Rosalía – El Mal Querer
Drugi album katalońskiej wokalistki Rosalíi został przyjęty przez chyba wszystkie media zajmujące się muzyką pozytywnie. Wydawałoby się zatem, że nie ma tu już o czym pisać – wszyscy zgadzamy się ze sobą, że twórczość młodej artystki jest czymś wartym uwagi. Czy jednak jasne jest, dlaczego krytycy uznali album El mal querer za jedną z najlepszych płyt zeszłego roku? Cóż, postanowiłam ponownie przyjrzeć się muzyce, którą tworzy Rosalía.
Od dłuższego czasu mam wrażenie, że sukces komercyjny utworów ma znaczny wpływ na ocenę współczesnej twórczości, szczególnie jeśli ta nosi znamiona tworu alternatywnego. Odnoszę się tu bezpośrednio do tego, co o tegorocznych nominacjach do paszportów polityki pisał w „Przekroju” Janek Błaszczak. W swoim artykule wskazał on na zjawisko „«uniszawiania» głównego nurtu”. Być może proces ten odbywa się jednak nie tylko, jak wskazywał autor, w Polsce, lecz jest raczej wyrazem szerzej zakrojonej zmiany typowej dla współczesnych wysokorozwiniętych społeczeństw. Kluczowe dla nich wydaje się rozbudowywanie ruchów samoświadomowościowych, popularyzacja dbania o zdrowie psychiczne i prowadzenie życia wyzwolonego od opresji społecznych i opresji kultury. Wszystkie te trendy rezonują z tym, co popularne. Tym samym niejednokrotnie mamy do czynienia z bardzo interesującym melanżem tego, co komercyjne z tym, co alternatywne. A to ma swoje negatywne oraz pozytywne konsekwencje. Jednym z przykładów takich pozytywnych konsekwencji życia i tworzenia w nowy sposób jest drugi album Rosalíi. Jedenaście piosenek zawartych na płycie El mal querer, która trwa nieco ponad pół godziny, to wielowarstwowa, wielowymiarowa opowieść, w której tradycyjna muzyka flamenco zostaje wymieszana z nowoczesnym obliczem popu czy r’n’b i elementami elektroniki. Krążek ten jest zaskakujący, tłoczny, wydaje się jakby był napakowany sensami w takim stopniu, że niemalże przydusza odbiorcę. Ta płyta zaskakuje, wzbudza emocje i nie pozwala na przejście obok niej obojętnie. Jest na niej także stanowczo za dużo wszystkiego. Tak jak w naszym, współczesnym świecie.
Kiedy artysta decyduje się na odwołanie do konkretnego tworu kultury, trzeba założyć, że wcześniej spróbował go rozpoznać.
Pomysł wydaje się prosty – Rosalía, podobnie jak wielu artystów (na przykład starsza od niej o pięć lat Adele), decyduje się opowiedzieć piosenkami historię nieszczęśliwej miłości. Sztuczka polega na tym, w jaki sposób katalońska artystka to robi. Nie stawia ona bowiem na przelanie swoich emocji w piosenki, używając przy okazji egzaltowanego języka. Zamiast tego odwołuje się ona do XIII-wiecznej historii miłosnej napisanej w języku oksytańskim. Opowieść ta, zatytułowana „Flamenca”, opisuje losy kobiety uwięzionej w wieży przez swego ogarniętego zazdrością małżonka. Główna bohaterka wyswobadza się z niewoli dzięki zakochanemu w niej rycerzowi, z którym wspólnie opracowują plan jej uwolnienia. Podczas turnieju rycerskiego, na zorganizowanie którego Flamenca namawia swego małżonka, dzięki fortelowi zostaje ona odbita przez owego rycerza swemu mężowi. Do tej opowieści Rosalía nawiązuje, snując własną narrację o bardzo toksycznym i przemocowym związku. Tekstów artystka nie napisała wprawdzie sama, ale ich wybór, składnia (typowa dla tej stosowanej we flamenco) i płynące z nich emocje wydają się zaprojektowane według bardzo szczegółowych instrukcji.
Piszę o „sztuczce” Rosalíi, ponieważ wydaje się, że jej decyzje co do ujęcia tematu tej płyty są niezwykle konsekwentne, co może dziwić, skoro artystka ma zaledwie 25 lat. Oczywiście można zadowolić się następującą interpretacją: Rosalía jest artystką wyszkoloną w dziedzinie flamenco (płyta, którą tu omawiam, jest jej pracą magisterską), a ten rodzaj muzyki wywodzi się z kultury romskiej przyniesionej do Hiszpanii z krajów arabskich. Studiując flamenco, Rosalía stała się niemalże kulturoznawczynią, tak więc to, że odnosi się do innego symbolu katalońskiej kultury, jakim jest przywołana na albumie XIII-wieczna opowieść, nie musi być niczym zaskakującym. Artystka zna konteksty własnej kultury i ich używa. Czy jednak taka interpretacja wystarcza?
