Lingua Ignota – Sinner Get Ready
Wiele lat temu – gdzieś w widmowej epoce pierwszych lat 90. – obejrzałem na VHSie jeden z pierwszych horrorów w moim życiu. To był „Czarnoksiężnik” Steve’a Minera, twórcy serialu „Cudowne lata” (przyznajcie, że to przedziwna wszechstronność). Z perspektywy dziesięciolatka film wydawał się przesycony okrucieństwem (nie wiedziałem jeszcze wtedy „Ludzkiej stonogi”), ale i niezwykle pociągającą aurą niesamowitości. Wtedy pierwszy raz zetknąłem się z grozą, jaka stanowi topos kultury Wschodniego Wybrzeża, specyficznym dla Ameryki połączeniem tematów ludowo-religijnych i okultystyczno-demonicznych. Jakby Amerykanie przeczuwali, że pod ich wybujałą religijnością kryje się niemożliwe do ukrycia zło. Taki obraz przekazywała mi później także literatura – Howthorne czy Poe, kino – nie tylko ekranizacje powieści Kinga, „Dziecko Rosemary” Polańskiego, ale i takie produkcje, jak „Miasteczko Twin Peaks”, czy nawet komiks – bohaterowie Batmana znajdują się blisko romantyczno-gotyckich postaci rodem z Lovecrafta.
Filmowy „Czarnoksiężnik” znalazł się w Bostonie, stąd już niedaleko do rolniczych bezkresów Pennsylvanii, tak istotnych by odczytać twórczość Kristin Hayter we właściwym kontekście – mizoginicznej obyczajowości wkraczającej w codzienne życie, dziwacznej purytańskiej religijności ocierającej się o magię, piękna poddanego opresywnym wartościom. Lingua Ignota to projekt na wskroś amerykański, jednak to Ameryka podskórna, na pierwszy rzut oka niedostrzegalna, ukryta pod grubą warstwą sosu BBQ i słodkiej kukurydzy. To Ameryka rządzona przez demoniczne siły pogrzebane pod fundamentami miast, przesycona maskulinizmem, jednocześnie poddana najniższym popędom i nieprawdopodobnie pruderyjna. Pod płaszczykiem surowej moralności, obywatelskich ideałów i rytuału religijnego kryją się tu wyparte rządze władzy i posiadania. Teatralna i groteskowa twórczość Ignoty stanowi wiwisekcję tego „męskiego świata”, ostry nóż dokonujący sekcji trupa kultury. Trupa, który nie chce umrzeć i powraca nakładając kolejne maski: purytanizmu, reaganizmu, trumpizmu…
Każda z tych ideologii niesie za sobą próbę restytucji tych samym politycznych motywów: powrót do starych podziałów etnicznych i klasowych, zawrócenie emancypacyjnego pochodu kobiet, poddanie życia społecznego bigoteryjnym zasadom religii (chrześcijańskiej oczywiście, choć w przypadku USA to bardzo szerokie pojęcie). Lingua Ignota to zapis okrucieństwa, jakie wykorzystujący swą pozycję konserwatywni liderzy amerykańskich społeczności: szefowie wielkich korporacji, ultrakonserwatywni kongresmeni, telewizyjni kaznodzieje (od relacji pracownicy seksualnej na temat jednego z nich – Jimmego Swaggarta – rozpoczyna się „Man Is Like a Spring Flower”), czynią bezbronnym ofiarom: sekretarkom, żonom, córkom, innym kongresmenkom, do których zwracają się per „bitch”. Wszystko to w imię prawdziwie męskich, starożytnych wartości ugruntowanych w Bogu, o których Hayter śpiewa: „No one is enough / No one is enough / One is not enough / The Heart of Man is impossible to hold”.
W mistycznych zaśpiewach, pochwalnych psalmach i dziękczynnych pieśniach Ignoty nie znajdziemy odrobiny ironii – to cierpliwie wznoszony gmach czarnego kościoła, dla Boga, który wcale nie wycofał się ze świata, daleko mu do cierpliwego ojca, kochającego swe owce zbawiciela. To rządne władzy bóstwo, które upodobało sobie ciała swoich służebnic, oddając je kapłanom – funkcjonariuszom swej świętej religii. W podobny sposób jak swego czasu Laibach potraktował uświęcone hymny narodowe, uwypuklając ich nacjonalistyczny, imperialistyczny i szowinistyczny charakter, Lingua Ignota przez swą eklektyczną i bezkompromisową muzykę cała wchodzi w świat maskulinistycznych mitów o uświęceniu ofiary oddanej rządnemu krwi bóstwu.
