Youth Lagoon – Savage Hills Ballroom
Tekst na temat „Savage Hills Ballroom” w swojej pierwotnej wersji miał całkiem niezłe zakończenie, ale zupełnie nie mogłem znaleźć dla niego rozsądnej myśli otwierającej. Stos nieskoordynowanych liter przewalałby się w szufladzie do późnej jesieni, gdyby tylko Youth Lagoon nie ogłosili oficjalnego zakończenia działalności. Ten niespodziewany zwrot akcji, przyspieszył termin publikacji, obrodził wstępem, który właśnie czytacie, jednak dla równowagi kompletnie wysypało mi się zakończenie… Do tego w kluczowych momentach z niekłamaną przykrością muszę zmienić czas na przeszły.
Youth Lagoon istniało sześć lat, encyklopedyczna notka na jego temat nie będzie specjalnie obszerna, właściwie wystarczy Wam wiedzieć, że był to jednoosobowy projekt, dowodzony przez Trevora Powersa – ekscentrycznego amerykańskiego dzieciaka w pełnym makijażu, rocznik 1989. Trevor odrobił lekcję ze wszystkich teatralnych nadwrażliwców ostatnich lat, dlatego wyje i łka łamiącym się zakatarzonym głosem dokładnie na granicy załamania nerwowego i delikatnej parodii. Tak duża dawka świadomie obnażanej egzaltacji, słabości i niemocy z łatwością mogłaby zabić, ale nie jest to jedyny aspekt twórczości Youth Lagoon. Na zamykającym działalność zespołu „Savage Hills Ballroom”, zastosowano kilka prostych, jednak niezwykle skutecznych, patentów neutralizujących naddatek emocjonalny. Możecie być pewni, że każdy kruchy wstęp doczeka się bardziej hałaśliwego i mocno opartego na rytmie rozwinięcia. Utwory mkną jak po sznurku, a całość trzymają się kupy dużo bardziej niż na pierwszy rzut ucha mogłoby się wydawać. Schemat się powtarza, ale dopóki działa nie widzę w tym nic złego.
Dla porządku warto docenić także Ali Chanta – uznany producent dopilnował by Trevor nadto się nie rozłaził, do tego z pełną świadomością wysunął pozbawiony nadmiernej obróbki głos wokalisty na pierwszy plan. Dyscyplina realizacyjna poważnie uwypukliła komercyjny potencjał zawartych na „Savage Hills Ballroom” utworów. Szumiące lo-fi zderza się tu z zupełnie poważną muzyczną produkcją i, co najdziwniejsze, wszystko tworzy znakomicie spoistą całość. Możliwe, że to czysty przypadek, ale proporcje zostały dobrane wzorcowo.
Istnieje ryzyko, że w kilku miejscach zdarzyło się obu Panom odrobinę zagalopować. Pewnie dlatego końcówka „Officer Telephone” pobrzmiewa echami dubstepu i Nine Inch Nails (tak, to nie błąd w internetowym druku), innym razem działają odrobinę zbyt zachowawczo (świetnie rozwijający się „No One Can Tell” po porywającym refrenie zupełnie niepotrzebnie wraca do miałkiego motywu otwierającego). Jednak w większości przypadków solidne oparcie na stosunkowo prostej, ale charakterystycznej strukturze rytmicznej, dobre melodie oraz soczyste i abstrakcyjne sampelki w ramach dekoracji przynoszą znakomity efekt – „Savage Hills Ballroom” brzmi świeżutko, jest smutna, ale nie przytłacza. To album wprost stworzony do słuchania w trybie REPEAT ALL.
Tuż przed zawieszeniem działalności Youth Lagoon ostatecznie wypadło z szufladki pod tytułem „sypialniany freak folk” zachowując bezpieczną odległość do przyjaznego radiu indie rocka. Szkoda, że ekscytujące i pełne świeżości „pomiędzy” okazało się jedynie króciutkim przystankiem przed wieczystą wizytą w dole wypełnionym wapnem. Pozostaje mieć cichą nadzieję, że Trevor powróci w innym wcieleniu jeszcze za naszego życia.
Co państwo na to?