Kiedy artysta decyduje się na odwołanie do konkretnego tworu kultury, trzeba założyć, że wcześniej spróbował go rozpoznać. Jak pisałam, historia Flamenki napisana jest w języku oksytańskim – jest to język tworzący grupę z innym językiem – katalońskim. Rosalía pochodzi bowiem z malej miejscowości w pobliżu Barcelony. Dowiedziawszy się tego, prawdopodobnie powinniśmy zadać sobie pytanie, dlaczego artystka wybiera jako punkt odniesienia opowiadanie dotyczące uwięzienia i wyswobodzenia głównej bohaterki napisane w języku, który rezonuje z katalońskim. Czy, podobnie do wielu jej rodaków, Rosalía nie czuje się obywatelką Hiszpanii? Cóż… Z jednej strony hipotezę tę można byłoby zbić, patrząc na młody wiek artystki – czy jest ona na tyle dojrzała, aby zabierać głos w konflikcie między Hiszpanią a Katalonią? Moja odpowiedź brzmi: tak. Po pierwsze dlatego, że odkąd w 2017 roku przywódcy uznanego za nielegalne referendum dotyczącego oddzielenia się Katalonii od Hiszpanii zostali osadzeni w więzieniach (czytaj: uwięzieni), cały obszar Katalonii, wraz z Barceloną, udekorowany został olbrzymią ilością wstążek będących apelem o uwolnienie więźniów. Po drugie – z powodu, który już wymieniłam, to znaczy współczesnego stylu życia. To on łączy popkulturę i ruchy wolnościowe. Musimy więc założyć, że twórczość Rosalíi, mimo iż jest popowa, jest także krytyczna. Życie w takiej scenerii i bycie członkinią walczącej o różnego rodzaju wolności obywatelskie społeczności nie może pozostawać dla artystki obojętne. Wybór opowieści o uwięzionej kobiecie jako punktu odbicia dla piosenek zawartych na płycie nie wydaje się zatem przypadkowy.
Podobnie jest w Polsce. Rówieśnik Rosalíi – Dawid Podsiadło – w swoim teledysku do piosenki „Małomiasteczkowy” przesadza drzewo z prowincji do miasta. Ekologiczny wydźwięk teledysku współgra z działalnością charytatywną artysty. Czy jest to strategia? Nie wydaje mi się. Ja odbieram konwencję owego teledysku jako pewien naturalny przekaz, który wypływa z przyswojonego przez Dawida otoczenia kulturowego, w którym żyje. „Popwolność” jest po prostu częścią naszego globalnego społeczeństwa i obecnie dominującego dyskursu.
Teledyski Rosalíi także zdają się potwierdzać ową tezę. W jednym z nich (do piosenki „Pienso en Tu mirá” «Cap.3: Celos») artystka stoi na boku przewróconej ciężarówki, pisząc wiadomość tekstową na swojej komórce. Ma na sobie spodnie z falbanami przypominającymi te ozdabiające tradycyjną suknię flamenco. Zamiana sukni na spodnie wydaje się mieć feministyczne konotacje. Swoją drogą teledyski Rosalíi są niemalże majstersztykami, drobiazgowo tworzonymi kolażami, w których zabawa kliszami popkultury i odniesieniami do tradycyjnej kultury flamenco zdaje się nie mieć końca. Wątek chrześcijańsko-mesjanistyczny, przeplatający się przez te krótkie formy filmowe, przybliża Rosalíę do artystek takich jak Beyoncé czy Florence Welch. Wprowadzenie w teledysku do piosenki „Malamente” (Cap.1: Augurio) zakapturzonego, jeżdżącego na deskorolce z wbitymi w nią gwoździami nazareno (uczestnika tradycyjnej procesji wielkanocnej), czy też odtworzenie (jak mi się zdaje) „Piety” Michała Anioła, gdzie Chrystusem jest Rosalía, a za matczyne objęcia posłużył podnośnik do palet, naciąga konwencję do jej granic i prowokuje najodważniejsze interpretacje.
Miałam jednak pisać o muzyce, a ta zdaje się oddawać wszystkie wątki, jakie udało mi się poruszyć powyżej. Jeśli konkretne piosenki z omawianej tu płyty miałabym przypisać do konkretnych gatunków muzycznych, wyglądałoby to mniej więcej tak:
1. „Malamente” (Cap. 1: Augurio) – pop/r’n’b;
2. „Que no salga la luna” (Cap. 2: Boda)- flamenco;
3. „Pienso en tu mirá” (Cap. 3: Celos) – pop/r’n’b;
4. „De aquí no sales” (Cap. 4: Disputa) – elektronika;
5. „Reniego” (Cap. 5: Lamento) – muzyka filmowa;
6. „Preso” (Cap. 6: Clausura) – flamenco;
7. „Bagdad” (Cap. 7: Liturgia) – pop;
8. „Di mi nombre” (Cap. 8: Éxtasis) – pop/r’n’b;
9. „Nana” (Cap. 9: Concepción) – flamenco;
10. „Maldición” (Cap. 10: Cordura) – pop/ elektronika;
11. „A ningún hombre” (Cap. 11: Poder) – flamenco/ elektronika.
