Mount Eerie – Now Only
Ocena ostatnich albumów Mount Eerie w kategoriach ściśle muzycznych to trudny temat. Z kronikarskiego obowiązku przypominam: „A Crow Looked At Me” to mikroskopowe studium śmierci żony Phila Elveruma, brutalnie szczera, metodyczna i skrupulatna do bólu relacja z prób mierzenia z się z sytuacją, z której nie da się wyjść bez szwanku. Tematyka i sposób jej podania sprawia, że ascetyczna, nagrana w domowych warunkach warstwa muzyczna schodzi na odległy plan.
Historia „Now Only” toczy się na różnych planach czasowych jednocześnie, ale leitmotif pozostaje niezmienny – duch Geneviève Castrée jest wszechobecny
Mija rok i ukazuje się „Now Only” – drugi odcinek kroniki wybrakowanej rodziny, która próbuje sobie radzić. Tym razem posłuchajmy uważniej, bo trochę się zmieniło. Weźmy choćby nagranie tytułowe – w całej swej konfesyjności brutalność tekstu skontrastowana z radosną melodią odrobinę zadziwia, ale pokazuje również, że autor sili się na dystans. Nawet jeśli to głównie pozory, miejmy nadzieję, że przynajmniej odrobinę mu się udaje i jest to mały, lecz niezbędny krok na długiej i wyboistej drodze do samouzdrowienia. Poza odrobiną ironii mamy tu dobre półtorej minuty grania niemal zespołowego, ale to raczej ciekawostka, bo nie ma wątpliwości, że Mt. Eerie to projekt jednoosobowy, a odrobina hałasu (w „Earth” dostajemy nawet gitarowe sprzężenia) to tylko wyjątek od akustycznej reguły.
Nie jest szczególną tajemnicą, że Phil Elverum pozostaje pod dużym wpływem Marka Kozelka (Sun Kil Moon) i jego podejścia do songwirterskiego fachu. Świadczy o tym nie tylko długość utworów na tej płycie, lecz także potoczysty strumień świadomości, którym tym razem Elverum obficie raczy słuchacza. O ile Kozelek po nagraniu pięciuset albumów miejscami ociera się o śmieszność błahością piosenkowego wywodu, o tyle Elverum dysponuje jedną poważną przewagą – jego freestyle uwiarygadnia trauma. Krótkie przebłyski wspomnień związanych z żoną pojawiają się z zaskoczenia, przecinają potok myśli autora pojedynczym niekontynuowanym wersem, na moment zatrzymują bieg codziennych wydarzeń, wdzierają się pomiędzy wspomnienia z dzieciństwa, opowiastki o Skrilleksie, kinie i wychowywaniu córki. Historia „Now Only” toczy się na różnych planach czasowych jednocześnie, ale leitmotif pozostaje niezmienny – duch Geneviève Castrée jest wszechobecny.
Tkwi w tym pewien problem, z którego doskonale zdaje sobie sprawę sam Phil – jeśli śpiewanie piosenek o śmierci żony stało się sposobem na życie, to żałoba po Geneviève Castrée zamieniła się w ładnie opakowany produkt na sklepowej półce (japońskie wydanie „Now Only” to jedyny sposób na to, by mieć ten album na CD). Jeszcze lepiej ujął to sam autor:
I wrote down all the details of how my house fell apart
How the person I loved got killed by a bad disease
Out of nowhere for no reason and me living in the blast zone
With our daughter and etcetera
I made these songs
And the next thing I knew I was standing in the dirt
Under the desert sky at night outside Phoenix
At a music festival that had paid to fly me in
To play death songs to a bunch of young people on drugs
Nie podejrzewam działania z premedytacją – niecyzelowana szczerość to podstawowy oręż i jedyny sens istnienia Mount Eerie (oraz kolejny ukłon w kierunku starszego kolegi z Sun Kil Moon), potok świadomości działa wyłącznie podany na niedbałym, ledwo składnym podkładzie z brzęczącej dyskretnie gitary, tylko czy cała ta samozwańcza próba terapii z czasem nie obróci się przeciwko autorowi? To pytanie można sformułować także nieco inaczej: ile metodycznego rozdrapywania nigdy niedających się zagoić ran trzeba, by popaść w szaleństwo? Tymczasem na spotifajowym awatarze Mount Eerie widzimy Phila na pustej scenie w pełnej koncertowej gotowości, wyposażonego w gitarę, i z córką kurczowo uczepioną jego nogi.
Co państwo na to?