Frument
15/10/2016 Ośrodek Kultury Ochota, Warszawa
Radom. Miasto tak mocno nacechowane znaczeniami, że każda kolejna ich kropla nie jest już nawet w stanie przepełnić czary. Czara jest dawno przepełniona i w stosownym przechyle, w sposób niewytłumaczalny bez zaawansowanych wynurzeń szalonych fizyków lewituje z lekkim ruchem obrotowym gdzieś pomiędzy szaleństwem a drzewkami cytrynowymi. Radom. Miasto skupiające w sobie wszystko co polskie w sposób najbardziej intensywny… o Radomiu powiedziano już wszystko!
A jednak, kiedy język w postaci przekazu słownego pławi się już we własnej niewystarczalności do głosu dochodzi inna jego forma, mianowicie dźwięk. Jak taka transformacja się dokonuje i jak ją obserwować najlepiej wiedzą członkowie zespołu Frument, którzy bezczelnie wykorzystują „kwestię radomską” ekstrahując ją i wtłaczając do swoich kompozycji.
15 października 2016 roku w szkole przy ulicy Radomskiej (a jakże), w pomieszczeniu zaadaptowanym na Salę Widowiskową Ośrodka Kutury Ochota, znane z programu Must Be the Music trio dało koncert w ramach projektu „Energia źródeł – Folkowe oko”. Trio, ponieważ od pewnego czasu panowie uszczuplili swój skład esencjalizując go do Patryka Walczaka (akordeon) oraz braci Rylskich (instrumenty perkusyjne, gitara basowa).
Jesienne wieczory w Polsce to festiwal deszczu z elementami ślizgania się na mokrych liściach, w takich okolicznościach przyrody, podczas zaawansowanego już wieczoru niełatwo znaleźć było małe wejście do budynku podstawówki. W środku korytarz zapowiadał podróż w czasie do lat 90., jak się jednak okazało ta wyprawa i czasowo, i przestrzennie przebiegła nie tylko w tym kierunku. Niewielkie audytorium, dawna sala gimnastyczna i ta szalejąca za oknami jesień sprawiły, że właściwie poczuliśmy się jakbyśmy byli na próbie do bardzo dziwnego, może nawet groteskowego spektaklu. Było w tym jednak coś prawdziwego w ten bardzo radomski, krzywo uszminkowany sposób.
Wydawałoby się, że temat polskiego folkloru we współczesnej muzyce jest już tak wytarty, że nie poddaje się dalszym interpretacjom, ba, jest przenicowany w najgorszy sposób, przyszyty do popowej miazgi, odarty, wyczerpany, zużyty. Zakopower, Cleo i Donatan, ale i wcześniejsze kompozycje między innymi zespołu Piersi, plus jeszcze projekty, takie jak Żywiołak naciągały przykrótką kołderkę polskiego folku tak długo, aż pierze rozsypało się po całym muzycznym światku. I tu (cały na biało) wchodzi Frument, zbierając kacze piórka i urządzając sobie bitwę na ponownie z nich skonstruowane poduszki. W tej muzyce nie ma zadęcia, nie ma wyśrubowanych aspiracji, nie ma żadnej konieczności. Jest żart, jest wrażliwość, jest historia. To ważne, bo tak mało mówi się o muzyce drogi, tę formę narracji oddając przede wszystkim filmowi. Frument przez te swoje muzyczno-radomskie ścieżki prowadzi nas do krain prostych, do krain spójnych, do krain wyśnionych.
Jak się tam dostać? Nie myślcie sobie, że mapa tego (dźwiękowego) typu to detaliczny obraz z równo nakreślonymi liniami, skądże! Każda grana na sali gimnastycznej piosenka podawała inną receptę na dotarcie do celu. Była więc stara dobra włóczęga („Droga”), ale także przelot liniami lotniczymi kategorii G czyli egipskie wczasy all inclusive w gospodarstwie agroturystycznym („Polka Znahora”), a wszystko to w mieszance, dzięki której wydawało się czasem jakby Michał Lorenc spotkał Krzysztofa Krawczyka, po czym obaj panowie bez konkretnego powodu puścili się w radosne pląsy do Tańca Anitry Griega. Doświadczenie szokująco odświeżające.
Na koniec dodam jeszcze, że uwielbiam trafiać na koncerty w miejscach koncertowo spalonych, w miejscach bez atmosfery, w miejscach gdzie całe przeżycie zbudowane musi zostać ze sceny. Rozbrajająca uczciwość i dystans do twórczości własnej muzyków, nieformalność wydarzenia, sprawiły, że łatwo było uwierzyć w profesjonalizm i kunszt tria. Dodatkowy szacunek dla Patryka Walczaka za akrobacje z harmonią wyglądające jakby złapało go nagłe lumbago.
Czy o Radomiu naprawdę powiedziano już wszystko? Być może, ale na pewno jeszcze o tym nie zagrano.
Co państwo na to?