Rebeka – Davos
Dotąd – mimo wielu entuzjastycznych recenzji, jakie napisałem na łamach musicNOW! – starałem się zachowywać zdrowy dystans do materiału, który poddaję krytyce, starałem się traktować muzykę jako wytwór kultury, do którego należy podejść spokojnie, odnosząc go do istotnego kontekstu muzycznego. Dotąd jednak wszystko było inaczej. „Davos” Rebeki – duetu, wśród wielu podobnych mu synthpopowych przedsięwzięć na polskiej scenie, wyjątkowego – pojawia się w momencie dla mnie granicznym, momencie rozliczeń, czasie pomiędzy, w którym zmuszony jestem porzucić przeszłość, nie chcąc mimo to planować z wyprzedzeniem, gdyż moja niepewna przyszłość mogłaby mnie przytłoczyć. Uważam zatem, że tym razem mogę pozwolić sobie na bardzo osobiste potraktowanie recenzowanego materiału.
Głównym tematem płyty jest czas, tęsknota za tym, co odchodzi, niepokojąca współczesność, strach przed niewiadomym, które nieubłaganie nadchodzi…
Pierwsza płyta Rebeki była z pewnością bardziej przebojowa, w tym sensie, choć tak silnie ufundowana na melancholijnej syntezatorowej nucie, żywsza i bardziej taneczna. Drugi krążek, nie mniej uderzający w saturniczne tony, wydaje się bardziej przystępny, emocjonalnie jednak złożony – mniej nostalgiczny, przepełniony jakimś rodzajem zadumy nad czasem, pamięcią i współczesnością. Jest w nim też coś epickiego (podobnie jak w przypadku Susanne Sundfør, norweskiej wokalistki, również odnoszącej się do lat 80.), jak choćby w otwierającym album The Trip, gdzie narastający, nieco rzężący syntezatorowy dźwięk łączy się z melodramatyczną barwą głosu Iwony Skwarek. Swoją drogą, wokalistka zachowała, znany z pierwszej płyty, oszczędny, a jednak pełen emocji i energetyczny śpiew, stanowiący – moim zdaniem – znak rozpoznawczy duetu.
Muzycznie nadal poruszamy się w ogólnie rozumianej electro czy synth-popowej stylistyce, z tym jednak zastrzeżeniem, że żywa – choć opatrzona wieloma efektami i modulacjami – gitara stanowi nieodzowny punkt programu. Odnosząc muzykę Rebeki do klasyków gatunku, od razu nasuwa się porównanie z Depeche Mode, czy nową falą, mam jednak wrażenie, że korzenie tej muzyki tkwią nieco głębiej – u początków ogólnie rozumianego new romantic, wspomnijmy tu takie płyty jak „A Flock of Seagulls”, „Forever Young” Alphaville, czy „Vienna” Ultravox. Zimne i minimalistyczne brzmienie syntezatorów i gitary Rebeki to jednak nie wszystko. Pod względem muzycznym Davos jest dzieckiem swoich czasów (od razu nasuwa mi się tu porównanie do innego, wydanego niedawno krążka – Ornety Kamp!), dziś zaś jednym z głównych punktów odniesienia electro popu jest niewątpliwie styl, który zaważył na ewolucji muzyki elektronicznej w sposób trudny do przecenienia – IDM (Intelligent Dance Music). Kaskadowe struktury, nawarstwiające się perkusyjne ścieżki, syntezatorowe przestrzenie – wszystko to znajdziemy w podkładach Davos, a i to nie wyczerpuje inspiracji, jakie złożyły się na niepowtarzalny styl duetu. Nowofalowy chłód i IDM, spowinowacone są tu z żywszym, czasem silnie tanecznym (to komplement!) klimatem („Falling”). Odnoszę wrażenie, że Rebece udało się osiągnąć doskonałą synergię elementów nostalgicznych i tanecznych – można by rzec – new romantic na miarę XXI wieku!
Głównym tematem płyty jest czas, tęsknota za tym, co odchodzi, niepokojąca współczesność, strach przed niewiadomym, które nieubłaganie nadchodzi. Wydaje mi się jednak, że ośrodkowy punkt tej płyty stanowi czas zupełnie innego rodzaju, moment, w którym cofnięcie się w przeszłość pozwala nam na ten jeden tygrysi skok w przyszłość – Kairos (grecki bóg odpowiedniej chwili), właściwy moment. W przypadku Rebeki, cofnięcie się do lat 80. i 90. wyznacza nowe otwarcie, stanowi nie tyle rezerwuar pomysłów, ale punkt wyjścia, który pozwala na realizację własnych inwencji, na opracowanie własnego, choć najeżonego czytelnymi odniesieniami, niepowtarzalnego stylu. Czuję się w obowiązku sprostać wyzwaniu, jakie niesie za sobą ta płyta – określić priorytety i złapać Kairosa za grzywę, którą nie na darmo nosi na oczach. On też stylizuje się na modłę lat 80.
Co państwo na to?