Nisennenmondai – N’
We are Nisennenmondai. „We are from Japan. We have some CDs. Please buy it” – oto kwestia, jaka padła z ust jednej z artystek podczas koncertu japońskiej grupy w Cafe Kulturalna. Pozostałe milczały konsekwentnie. Nie poczytuję im tego, co najmniej bezpośredniego zaproszenia do zainteresowania się ich albumem w wersji kompaktowej, za nietakt. Nie mam także za złe, że ich kontakt z publicznością ograniczył się jedynie do tego krótkiego przekazu. Mimo że należą one do tradycji japońskiej alternatywnej musique concrete – japanoise, nie mogłyby podpisać się chyba pod tytułowym hasłem filmu poświęconego temu zjawisku w japońskiej kulturze: „I tak nie zależy nam na muzyce”. W ich przypadku jest dokładnie na odwrót: muzyka jest wszystkim, nie ma nic poza muzyką.
To muzyka dla szalonych matematyków i niezniszczalnych maszyn wojennych…
Być może dlatego ich koncerty – podobnie jak w przypadku innych artystów z matematycznym zacięciem, Autechre – odbywają się w całkowitych ciemnościach. Wokół tylko pojedyncze błyski smartfonów, blaski fleszy i muzyka – motoryczna, ale nie ciężka, ostra, ale zarazem przestrzenna. Porównanie z legendarnym brytyjskim duetem elektronicznym jest tu zupełnie na rzeczy – podobnie jak Rob Brown i Sean Booth Japonki tworzą rodzaj matematycznego eksperymentu, do granic możliwości estetycznych wykorzystując powtarzalne i zapętlone sekwencje gitarowych dźwięków. „N’”, jak cała twórczość Nisennenmondai stanowi wariację na temat punkowej, czy wręcz hardcore’owej instrumentalistyki (porównajcie główne motywy gitarowe na płycie z klasyką hc w stylu Refused, a może także z Sonic Youth, no i koniecznie Battles, którzy słysząc drobne Japonki ściągali czapki z głów) wzmocnionej całą masą efektów, nadających powtarzalnym sekwencjom gitarowym złowróżbnego, niepokojącego kolorytu, rodem z japońskich horrorów w stylu „The Ring”. Sądzę, że określenie „dark math” parafrazujące etykietkę math rock byłoby tu zupełnie na rzeczy.
Muzyka Nisennenmondai jest czymś na kształt wielokrotnie rozwidlającego się kłącza, którego kolejne pędy rozrastają się tworząc swego rodzaju ciąg arytmetyczny – kolejne sekwencje – nowe płaszczyzny sensu, plateau (by posłużyć się językiem zaczerpniętym z Mille plateaux Gillesa Deleuze’a i Félixa Guattariego) stanowią niemalże identyczne elementy całości, jednakże z każdym ruchem palca na strunie i każdym uderzeniem o talerz sekwencja ta zmienia swój wektor, by w ten sposób przekształcić nieco klimat kompozycji. Jak pisali Deleuze i Guattari: „Plateau jest zawsze w otoczeniu, bez początku, bez końca. […] ciągły region intensywności, wibrujący na samym sobie, który rozwija się umykając wszelkiej orientacji w stronę punktu kulminacyjnego czy zewnętrznego kresu”. Jeśli Nisennenmondai tworzą muzykę, to jest to z pewnością muzyka rizomatyczna, muzyka formy podniesionej do n-tej potęgi, w ramach której narracja instrumentalna prowadzona jest w całości poprzez rytmikę. Ta zaś zastępuje w całości wszelkie treści indywidualne czy emocje.
Proste technicznie utwory, „problematyzowane” są na poziomie kompozycyjnym, zaś wszelkie indywidualne efekciarstwo typowe dla muzyki rockowej zastąpione zostaje poprzez czystą sekwencyjność, tworzącą strukturalny i tym samym estetyczny kościec kompozycji. Nie jest to z pewnością muzyka dla wszystkich, nie jest to nawet muzyka dla wielbicieli gitarowych eksperymentów. To muzyka dla szalonych matematyków i niezniszczalnych maszyn wojennych.
Co państwo na to?