Siekiera – Nowa Aleksandria [Reedycja]
Sam do końca nie wiem jak określić tekst, do pisania którego właśnie się zabieram. Teoretycznie powinna być to recenzja. Ale po co oceniać płytę, która od wielu lat uważana jest za kultową, o której napisano już pewnie tyle (w Polsce i zagranicą), że można by wydać na tej podstawie książkę?
Urodziłem się o jakieś 10 lat za późno. Kiedy „Nowa Aleksandria” po raz pierwszy ujrzała światło dzienne, w 1986 r., miałem 8 lat. Nawet nie pamiętam czy wiedziałem już wtedy kto to jest Michael Jackson. Na pewno nie miałem świadomości o istnieniu Siekiery, polskiej sceny alternatywnej, punka, a tym bardziej Jarocina. Dopiero ileś lat później, słuchając Rozgłośni Harcerskiej, miałem okazję po raz pierwszy usłyszeć „Misiów Puszystych”. To był mniej więcej ten czas, kiedy słuchałem Armii, Kultu czy Ga Ga. Szok. Co to k… jest? Początkowa konsternacja zamieniła się w zainteresowanie, a potem fascynację. Zajęło mi kilka lat zanim zrozumiałem geniusz „Nowej Aleksandrii”.
Takie płyty ukazują się rzadko. Raz na 10–15 lat. Takie, o których nie mówi się, że są świetne, doskonałe, wybitne. Takie, które są radykalne i kontrowersyjne, prowokują dyskusje, dzielą fanów. Takie, do których potem się wraca i wraca. I za każdym razem odkrywa coś nowego. Takie, o których się mówi, że wyprzedziły swoją epokę, że są ponadczasowe. Takie jak „Nowa Aleksandria”.
Powodem całego tego mojego wodolejstwa jest fakt, że właśnie ukazała się reedycja tejże płyty. Pojawiła się więc szansa, że nowi ludzie, nowe pary uszu będą miały okazję zapoznać się z tym zjawiskiem. Po ponad 25 latach nadal ma ogromną siłę rażenia.
Takie płyty ukazują się rzadko. Raz na 10–15 lat. Takie, o których nie mówi się, że są świetne, doskonałe, wybitne.
Ta płyta nie jest już dzisiaj aż takim szokiem, jakim zapewne była w momencie swojej premiery. Współcześnie takie wolty stylistyczne nie robią już na nikim wrażenia. Wtedy to było coś. Z radykalnego punka w zimnofalowe, apokaliptyczne granie. Do tego enigmatyczne, ale zarazem bardzo esencjonalne teksty. Gdzieś tam czytałem, że to wszystko z fascynacji Killing Joke i Joy Division, że to jest kopia, że… Nie wiem. Nie chcę wiedzieć. Wtedy nie było Internetu, dostęp do wszystkiego był ograniczony, szczególnie w państwach takich jak ówczesny PRL. Ludzie tworzyli muzykę, bo była dla nich potrzebą życia, wyrażenia swoich emocji…
„Nowa Aleksandria” to jedna z najbardziej niesamowitych płyt, jakie poznałem do tej pory i mam poczucie, że tak będzie już zawsze. To taki absolut, do którego nikt już w Polsce potem nie dotarł i raczej nie dotrze. Z jednej strony bardzo surowa, może i momentami prymitywna, szorstka, niezrozumiała. Chłodna, ale na pewno nie pozbawiona emocji. Pełna mroku, niepokoju. Hipnotyczna podróż donikąd, do krainy, w której „jest bezpiecznie, jest spokojnie, usta tak krwawe, słowa bezdomne, i tylko ten wiatr…”
Co państwo na to?