaturgii. I nic więcej na temat Iron & Wine. Ten występ to prawdopodobnie największe festiwalowe rozczarowanie
Foster The People
Z niejasnych dla mnie samego powodów nie ufam tej grupie do końca. Singiel Pumped Up Kicks zna każdy, nie można odmówić mu uroku, ale mam wrażenie, że członkowie grupy są kompletnie puści od spodu. Koncertowo radzą sobie co najmniej poprawnie, zamieniają się instrumentami, uśmiechają się i chyba autentycznie dobrze się bawią. Tylko polski malkontent jest podejrzliwy i wietrzy spisek, ale doceniam taniec barkami głównego wokalisty, bez odpowiedniej rozgrzewki może to powodować zakawasy. Za rok nie będzie o nich pamiętał nawet pies z kulawą nogą
Dry The River
Podczas występu na Latitude Dry The River był na długo przed pełnometrażowym fonograficznym debiutem. Wielka szkoda, bo wysoce uzależniające melodie No Rest czy New Ceremony bardzo trudno jest wyplenić z głowy i możliwość wejścia w ich posiadanie na fizycznym nośniku bezpośrednio po koncercie byłaby bardzo rozsądnym rozwiązaniem. Grupa okupuje rejony brzmieniowe zbliżone do Admiral Fallow oscylując wokół folkowego rdzenia, ale pozwala sobie na znacznie większą ilość brudu, desperacji i przesterowanych gitar. Każdy centymetr Dry The River na scenie przekłada się na stuprocentowe zaangażowanie i wiarygodność. Mogą namieszać.
Recenzja debiutu fonograficznego grupy Dry The River – Shallow Bed
I w ten oto sposób dobrnęliśmy od końca festiwalowej epopei. Zamiast drętwego podsumowania kilka wniosków i refleksji bardziej ogólnej natury:
- Fender Jaguar to najpopularniejsza gitara wszechświata A.D. 2011
- Frytki, kiełbasa, fasola i starty niezapieczony ser usypane w zgrabną górkę prawdopodobnie nie nadają się do jedzenia (nie mieliśmy odwagi i ochoty by to sprawdzić).
- Wielorazowe kubasy na piwo ozdobione logiem festiwalu w różnych wersjach to bardzo dobry pomysł – nie dość, że ekologiczne i całkiem estetyczne, to jeszcze świetnie sprawdzają się jako pamiątka.
- Bobasy w wieku 3–5 lat też chętnie wpadają na Latitude chłonąc festiwalową rzeczywistość przez słuchawy wielkości ich głów.
- Dobrze jest mieć własny pasztet sojowy i pełnoziarniste pieczywo. Zawsze.
- Oczekiwanie z zakupem festiwalowych koszulek do ostatniego dnia to nienajmądrzejszy pomysł – chyba, że celujesz w rozmiary niemowlęce lub XXXL.
- Nie zasypiaj ze stoperami w uszach jeśli z samego rana musisz wyruszyć na samolot.
Ale było.
Co państwo na to?