
Breton, Irena
18/05/2013 Hydrozagadka, Warszawa
Wygląda na to, że zespół Breton ma na naszych łamach delikatną tekstową nadprezentację, w związku z tym pozwolę sobie ominąć standardową ekspozycję, przedstawienie bohaterów i zawiązanie akcji. Wszystkich zainteresowanych krępującymi historiami ze wczesnego dzieciństwa lub drobiazgową listą wszystkich gatunków i stylów, którymi Breton z ogromną wprawą żongluje odsyłam odpowiednio do bardzo treściwego wywiadu z twórcą grupy oraz recenzji ich porywającego debiutu. Przejdźmy do sedna, 18 maja, kiedy to rok rocznie miasto zapada na jednodniową muzealną gorączkę, grupa wystąpiła w Hydrozagadce.
Zanim panowie w ogóle pojawili się na scenie w oczy rzuciła się stosunkowo niewielka ilość sprzętu. Oczekiwałem kilogramów padów, potwornej plątaniny kabli i bliżej nieznanych, groźnych urządzeń. Rzeczywistość okazała się znacznie mniej okazała – do generowania wszystkich sztucznych dźwięków, które stanowią podstawę większości znanych z „Other People`s Problems” utworów, wystarczyła para laptopów, Maschine i niewielkich rozmiarów klawisze, reszta to bas, gitara, Warka w puszce (fu!) i absolutnie tradycyjna perkusja.
W wersji koncertowej Breton stawia przede wszystkim przede wszystkim na puls, nie zaś na ziomalskie bujanie…
Naturalną konsekwencją powyższego faktu było przesuniecie akcentów brzmieniowych – tłuste hiphopowe bity musiały oddać pola tradycyjnej sekcji rytmicznej. W wersji koncertowej Breton stawia przede wszystkim przede wszystkim na puls, nie zaś na ziomalskie bujanie – to dość zaskakujące w kontekście albumu, ale na żywo grupie zupełnie po drodze do Foals czy niesłusznie zapomnianych Sunshine Underground.
Nawet utwory zbudowane niemal w całości na samplach („Edward The Confessor”czy „Peacemaker”) nabrały wyraźnie indierockowego charakteru. Bas swobodnie wędrował między muzykami, organiczny, grający dość nietypowo bębniarz fajnie dynamizował całość, a za plecami muzyków przez cały czas wyświetlane były wycinki z filmowej twórczości BretonLABS, ze szczególnym naciskiem na zacięte i bardzo charakterystyczne twarze znane z klipu do „Edward The Confessor”. Trudno się do czegokolwiek przyczepić, ale mimo wszystko szkoda, że nie zostawili ani odrobiny perkusyjnych loopów – byłoby po prostu jeszcze ciekawej.
Jedno tylko uwiera mnie w tym koncercie – chłopaki uwinęli się z całym występem w niespełna godzinkę, a przecież tyle jeszcze było do zagrania. Zespół postawił przede wszystkim na skompresowaną energię (nie dało się nie podrygiwać nóżką), ale szkoda, że zupełnie odpuścili tę bardziej przestrzenną i spokojniejszą stronę swojej twórczości („2 Years”, „The Commision”).
No dobrze, jest jeszcze jedna rzecz, ale nie chcę nawet wspominać o słabiutkiej frekwencji, nie i już. Gdyby ktoś się jeszcze nie zorientował – Breton to bardzo dobry zespół.
Co państwo na to?