Venetian Snares – Traditional Synthesizer Music
Ktoś powie – Venetian Snares próbował już wszystkiego – samplował na potęgę tworząc słynne breakcore’owe połamańce, flirtował z modern classic nagrywając My Love is Bulldozer, łączył drum’n’bass ze smyczkami na Rossz Csillag Alatt Született. Wszystko mu wolno. Dlaczego miałby nie spróbować chłodnego piękna analogowych syntezatorów, dlaczego miałby nie cofnąć się do źródeł muzyki elektronicznej, dlaczego?… Ja w każdym razie się nie spodziewałem.
Nie ma już żadnych wątpliwości – klasyczna muzyka elektroniczna (lub, jak to się u nas mówiło, el-muzyka) wraca i to z wielkim impetem. Nie tylko zresztą ona, w ogóle w ostatnich latach obserwujemy wzrost zainteresowania początkami muzyki syntetycznej – wspomnijmy tylko o odradzającym się ruchu eksperymentów z pogranicza elektroakustyki, jazzu i poważki, niedawnej manii 8-bitów, która do mainstreamu przedostała się za sprawą takich zespołów, jak Crystal Castles, czy powrocie do electro i synth music lat 80., który nakreśla właściwie w pełni horyzont inteligentnego popu początku XXI wieku.
W Polsce w ostatnich latach Requiem Records przypominało klasyczne już dziś dokonania Eugeniusza Rudnika (wydając także zupełnie współczesne dokonania mistrza – link do recenzji), Bôłt Records zaś wydawało serię fonograficzną dokumentującą najważniejsze dzieła Studia Eksperymentalnego Polskiego Radia. Choć część z tych inspiracji stanowi jedynie chwilową modę, przetwarzającą w nowy sposób i powielającą motywy konstytutywne dla elektroniki w obszarze ogólnie rozumianego popu, niewątpliwie mamy również do czynienia ze zjawiskiem o wiele głębszym, odnoszącym się do świadomych zabiegów stylizacyjnych, czerpiących garściami z dokonań najważniejszych przedstawicieli elektronicznej awangardy. Nie unika się do bardziej masowych twórców, takich jak choćby Jean Michel Jarre czy przedstawiciele space synth (a właściwie przedstawiciel – Michiel van der Kuy, stojący za większością produkcji, które określa się tym mianem) z przełomu lat 80. i 90.
Dziś – po trwającej wiele lat modzie na lata 80. oraz rozmaite odmiany synth popu, od new wave, przez electro do new romantic – przyszedł moment na powrót do lat 90. z ich niesamowitym, inteligentnym, awangardowym (wydaje się, że wiele nagrań spod znaku WARP czy Rephlex nie utraciło wiele na swej oryginalności) stylem, określanym często jako IDM (Intelligent Dance Music). Tak, wiem, że poza IDM istniało i istnieje tysiąc innych gatunków, podgatunków i paragatunków współczesnej elektroniki, zdaje mi się jednak, że IDM obronną ręką przeszedł próbę czasu, której nie przeszły przecież n
iektóre elementy kultury techno, acid jazz czy house, stając się przebrzmiałymi skrawkami przeszłości. W Polsce ten powrót słychać choćby na ostatniej płycie flagowego okrętu tanecznej elektroniki naszego kraju, czyli Kamp!, także drugi krążek synthpopowego duetu Rebeka, Davos, wydaje się nosić podskórne piętno tego stylu. Wspomnijmy jeszcze o twórczości C.H. District, ostatnio zaś świetnej płycie XE Xenonów ze stajni Lado ABC, oraz last but not least genialnym projekcie Pink Freud Plays Autechre, stanowiącym jazzową reinterpretację wczesnych dokonań słynnego duetu IDM.
Po dwóch nieco napuchniętych akapitach rozważań ogólnych wróćmy jednak do nowego wydawnictwa Venetian Snares. Nie ma wątpliwości: Aaron Funk nie musi do niczego wracać, gdyż sam stanowi żywą legendę muzyki elektronicznej, jednak płyty tak wyważonej czy klasycznej (tzn. odnoszącej się do brzmienia rodem z przełomu lat 80. i 90., gdy twórcy, tacy jak Autechre, Aphex Twin czy LFO przecierali szlaki w świecie nowej elektroniki) nie miał on chyba jeszcze w swej dyskografii. Zarówno w warstwie koncepcyjnej (powrót do korzeni elektroniki syntezatorowej), jak i w warstwie stylistycznej, płyta stanowi próbę transgresji motywów charakterystycznych dla akademickiej (a może wręcz inżynieryjnej – wspomnijmy tylko przywoływanego już Rudnika – inżyniera dźwięku) elektroakustyki z jednej strony, z drugiej zaś dla świetlanego okresu IDM. Sam Snares jest przecież późnym dzieckiem tego okresu, który twórczo rozwijał w swych schizofrenicznych kompozycjach, przetwarzając podstawowe motywy stylu – kaskadowe partie rytmiczne, pozorna chaotyczność formy, kryjąca strukturę o matematycznej wręcz precyzji, przyprawiające o mdłości zmiany tempa. A zatem Funk, dokonując specyficznego podwojenia własnych korzeni, puszcza do nas oko – z jednej strony tworzy album wyważony, koncepcyjnie bardzo spójny, sta
nowiący być może nawet hołd dla pionierów elektroniki w rodzaju Kraftwerka, Tangerine Dream, Silver Apples of the Moon czy Klausa Schluze, z drugiej będący jednak kolejną maskaradą w dorobku jednego z największych dziwaków w historii gatunku, w tym sensie nie odbiegającym szczególnie od innych pozycji w jego dyskografii.
Brzmienie syntezatorów modularnych, które wykorzystał Venetian Snares ma w sobie niesamowicie dużo autentyczności, szczególnie, że podobno całość nagrana została bez dogrywania i edycji. Tchnie z tej płyty jakiś – dosłownie – nieziemski spokój, podróż w nieznane (tzn. jeszcze-nie-poznane), którą umożliwia nam rozwój technologiczny. Tak, Traditional Synthesizer Music, wspomina świetlane czasy muzyki, gdy miała ona wyrażać nowe idee, zdobywać świat, a nawet więcej, poprzez techniczną przeróbkę, tworzyć nowe światy, przekraczać granice estetyczne. W takich chwilach przypominają mi się słowa (goszczących już raz czy dwa razy na łamach musicNOW!) wielkich admiratorów produkcji nowych estetyk – Gillesa Deleuze’a i Félixa Guattariego: Rzecz już nie w tym, by narzucać pewnej materii formę, lecz w tym, by wzbogacić materiał tak dalece, jak to tylko możliwe, nadać mu w obróbce taką spoistość, by zdolny był od tej pory wychwytywać i przenosić najpotężniejsze nawet siły. A zatem, zgodnie z definicją szalonych Francuzów – choć płyta Venetian Snares jest minimalistyczna, spokojna, harmonijna, ściśle syntezatorowa, fani Aarona Funka nie powinni się jednak obawiać, nadal większość kompozycji oparta jest o połamane, wielowarstwowe, nakładające się struktury, czysta matematyka – chaosmos.
Co państwo na to?