On The Might Of Princes – Sirens
On The Might Of Princes zespół, który zawiesił działalność niemal 10 lat temu, grał emo. Uprzedzam lojalnie, godząc się z faktem, że połowa potencjalnych czytelników usunie adres musicNOW! z historii przeglądarki, z gorliwością godną stron z najbardziej wymyślną dziecięcą pornografią. Tym, którzy jeszcze tu są, spieszę donieść, że najeżone i brudne emo w wydaniu On The Might Of Princes odnosi się wprost do niezależnych, i średnio komercyjnych korzeni tego specyficznego szczepu rocka. Oznacza to, że zachowujemy bezpieczną odległość od wymakeupowanych kasztaniaków pokroju My Chemical Romance, którzy po przejściu do mainstreamu przerysowali wszystkie charakterystyczne cechy gatunkowe daleko poza granice absurdu. Tyle jałowych rozważań formalnych, przejdźmy do muzyki.
Grupa swobodnie i bardzo wprawnie lawiruje między eksplozjami gitarowego zgiełku i bardziej melodyjnymi wyciszeniami, a wszelkie zwroty akcji nie sprawiają wrażenia wymuszonych
Plan pierwszy to ściana brudnych gitar i potężnie brzmiących gęstych bębnów. Przesunięty w tło wokal oscyluje między nieco onieśmielonym śpiewem a stosunkowo czytelnym krzykiem. Wyeksponowanie warstwy instrumentalnej wydaje się rozsądne w związku z zupełnie przeciętnymi warunkami wokalnymi Jasona Rosenthala. Ograniczenia głosowe, ale także świadomość, co do obranego kierunku sprawia, że grupa trzyma się z daleka od komicznie wysokich spreparowanych studyjnie partii wokalnych na rusztowaniach z auto tune`a czy groteskowego skrzeku rodem z internetowych samouczków.
Zawarte na „Sirens” utwory nie mają struktury klasycznych piosenek, ale co bardzo istotne, zostały skonstruowane z rozmysłem. Wszystkie składkowe kompozycji pączkują w sposób spójny i naturalny. Doskonałe wyczucie dramaturgii sprawia, że grupa swobodnie i bardzo wprawnie lawiruje między eksplozjami gitarowego zgiełku i bardziej melodyjnymi wyciszeniami, a wszelkie zwroty akcji nie sprawiają wrażenia wymuszonych. Nawet w najbardziej chaotycznych momentach On The Might Of Princes nie pozwalają sobie na bezmyślną łupaninę, twórczość grupy jest wbrew pozorom bardzo przemyślana.
Co ważne, panowie z ogromną gracją omijają wszelkie gatunkowe mielizny – o kwestiach wokalnych już wspominałem, dodatkowo na „Sirens” nie znajdziemy ani śladu taniej histerii, przesadnej egzaltacji czy lekkostrawnego przeprodukowanego smuteczku. Brzmienie jest brudne i garażowe, utworu bardzo gęste i duszne, ale każdy zgrzyt czy pisk jest absolutnie trafiony i nieodzowny. Daje się wyczuć powinowactwo nastroju z Engine Down czy Sunny Day Real Estate, ale z zastrzeżeniem, że On The Might Of Princes generują energią o znacznie wyższym natężeniu zapuszczając się swobodniej w post-hardcore`owe rejony. W jaśniejszych momentach zdarza im się prostować rytm i wpuszczać nieco więcej powietrza („Spit Survival”), ale „Sirens” jako całość to twór zwalisty, skrzypiący i zardziewiały.
Porywająca i prawdziwa płyta, szkoda, że On The Might Of Princes są już tylko mocno przykurzonym muzealnym eksponatem.
Co państwo na to?