Purity Ring – Shrines
Dziś w muzyce nie dziwi nas już nic – nawet taneczne electro podrasowane nutą mrocznego „mitu”, pełne odniesień do nieświadomości (świadomych lub nie), snów i tego wszystkiego, co przyprawia o gęsią skórkę i wewnętrzny niepokój. Oczywiście, nie trzeba szukać daleko – jest The Knife (choć im się ostatnio trochę pozmieniało – klik!), mistrzowie nieludzkiej melancholii w wydaniu naprawdę dark. Purity Ring to ciekawy kontrapunkt dla rodzeństwa „Nożowników”, z rozmysłem unikam terminu „naśladowca”, który byłby tutaj nie na miejscu, gdyż udało im się stworzyć oryginalną konwencję, której jednakowoż daleko do klimatu i muzycznej charyzmy Szwedów.
„Shrines” to debiutancki album montrealskiego (nieświadomie po Grimes i Godspeed You! Black Emperor znów wybrałem płytę wykonawcy związanego z tym miastem) duetu złożonego z kompozytora i producenta Corina Roddicka oraz wokalistki i autorki tekstów Megan James. Trzeba przyznać, że ta kooperacja ma wszelkie znamiona przyszłego sukcesu, umiarkowanego być może – synthpopowa scena nie jest już przecież tak chłonna jak jeszcze kilka la temu – na tyle jednak dużego, byśmy usłyszeli ich w co drugim hipsterskim klubie Warszawy. Właściwie już tak się dzieje…
Czym zatem zaskakują? Przede wszystkim znakomitą syntezą klasycznej konwencji rodem z lat 80., podrasowanej jednak silnie sztafażem elektronicznych modulacji dźwięku, nieoczywistych melodii i bardzo interesujących tekstów. To pierwsze przywołuje oczywiście na myśl takie grupy, jak Cocteau Twins czy nawet Depeche Mode, drugie zaś sprawia, że czujemy pulsowanie bliższe raczej współczesnemu R&B niż new romantic w stylu Classix Nouveau czy Human League. Leciutki i mglisty wokal James poddawany ciągłym zapętleniom, przesterowany i miksowany wydaje się żyć własnym życiem korespondując doskonale z oniryczną liryką, jaką nam serwuje. Do tego jeszcze niesztampowe linie melodyczne i podkłady tworzone zarówno z syntetycznych sampli, jak i, poddawanego komputerowej obróbce, głosu wokalistki. Czasem trudno już rozróżnić co pochodzi z jej trzewi a co z trzewi komputera. I choć to wszystko nie wykracza szczególnie poza możliwości przeciętnego programu dla muzykujących za pomocą laptopów, efekt – świdrujący wokal, który stapia się z towarzyszącym mu podkładem w swoistą magmę, jest jednak zupełnie zaskakujący i głęboki.
Bliżej im raczej do hipsterów, którzy szukając inspiracji, zabrnęli w miejsce, którego sami się chyba nie spodziewali…
Purity Ring to w tłumaczeniu z angielskiego „pierścień cnoty”, noszony przez osoby, które podejmują decyzję o wstrzemięźliwości seksualnej; Shrines zaś to „sanktuaria”, „grobowce”, „miejsca kultu”. Mimo dość poważnej nazwy zespołu i tytułu, nie chodzi tu o jakąś wielką teologię – duet nie jest chyba zaangażowany w żadną z wielu działających w północnej Ameryce sekt, czy kościół któregoś z samozwańczych odnowicieli ducha. Bliżej im raczej do hipsterów, którzy szukając inspiracji, zabrnęli w miejsce, którego sami się chyba nie spodziewali, dotarli do zakamarków pamięci, by we wspomnieniach, mniej lub bardziej uświadomionych uczuciach z dzieciństwa i sennych majakach, których sens znają przecież tylko dzieci, odnaleźć prawdziwe źródło ich muzycznej osobowości.
Teologia, a raczej mitologia, o której mowa powyżej ma ściśle osobisty charakter – pamięć, umysł, ciało jako nośniki sensu, który czasem rozrywa nas od środka, choć wydaje się zarazem czymś obcym, zewnętrznym – pamięć jest często jedynie wytworem okoliczności, umysł zaś lubi płatać figle, ciało nie zawsze poddaje się nam i nie rozumiemy jego popędowej mechaniki. W tekstach James okraszonych melancholijną rytmiką Roddicka jest coś z podróży w głąb własnej osoby, pierwszych dziecięcych marzeń i lęków, dojrzewania i odkrywania siebie, uczenia się świata poprzez mitologizację go. Być może wielu naiwna poezja James wyda się nieco irytująca, synthpopowe melodyjki zaś niezbyt nadzwyczajne, jednak jest w tej płycie coś przyciągającego, niespokojnego i sprawiającego dziwne mrowienie w brzuchu, jakby ktoś chciał się z niego wydostać mając nam co ważnego do przekazania…
Co państwo na to?