The National – Trouble Will Find Me
Sześć pozycji w dyskografii to już poważny dorobek. Sześć pozycji w dyskografii, a przy tym brak choćby jednej ewidentnej wpadki to poważny dorobek i sprawa na tyle podejrzana, że można by ją zgłosić do „Sprawy dla Reportera”. Nie musisz czytać dalej, jestem nędznie przewidywalny i nowy album The National znowu okropnie mi się podoba. Możliwe, że do „Sprawy dla Reportera” powinienem zgłosić się sam.
Pierwsze przesłuchanie jeszcze tego nie zapowiadało, po drugim wiedziałem, że jestem stracony. Znowu zaczynam z nimi dzień, złoszcząc się, że nie odtworzyłem płyty wystarczającą głośno, by przebiła się przez prysznic. Dla równowagi wieczorami zapewne złoszczą się moi sąsiedzi. Liczę, że po pewnym czasie skapitulują i zaczną nucić refreny. Trudno ten album dozować.
Być może odpuścili założenie, że każda z piosenek ma być najlepsza na świecie – to o tyle ciekawe, że niemal z każdą się udało.
Siląc się na bardziej obiektywne refleksje można by zwrócić uwagę na fakt, że podkłady stały się jakby mniej charakterystyczne – nie rozwijają się specjalnie, nabrały swoiście popowej obłości. Mistrzostwo w dziennie kameralnych, ale zabijających z miejsca melodii i oszczędnych aranżacji osiągnęli na „Alligator” i „Boxer”, teraz potrzebują szerszego pasma, ale skutecznie czarują atmosferą i niuansami. Wszystkie partie instrumentalne i tak podporządkowane są Panu Mruczącemu Smutowi, który w swoim smutnym mruczeniu osiągnął absolutny szczyt formy. Bębniarz ciągle pozostaje mistrzem kreatywności w gatunku, w którym bębny nie są przecież specjalnie istotne – zwracam uwagę jak dozuje hihat w „Don’t Swallow the Cup”, nawet jeśli globalnie na „Trouble Will Find Me” jest go nieco mniej, to i tak ma on ogromny wpływ na brzmienie grupy.
Odnoszę wrażenie, że „Trouble Will Find Me” jest jakby mniej wystudiowany od poprzednika. Wieść niesie, że „High Violet” nagrywany był dwa razy i pierwsza porcja piosenek w całości wylądowała w śmietniku. Tu chyba stres był nieco mniejszy, być może odpuścili założenie, że każda z piosenek ma być najlepsza na świecie – to o tyle ciekawe, że niemal z każdą się udało.
Dopóki przytrafiają im się wersy w rodzaju:
You didn’t see me I was falling apart
I was a white girl in a crowd of white girls in the park
You didn’t see me I was falling apart
I was a television version of a person with a broken heart
jestem pewien, że paradoksalnie wszystko będzie dobrze. Proszę wybaczyć, że emocjonuję się jak pięciolatek, obiecuję, kiedyś na pewno uda mi się przeanalizować jakiś album w sposób poważny i merytoryczny.
Co państwo na to?