Klasyfikacja, przy której nie będę się upierać, była dla mnie prawdziwym wyzwaniem. Gatunki na płycie Rosalíi przenikają się bowiem tak bardzo, że trudno jest jednoznacznie określić, jaki styl określa konkretną piosenkę. Patrząc z perspektywy całego krążka, jest to więc kolaż tradycyjnego śpiewu flamenco (którego ważną częścią są wokalizy przeniesione z muzyki arabskiej) ze wszystkimi wpływami współczesnej muzyki popularnej. Słucha się tego niemalże jak projektu szaleńca. Jest tu bowiem samplowany Justin Timberlake, cytowane Destiny’s Child oraz chórki przeniesione z Annie Lennox (Timberlake’a i Lennox odnaleźć można w piosence „Bagdad” «Cap.7: Liturgia»), są także linie melodyczne przypominające eksperymenty FKA twigs. Nie da się także uciec porównaniu emocjonalności Rosalíi do genialnej Yasmin Levy. A wszystko to wokół XVIII-wiecznej historii miłosnej, opakowanej chrześcijańskim mistycyzmem (w tytułach piosenek i w teledyskach) oraz estetyką brutalnego świata współczesnej ulicy nawiązującą do teledysków M.I.A.. Na El mal querer naprawdę jest wszystko, za co po części odpowiedzialna jest Rosalía, a po części także hiszpański producent Pablo Díaz-Díaz Reixa znany jako El Guincho. Skoro ten cały miszmasz współgra ze sobą, jasne jest już, że ten duet potrafi dokonać cudów.
Jednym z najwspanialszych momentów tej płyty jest piosenka „Maldición” (Cap.10: Cordura). Utwór rozpoczyna się elektronicznym pasażem, który brzmi trochę jakby wyjęty został z gry na Pegasusa. Na ten dziwny, niemalże ośmiobitowy podkład nachodzi następnie głos Rosalíi. Wyśpiewuje ona koloratury pozostające z muzyką niemalże w jakiejś kakofonii. Ten dziwny zlepek przerwany zostaje przez refren, w którym słychać już tylko oszczędnie sączone akordy grane na pianinie i głos Rosalíi wyśpiewujący znacznie milszą melodię. Na głos nałożony jest chórek, a być może także vocoder, dzięki czemu piosenka Rosalíi kojarzy się z utworem FKA twigs – „Water Me”. Następnie sekwencja się powtarza i znów słyszymy dziwny, kartridżowy podkład, tym razem jest on jednak wzbogacony o typowe dla muzyki flamenco pstrykanie palcami, co urozmaica tę kompozycję jeszcze bardziej. I kiedy zupełnie zdezorientowani czekamy na wyciszający refren, zaskoczeni zostajemy trwającymi dobrych kilka sekund odgłosami walki na szable czy też miecze (do głowy przychodzi „Kill Bill”), a następnie niekreślonej proweniencji dźwiękami fałszującymi, które okazują się być samplem utworu ganialnego awangardowego kompozytora Arthura Russella – „Answers Me”. Po tej części znów wchodzi spokojny refren, ale już do końca pobrzmiewa w nim ten fałszywie brzdąkający, zaprogramowany przez Russella instrument/maszyna. Piosenka traktuje o rozpaczliwym, emocjonalnym poszukiwaniu wyjścia, które prawdopodobnie nie istnieje. Rosalía śpiewa o krwi, o walce i o szaleństwie, które jest lepsze niż miłość. Czy jej więzieniem jest życie, które zbliżyło się do komputerowej gry? Czy egzystowanie we współczesnej kulturze wymaga pewnego rodzaju szaleństwa?
Słabą stroną albumu El mal querer na pewno jest przesyt. Wydaje się, że wielu słuchaczy, szczególnie tych, którzy rozumieją Rosalíę jedynie w kontekście współczesnego popu, odłoży krążek na półkę po jednokrotnym przesłuchaniu. Być może owo „przeprodukowanie” płyty jest do pewnego stopnia wynikiem nieokiełznanego ego artystki, która chciała się pochwalić wszystkimi swoimi możliwościami. W końcu płyta ta jest jej pracą dyplomową. Wolę jednak myśleć, że zaskakujące wybory estetyczne Rosalíi podyktowane są raczej chęcią oddania kwintesencji kultury flamenco. Przenosząc płynące z niej emocje w dziedziny innych, znacznie jej bliższych chronologicznie gatunków muzycznych, takich jak pop, r’n’b czy elektronika Rosalía stawia znak równości pomiędzy flamenco i każdym rodzajem muzyki. „Szaleństwo” tej płyty może także być związane z przeplatającym się przez teksty XVIII-wiecznym traktatem, który poza byciem opowieścią o miłości, przez krytyków uznawany jest za jedną z pierwszych prób rozpoznania zazdrości/obsesji jako choroby psychicznej. Czy zaburzenie jest więc słowem kluczem otwierającym pudełko z nową płytą Rosalíi? Moim zdaniem – tak.
Co państwo na to?