Tame Impala – The Slow Rush
Zarówno James Bond, jak i Kevin Parker kazali nam czekać na siebie pięć długich lat. I na tym w zasadzie kończą się między nimi podobieństwa. Bo James nie ma czasu umierać, Kevin – spieszy się powoli. James w pracy dysponuje sprawdzonym zestawem niezawodnych gadżetów, Kevin postanowił, że jego Tame Impala nigdy nie nagra tak samo brzmiącej płyty. I słowa dotrzymuje.
W przypadku czwartego albumu grupy –„The Slow Rush”, zostaliśmy nieco wpuszczeni w maliny. Pierwsza piosenka, jaką poznaliśmy – „Borderline”, zapowiadała gorący romans z muzyką pop. Ale niestety więcej o płycie mówią jej kolejne zapowiedzi – „It Might Be Time” i „Posthumous Forgiveness”, dwa przydługie, pretensjonalne sny dużego chłopca.
Kevin Parker A.D. 2020 sprawia wrażenie, jakby sam dla siebie był najlepszym towarzyszem zabawy.
Szkoda, że „Borderline” i „Lost in Yesterday” wyczerpują niemal całkowicie hitowy (w dobrym tego słowa znaczeniu) potencjał płyty. Jego zarys jeszcze tli się w „Is it Time”, „Breathe Deeper” czy „Instant Destiny”. Na „The Slow Rush” gitary poszły w kąt, zespół postawił niemal w całości na elektronikę. Choć gdzieniegdzie pojawiają się żywe instrumenty, album wypełnia kręcenie na całego kosmicznymi gałkami. Melodie unicestwiono na rzecz rozkapryszonych, wręcz impresyjnych kompozycji. Całość zlewa się w trudno zapamiętywalny zbiór przypadkowych dźwięków bez wyraźnego początku ani końca. Bardziej niż album jednego z najważniejszych wykonawców XXI wieku przypomina set didżejski najlepszego przyjaciela, któremu nie wypada przerywać. Jednym słowem: łatwo przyszło, łatwo poszło. Kevin Parker A.D. 2020 sprawia wrażenie, jakby sam dla siebie był najlepszym towarzyszem zabawy.
Być może brakuje mi słońca i zbyt mało doceniam leniwe, niedzielne popołudnia, ale trudno mi wyobrazić sobie, że będę wracać do „The Slow Rush” z przyjemnością. Za dużo tu siłowania się z materią, chłodnej kalkulacji i efekciarstwa.
Na koniec cytat – dobra rada od Filipa Zawady z książki „Rozdeptałem czarnego kota przez przypadek”: „Może zamiast ciągle rodzić się na nowo, w końcu byśmy dorośli?” I nie mam tu na myśli karykaturalnego starzenia się na oczach publiczności.
Co państwo na to?