
Rubik – Dada Bandits

Ten album zaczyna się niesamowicie. „Goji Berries” to absolutny majstersztyk, na który składa się: natchniona, oniryczna melodia, uporczywie powracający sampel przywodzący na myśl filmy karate, miniaturka na pianinie i superoptymistyczna końcówka z trąbkami.
Niestety większość utworów na „Dada Bandit”s ma bardziej tradycyjną strukturę. Szkoda, bo mimo nieodpartego uroku nie robią aż tak powalającego wrażenia. Okazuje się, że grupie bliżej do zwartej, niemal powerpopowej przebojowości niż eksperymentalnej i otwartej struktury, którą może sugerować indeks numer jeden. Gdy pozwalają sobie na więcej brzmią niczym hiperoptymistyczna wersja Múm, którzy wpadli na pomysł, że piosenki przynajmniej miejscami powinny być wyposażone w zwrotki i refreny („You Jackal!!!”). Bez najmniejszego trudu potrafią także przywalić czymś na kształt „Bohemian Rapsody” w przetrąconej, kieszonkowej wersji mikro („Indiana”).
Poza instrumentarium mieszczącym się w rockowym standardzie fińscy czarodzieje sięgają po trąbkę, cymbałki, cieplutko brzmiące zabawkowe klawisze i masę urokliwych mikrosampelków. A wszystko, czego dotkną aż skrzy cudownymi melodiami. Nawet jeśli niekończące się kaskady dźwiękowego lukru grożą poważnym, a druga połowa płyty odrobinę się ciągnie to i tak nie mam najmniejszego zamiaru im tego wytykać.
„Dada Bandits” to album nieco dziecinny, pastelowy i absolutnie odrealniony, dzięki czemu nadaje się idealnie do oswajania zmiennokształtnych stworów zamieszkujących cień pod łóżkiem każdego z nas. Słowo klucz to wyobraźnia. Przepraszam wszystkich rozczarowanych faktem, że nie jest to recenzja twórczości Pana Piotra R.
Co państwo na to?