Pink Freud – Pink Freud Plays Autechre
Zacznę od tego, że niniejszą recenzję piszę z trudną do wysłowienia przyjemnością. Od kiedy pierwszy raz usłyszałem Pink Freud wykonujący repertuar Autechre na scenie (Red Bull Music Academy Weekender 2014), przez blisko 20 miesięcy od tego wydarzenia nie opuszczało mnie uczucie podekscytowania. Czekałem na tę płytę przebierając nóżkami i piejąc z zachwytu, gdy tylko miałem okazję zetknąć się z tym materiałem na żywo lub gdy znalazłem jakąkolwiek nową informację o nadchodzącym wydawnictwie.
Radość z tego krążka jest dla mnie podwójna. Po pierwsze, co oczywiste, chodzi o słuchanie koncertowego nagrania jednej z tych grup jazzowych, których występy należą do niezapomnianych popisów warsztatu muzycznego i osobowości scenicznej. Po drugie, co w przypadku tego wydawnictwa jest niemniej istotne, chodzi także o przyjemność słuchania kompozycji Autechre z ich najlepszych lat (płyty „Amber”, „Incunabula”, „Tri Repetae” czy „Envane”), kiedy ich muzyka nie była wyłącznie ekwilibrystyką i eksperymentem (branie na warsztat zupełnie współczesnego repertuaru Autechre nie byłoby już równie oczywiste i mogłoby stanowić wyłącznie sztukę dla sztuki), ale stanowiła efekt poszukiwań artystycznych będących ekspresją niesamowitej wyobraźni i niemalże filozoficznego podejścia do muzyki. Słuchanie ich oczywiście w zupełnie nowym wydaniu, oddającym jednak tamten zamiar, tamtego ducha.
Jest jakaś sympatia pomiędzy tymi wykonaniami, jakaś oczywistość, jakby nie było innej możliwości – Pink Freud musieli w końcu zagrać Autechre…
Muzyka Autechre z pierwszej połowy lat 90. to coś więcej niż klasyka intelligent dance music (idm). Jest ona z pewnością rezultatem pracy łączącej w sobie odkrywcze podejście do elektronicznych narzędzi produkcji dźwięku oraz nadzwyczajne wyczucie kompozycyjne, coś w rodzaju słuchu metafizycznego, który dany był jedynie największym twórcom muzycznym nowożytnego świata. A zatem jest to muzyka syntetyzująca „ducha czasu” – fuzję tanecznej elektroniki w jej rozmaitych odmianach (od hip-hopu po techno) z imaginacją na poziomie niemalże mistycznym, poszerzającym możliwości percepcji estetycznej.
Szkocki duet znany był niewątpliwie z niesztampowego podejścia do rytmiki – połamane struktury utworów, takich jak „Basscadet” czy”Laughing Quarter” stanowiły ich znak rozpoznawczy w nie mniejszym stopniu niż występy w całkowitych ciemnościach. Rytmika to także bardzo istotna strona twórczości Pink Freud – mocne, czasem niemalże rockowe partie perkusyjne, to także ich znak rozpoznawczy. Element rytmiczny zdaje się stanowić doskonały punkt styczny twórczości obu grup pochodzących przecież, jak zrazu by się wydawało, z całkiem odmiennych światów. Słuchając jednak oryginalnych kompozycji Autechre wespół z ich odpowiednikami na krążku możemy odnieść wrażenie, że – mimo dość oczywistych różnic wynikających z karkołomnej translacji idm na jazzowe instrumentarium – kompozycje te mogłyby stanowić oryginalne dzieło PF. Jest jakaś sympatia (potraktujmy to słowo zgodnie z jego oryginalnym łacińsko-greckim znaczeniem rozpowszechnionym w okresie renesansu) pomiędzy tymi wykonaniami, jakaś oczywistość, jakby nie było innej możliwości – Pink Freud musieli w końcu zagrać Autechre (nie tylko ze względu na wcześniejsze ślady zainteresowania twórczością Roba Browna i Seana Bootha na płycie „Monster of Jazz”).
Słuchając „Pink Freud Plays Autechre” nie odnoszę wrażenia, że jest to album ze znakomitymi coverami. Jest wręcz odwrotnie, efekt translacji modulowanych i oscylowanych dźwięków Autechre na trąbkę, perkusję, bas itd. pozwala sądzić, że gdyby Autechre grali jazz – brzmiałby on dokładnie w ten sposób. Jazzowy sztafaż wzbogaca elektroniczną rytmikę i harmonię o dosłowność żywych instrumentów, brud życia (zaświadcza o tym nie tylko instrumentalny kunszt muzyków Pink Freud, ale również drobne potknięcia, lapsusy np. trąbka w 2:21 minucie utworu „Montrea”l lub 5:42 „Eggshell”). Elektronika zaś, jako podstawa niniejszej operacji, nadaje głęboki i przestrzenny zarazem wymiar jazzowemu instrumentarium. Swoją drogą nie lada wyzwaniem musiało być przełożenie skomplikowanych, połamanych ścieżek perkusyjnych na prawdziwe bębny oraz wydobycie melodyczności utworów Autechre, które nie zawierają przecież niemalże żadnej klasycznie rozumianej melodii… Tutaj szczególne gratulacje należą się niezrównanemu trębaczowi Pink Freud Adamowi Milwiwowi-Baronowi.
Nie mogę się nie zgodzić ze słowami Wojtka Mazolewskiego, które możemy przeczytać po wewnętrznej stronie okładki: „[W muzyce Autechre jest coś], co każe mi myśleć o niej jak o klasyce pokroju Johna Coltrane’a, J. S. Bacha czy innych wielkich świata muzyki”. Pełna zgoda. Pink Freud składając hołd klasyce idm ustanawiają ciąg ideowy od klasyki, przez jazzową awangardę, aż po dokonania największych mistrzów współczesnej elektroniki, którego reguły przewodniej nie należy upatrywać w stylistyce, w treści, ale w koncepcie, w formie. Chodzi tu o muzykę tworzoną jak abstrakcyjna mapa idei, stanowiąca fuzję rozbuchanej imaginacji i formalnej dyscypliny wynikającej z możliwości technicznych epoki.
Co państwo na to?