Neutral Milk Hotel – Ferris Wheel On Fire
Słysząc Neutral Milk Hotel każdy nieco bardziej obeznany fan muzyki indie odpowie: „In The Aeroplane Over The Sea”. Album-legenda. Dla wielu głos pokolenia. Dla wielu również moment, po którym Neutral Milk Hotel zniknęli. Zamilkli niemal na zawsze. Jednak dyskografia tego zespołu to nieco więcej niż epos o miłości do Anne Frank. Oczywiście, przecież przed tym było jeszcze On Avery Island i kilka mniejszych produkcji, wersji demo, takich jak „Everything Is”. Dla wielu zaskoczeniem może być fakt, że coś jeszcze pojawiło się po „In The Aeroplane Over The Sea”. W 2011 roku znudzony milczeniem Jeff Mangum postanowił, że pozwoli światu ujrzeć zlepek tego, co powstało przed „In The Aeroplane Over The Sea i On Avery Island”, nigdy jednak nie doczekało się albumowej wersji. I dlatego fani dostali EPkę „Ferris Wheel On Fire”.
Na „Ferris Wheel On Fire” znajduje się prawie wszystko to, za co fani pokochali Neutral Milk Hotel, jednak jest to dużo mniej spójna i przemyślana kompozycja niż legendarne „In The Aeroplane Over The Sea”. Trudno się dziwić, w końcu jest to mieszanka utworów z różnych etapów działalności zespołu. Słychać tu między innymi kawałki, które są zapowiedziami utworów na „On Avery Island”, czy „In The Aeroplane Over The Sea” bądź znajdowały się na wcześniejszych wydaniach demo. Jedyna reguła, którą jestem w stanie zauważyć, to oprócz stosowania tych samych technik (proste melodie + dziwaczne teksty o podobnej tematyce), także próba nadania strukturze albumu sinusoidalnej formy. Zaczyna się od mocnego uderzenia, następny utwór jest uspokojeniem, potem Mangum znowu atakuje gitarę, żeby za chwilę zwolnić, i tak do końca.
Przez cały album nie opuszczało mnie wrażenie, że równie dobrze mógłby to być solowy krążek Jeffa Manguma. Króluje tutaj wokal i gitara. O tym, że Jeff gra w zespole, przypomina sobie raptem kilka razy – chociażby we fragmencie „Home”, w którym wyraźnie słychać akordeon, czy w „Engine”, gdzie w tle popłakuje piła. Poza tym, tak jak wspomniałam, mamy tutaj szybko wygrywane proste melodie, z których zespół jest znany, oraz melancholijne fragmenty, przy których można się zadumać. Szczytem lo-fi jest ostatni utwór – wersja live „My Dream Girl Don’t Exist”. Nagranie jest tak niemiłosiernie złej jakości, że można sobie zadać pytanie, czy na pewno nie zepsuły nam się głośniki. Ale o to przecież w tym gatunku chodzi – cieszmy się, że album nie został wydany wyłącznie na kasetach.
Wokalnie Mangum jest nieco spokojniejszy niż na poprzednich wydawnictwach. Zdaje się, że nie doprowadza swojego głosu do znanych nam ekstremów, nadal jednak możemy podziwiać jego szalone wokalizy (zwłaszcza w „I Will Bury You In Time”) oraz nieludzkie możliwości w wypluwania kolejnych niemiłosiernie długich wersów na jednym oddechu. Nie da się ukryć, że to właśnie wokal jest tutaj głównym instrumentem, odpowiadającym za klimat i ostateczne brzmienie. Gitara tylko nadaje rytm.
Jeff Mangum cały czas bawi się kontrastami, zestawiając ze sobą miłość i dobro ze śmiercią, wojną i okrucieństwem.
Pod względem tekstowym „Ferris Wheel On Fire” idealnie wpisuje się we wcześniejsze dokonania Neutral Milk Hotel. Jeff Mangum cały czas bawi się kontrastami, zestawiając ze sobą miłość i dobro ze śmiercią, wojną i okrucieństwem. Doskonale widać to chociażby w utworze „Oh Sister”, w którym wielu słuchaczy dopatruje się przedstawienia relacji kazirodczej. Mamy więc połączenie tabu, jakim jest miłość brata do siostry, z pięknym uczuciem. Jednak kazirodcza interpretacja „Oh Sister” to nie jedyna jaka się pojawiła – inni wskazują tu po prostu na silny związek między bliskimi sobie osobami, które spędziły ze sobą kawał życia, podobnie jak ukochana przez Manguma Anne Frank i ukrywający się w tym samym domu Peter van Pels. Żonglowanie tematyką i odwołania do ulubionego pamiętnika Jeffa mamy też w „My Dream Girl Don’t Exist”:
At the age of five she slit her wrist
My dream girl don’t exist
Took her photograph from a history book
Między dość brutalnymi tematami znalazła się jednak chwila na odrobinę ciepła – utwór „Engine” na koncertach zapowiadany niejednokrotnie jako kołysanka dla dzieci.
Każda piosenka jest też zbudowana niczym szklana kula, w której po wzburzeniu pada śnieg. Od linearnego przebiegu historii ważniejsze jest jednak oddanie nastroju chwili, zatrzymanie momentu w kadrze. Tak zresztą własne kompozycje opisuje sam Jeff Mangum.
„Ferris Wheel On Fire” nie jest może dziełem na miarę „In The Aeroplane Over The Sea”, czy też szaloną jazdą w stylu „On Avery Island”, ale jest to płyta, po którą zdecydowanie warto sięgnąć. Niedoceniana przez wielu, kryje w sobie perełki, od których prędko się nie uwolnicie. Do dokładniejszego pochylenia się nad dyskografią Neutral Milk Hotel zachęca też smutna wiadomość, którą niedawno ogłosił zespół – najprawdopodobniej w przyszłym roku wyruszają w swoją ostatnią trasę koncertową. I – niestety – szerokim łukiem ominą Europę. Warto więc powspominać i mieć nadzieję, że Mangum i reszta chłopaków zdecyduje się nam zaserwować kiedyś coś jeszcze. Może pod inną nazwą.
Co państwo na to?