Spirit Fest – Mirage, Mirage
Niemiecko-japońska supergrupa Spirit Fest w moim oczach zapowiadała się na intrygujący, ale mimo wszystko jednopłytowy fenomen. Tuż po wydaniu debiutanckiego albumu trudno było mi sobie wyobrazić, by dystans dzielący Monachium i Tokio – lekką ręką licząc 15 000 kilometrów – nie zniweczył jakichkolwiek dalekosiężnych planów. Nie pierwszy to raz okazuje się, że jestem człowiekiem małej wiary. Spirit Fest, kolektyw muzyczny, w którego skład wchodzą muzycy The Notwist, Jam Money, Joasihno (to frakcja niemiecka) oraz Tenniscoats (frakcja japońska) właśnie wydali na świat trzeci album.
Te piosenki są utkane z niteczek jeszcze delikatniejszych niż dotychczas.
To międzynarodowe towarzystwo ciągle doskonale się ze sobą czuje, wszyscy członkowie grupy słuchają siebie nawzajem i podążają za dźwiękami, które generują pozostali. Markus Acher, w wywiadzie udzielonym nam z okazji debiutu, opowiadał sporo o wzajemnym szacunku, jakim darzą się członkowie Spirit Fest. Pewnie dlatego z „Mirage, Mirage” bije nieposkromiona radość tworzenia w duchu pełnej akceptacji dla pomysłów pozostałych. Będę bronił tej opinii, nawet jeśli powyższe zdanie brzmi jak żywcem wycięte z poradnika do samorozwoju dla średniozaawansowanych.
Być może trudno to sobie wyobrazić, mając w pamięci poprzednie pozycje w dyskografii Spirit Fest, ale te piosenki są utkane z niteczek jeszcze delikatniejszych niż dotychczas. Środki pozostają mniej więcej niezmienne: gitara akustyczna, pianino, melodyka, bardzo ograniczony zestaw perkusyjny, góra przeszkadzajek, ścinki field recordingu i elektroniczna wyściółka, która równie dobrze mogłaby powstać na muzycznych zabawkach dla dzieci do lat pięciu. Koncepcja pozostaje spójna. Spirit Fest blisko do tęczowej bajkowości múm, niekiedy zdarzają im się dyskretne wycieczki w kierunku freak folku, a całość spina angielsko-japoński dwugłos rozpisany na melancholijnego niezależnie od projektu Markusa Achera i posługującą się głównie ojczystym językiem Sayę z Tenniscoats.
Grupa balansuje na granicy infantylności, ale nigdy nie traci równowagi. Spirit Fest pozostają wiarygodni nawet jeśli za cały refren wystarcza im dadaistycznie powtarzane „pa, pa, pa” (to z „Circle Love”). Album „Mirage, Mirage” powstał jeszcze w poprzedniej rzeczywistości, ale brzmi jak najdoskonalsze remedium na pandemiczne przygnębienie i wyobcowanie. Nawet jeśli świat nie wróci już w pełni na dawne tory, to wyposażeni w „Mirage, Mirage” możemy zafundować sobie godzinną przerwę od rzeczywistości wielokrotnego użytku.
Co państwo na to?