Nevermen – s/t
W CV Mike’a Pattona coraz łatwiej dostrzec przewagę projektów okazjonalnych nad udzielaniem się w stałych składach. Nie wszystkim się to podoba, ale warto się przynajmniej interesować tym, co frontman Faith No More kombinuje i z kim. W Nevermen Patton łączy siły z Tunde Adebimpe z TV on the Radio, więc śmiało można polerować najlepsze sztućce z rodzinnej zastawy, w oczekiwaniu na nie byle jaką ucztę. Prawda jest jednak taka, że filarem grupy jest niejaki Adam Drucker, alias Doseone – raper będący na liście płac niezliczonej ilości projektów, z których warto wymienić choćby cLOUDDEAD i Subtle.
Idea nie posiadania frontmana została posunięta do granic paranoi. Nikt nie ma swojej piosenki. Nikt nie ma nawet swojej zwrotki…
Czy to w jakimkolwiek stopniu umniejsza przedsięwzięciu? Bynajmniej. Tym bardziej, że podział obowiązków w tej rodzinie to sprawa dość zagadkowa. Trio zarzeka się, że lidera nie posiada. Jeżeli ktoś tego nie kupuje, może przyjąć, że przewodzi mu trójgłowy smok, którego każda głowa mówi to samo, ale w kompletnie innym języku. Jedna wybiera hip-hop. Druga metal. Trzecia indie rock. Lub żeby ściślej trzymać się nieporadnych szufladek: alternatywny/eksperymentalny hip-hop, alternatywny/eksperymentalny metal oraz alternatywny/eksperymentalny indie rock. Jest więc wspólny mianownik – chęć odkrywania, tworzenia totalnego. Mówimy o artystach, którzy burzą zastany porządek i definiują rzeczy od nowa. Łączy ich jeszcze jedno – wszyscy trzej są znakomitymi wokalistami.
Teraz łączy ich także Nevermen. Co ciekawe ten związek trwa od ośmiu lat. Tyle powstawał pierwszy wspólny album. Czy mamy zatem do czynienia z epicką superprodukcją, która rzuci na kolana swoim rozmachem? Owszem, jest rozmach. Oczywiście alternatywny/eksperymentalny rozmach, nie inaczej. Są zwiewne chórki Adebimpe, totalnie cyrkowe wygłupy Pattona i przedziwny, trochę karykaturalny rap Druckera. Z połączenia tych żywiołów, niczym Kapitan Planeta wyłonił się wspomniany wyżej chimeryczny potwór o trzech głowach. Łatwiej byłoby mi jednak pisać o tej płycie, gdyby każdy z partycypantów został na swoim podwórku, ale naprawdę ciekawie zaczyna się robić wtedy, gdy panowie zaczynają wchodzić nawzajem w swoje buty i naśladują swoje style. Wychodzi im to zadziwiająco dobrze. Do tego stopnia, że czasem trudno się połapać kto właśnie jest przy mikrofonie. Sami autorzy utrzymują, że mieli niezłą zagwozdkę odszyfrowując po latach materiały demo z sesji, na których spotykali się by wspólnie improwizować.
Idea nie posiadania frontmana została posunięta do granic paranoi. Nikt nie ma swojej piosenki. Nikt nie ma nawet swojej zwrotki. A bywa, że panowie wchodzą sobie w słowo pięć razy w trakcie jednego wersu (np. „Non Babylon”). Czuje się wręcz musicalową plątaninę wątków. Jest to musical, który ociera się o kreskówki Looney Tunes (np. w „Shellshot” i „At You Service” – ten drugi to bez wątpienia trybut dla wielkiego Mela Blanca. Nie wiesz kto to Mel Blanc? Nie idę z Tobą do łóżka).
Muzyka została raczej wyprodukowana niż skomponowana, ale jej rozpiętość stylistyczna wprawia w osłupienie. Zaczynając od trip-hopu, przez punk i muzykę taneczną, dociera aż do hard rocka. Nie brakuje jej jednak wyraźnych naleciałości soulowych, czy wręcz popowych (już to widzę jak Justin Timberlake rzuca butelką piwa w telewizor ze złości, że „Mr. Mistake” to nie jego utwór). Ożywają wspomnienia pierwszego przesłuchania Mr. Bungle i pojawia się sakramentalne pytanie: WTF?!
Znów to samo. Zwabił mnie uznany szef kuchni, ale wraca uczucie, że ktoś próbuje zaserwować mi burgera w pięciogwiazdkowej restauracji. Rzecz jest jakby mocno nie na miejscu. Forma dość kłopotliwa. Nie wiadomo z której strony to ugryźć. Przy pierwszej próbie kontaktu w kształt gwiazdy rozchodzą się strugi sosów wszelkiej barwy i zapachu. Leży to, takie tłuste i pospolite – ucieleśnienie pustych kalorii. A jednak, zanurzam zęby i momentalnie czuję uderzenie nieposkromionej żądzy konsumpcji. Sushi? Parowar? Nie, dziękuję. Obudził się we mnie muzyczny mięsożerca. Proszę wskazać mi drogę do najbliższego ogrodu zoologicznego, chcę pożerać zwierzęta żywcem, z piórami i futrem!
Co państwo na to?