Midlake – Antiphon
Okolice rocka progresywnego to, mówiąc dość delikatnie, niekoniecznie mój ulubiony muzyczny kierunek. Doszedłem jednak do wniosku, że przemycanie kąśliwych uwag pod adresem Mars Volty w kolejnym tekście jest przewidywalne do tego stopnia, że by zaskoczyć i ostatecznie rozbroić wroga, najwyższa pora na ruch radykalny i z pozoru kompletnie pozbawiony sensu. Najprostsze rozwiązania często okazują się najlepsze, dlatego przed Państwem entuzjastyczna recenzja bardzo progresywnego albumu Antiphon bardzo progresywnej grupy Midlake.
Prawdę mówiąc szufladkowanie całej twórczości zespołu nie jest aż tak proste. Proszę sobie wyobrazić, że ich najpopularniejszy album („The Trials of Van Occupanther”) to specyficzna mieszanka Jethro Tull (flet, dużo fletu), Dire Straits (melodyka, charakterystyczne partie gitar) i piosenki turystycznej. Z resztą posłuchajcie sami, tylko przestrzegam – chrońcie swe oczy – zrobienie tak złego klipu to spora sztuka. Do tej pory nie wiem czy to dobrze zakamuflowany żart czy oni tak naprawdę?
Świeżo koronowany dowódca Midlake śpiewa w sposób nieprzekombinowany oraz, co ciekawe, absolutnie pozbawiony emocji. To nie zarzut, bo efekt jest interesujący, a dobiegający z daleka, zrezygnowany i w gruncie rzeczy kojarzący się z indierockową poetyką, wokal Erica Pulido przydaje całości sennej atmosfery i dystansu.
Album został wyraźnie podzielony na dwie części. Do czwartego indeksu włącznie Midlake mocno się pilnują. Z kapitalnym „Provider” na czele starają się być na tyle blisko standardowych, uzbrojonych w znakomite melodie piosenek, na ile pozwalają na to gatunkowe ramy. Instrumentalny, dość bełkotliwy Vale wyznacza granicę, po przekroczeniu której muzycy pozwalają sobie na zdecydowanie więcej – od „Ages” z porywającą partią kwadratowego, jakby zwalniającego syntezatora, przez puchnący niespiesznie Corruption, aż po wieńczącą całość, instrumentalną repryzę przywołującą melodię „Provider” – rozsądnie, „Provider” to bezapelacyjnie najlepszy utwór na płycie.
Jest to absolutne przeciwieństwo Bon Jovi występujących na gigantycznym amerykańskim stadionie za swych najbardziej zaondulowanych czasów…
Jedną z najmocniejszych stron „Antiphon” stanowi oprawa realizatorska perkusji. Bębniarz gra dużo i gęsto, ale głucha, niemal zupełnie pozbawiona pogłosu realizacja sprawia, że wydaje się dyskretny i ujmująco delikatny. Mówiąc bardziej obrazowo – jest to absolutne przeciwieństwo Bon Jovi występujących na gigantycznym amerykańskim stadionie za swych najbardziej zaondulowanych czasów.
Całe szczęście, progresywny charakter twórczości Midlake wyraża się w zabawach harmonią czy improwizowano-kosmicznym charakterze składowych kompozycji – z cała pewnością jesteśmy bliższej psychodelicznych odlotów Pink Floyd niż bezsensownych popisówek tytanów gitary w rodzaju Johna Petrucci. Dokładnie ta sama konkluzja może dotyczyć brzmienia Antiphon – grupa nie napina rockowych muskułów, za to bardzo chętnie odwołuje się do czasów kiedy w kręgu zainteresowań progresywnych twórców niepodzielnie rządził beztlenowy kosmos i pozbawiona echa gigantyczna przestrzeń.
Nie ma w tym ani krztyny przewrotności, „Antiphon to album, który autentycznie mi się podoba. I w ten oto sposób na łamach musicNOW! całkowicie legalnie i za zgodą całej redakcji zagościła nazwa Jethro Tull – muszę przyznać, że to dosyć niepokojące uczucie.
Co państwo na to?