MewithoutYou – Brother, Sister
Słysząc nazwę grupy można poważnie się skrzywić. Pierwsze skojarzenie lokuje ich w mało chwalebnym gronie twórców żerujących na rozterkach sercowych rozhisteryzowanych nastolatek. Nic bardziej mylnego… Rzeczywistość jest nawet bardziej zatrważająca. mewithoutYou to nadaktywni piewcy wiary katolickiej i to właśnie w kontekście Stwórcy powinna być odczytywana tęsknota zawarta w nazwie grupy.
Potworki pokroju 2TM2.3 skutecznie zraziły mnie do prób czynnej ewangelizacji przez muzykę. Szczęśliwie mewithoutYou to zupełnie inna historia. Mimo pełnej świadomości, że każdą sylabą i oddechem wątłej piersi, ponad swe kruche życia wielbią Pana, uważam, że ich albumy powinny być słuchane wyłącznie z tekstami w ręku.
Album „Brother, Sister” przydażył im się w momencie gdy znajdowali się dokładnie pomiędzy post hardcore`em („Wolf Am I! (And Shadow)”) a indie folkiem („In A Sweater Poorly Knit”) – dlatego jest to pozycja tak ekscytująca. Z jednej strony przesterowane gitary, perkusyjne łamańce i dużo, dużo energii, z drugiej akustyczne plumkanie, trąbki, harfa i urocze wycie do księżyca. W obu tych odsłonach wokalista wykazuje się kompletnym brakiem głosu i jakichkolwiek umiejętności wokalnych, na szczęście nie przejmuje się tym specjalnie, nadrabia entuzjazmem i jest w tym „nieumieniu” świetny. Jakby tego było mało, na wyposażeniu ma doskonałe teksty – intrygujące, długaśne i do tego stopnia napakowane treścią, że można by nimi obdzielić płyty Motorhead na dekadę do przodu. Wtórujący mu muzycy, może nie są nadprzyrodzonymi instrumentalistami, ale grają z ogromnym wyczuciem, świetnie wpasowując się w konwencję. Co ciekawe, nieporadny śpiewokrzyk Aarona Weissa doczekał się naśladowców – grupa La Dispute instrumentalnie nieco mniej interesująca, bo zbyt jednoznacznie post hardcore’owa, chyba specjalnie nie kryje, że sporo zawdzięcza mewithoutYou.
Gdy złożymy to wszystko do kupy niechybnie wyjdzie nam najlepsza na świecie trupa nawiedzonych kaznodziejów podróżników. Rewelacja.
Co państwo na to?