Sama Hayter jako posiadająca akademickie wykształcenie wokalne nadaje podniosły ton muzyce swym przejmującym i porażającym głosem. Wysokie arie, inwokacje zatraty, szaleńcze krzyki, niewyraźne podszepty przywodzące na myśl złe myśli kierowane ręką szatana. W odróżnieniu jednak od wcześniejszej „Caligula”, „Sinner Get Ready” to album o wiele bardziej kameralny, zbliżający się miejscami (np. w „Pennsylvania Furnace”) do klasycznej ballady, bluesowej opowieści, gdzie lekko zawodzący głos pozwala prowadzić się swym emocjom, poza jakąkolwiek kreacją, poza czarną sakralnością całego albumu. W tym sensie mamy do czynienia z płytą bardziej osobistą, być może oddającą jej własne przeżycia, choć sama wokalistka w jednym z wywiadów określa album jako „mocno akademicki i wystudiowany”. To napięcie między realnym doświadczeniem kobiety w opresywnej wiejskiej społeczności przesyconej wszechobecnością sacrum, a jej bezpośrednią, niemal fizyczną bytowością, to jedno z podstawowych napięć twórczości Lingy Ignoty. Choć płyta dotyka także w alegoryczny i zawoalowany sposób intymnej relacji z osobą uzależnioną, koszmaru walki z nawracają niemocą i agresją, w której okrutne bóstwo narkotyku domaga się kolejnych ofiar. Bóg, do którego wznosi ręce Lingua Ignota, jest jednocześnie obecny i niemy, okrutnie materialny i zawsze oddalony, tak, byśmy ciągle musieli go błagać o przyjście i przebaczenie, pławiąc się w masochistycznej przyjemności obcowania z żywym bólem. Kolejne fragmenty płyty ujawniają pewną perwersyjną zbieżność – atrybuty i narzędzia chrześcijaństwa – krzyże, klęczniki, kielichy pełne wina/krwi, dopięte na ostatni guzik fraki bigotów, mnisie rzemienie, zdradzają wyjątkowe pokrewieństwo z akcesoriami BDSM, sacrum miesza się z wybujałą erotyką, asceza z subwersywnym rozpasaniem.
Czego tu nie ma! To twórczość najeżona efektami, ponadgatunkowa, śmiało korzystając ze sztafażu rozmaitych muzycznych i lirycznych toposów. Lingua Ignota nie boi się mieszać akademickich kanonów z chropowatą ostrością ludowej muzyki rolniczych stanów, wznosić gospelowe tony, by za chwilę opaść w trzeszczące synthy. Stanowczo mniej tu jednak noisowej perkusji, mniej mrocznej elektroniki znanej z poprzednich krążków (czy z „Grave of a Dog” Sightless Pit, bardziej elektronicznej wersji Ignoty, ocierającej się o dark wave, a miejscami nawet witch house), a więcej żywych faktur W warstwie muzycznej „Sinner Get Ready” to płyta eklektyczna, a wręcz par excellence barokowa, zarówno w treści (funeralna, pełna prób bezpośredniego doświadczenia parareligijnego), jak i w formie – Lingua Ignota nie obawia się przesadnej wokalnej ornamentyki, chętnie korzysta z wielogatunkowego dorobku amerykańskiej północy, faszeruje swoje utwory naręczem wiejskiej instrumentalistyki, zapomnianych instrumentów z regionu Appalachów: dzwonków, bębnów, cytr i lokalnych instrumentów smyczkowych, których oryginalna kanciastość i ostrość, zostały doprowadzone do skrajności, by wydobyć z nich cały ból i trwogę, demoniczny styl pierwotnej ludowości. W połączeniu z niskimi tonami wszechobecnego fortepianu całość wydaje się swoistym requiem dla odchodzącego świata wolności i liberalizmu, przygotowaniem drogi dla zjednoczonych sił państwa i kościoła, które z powrotem zaprowadzą porządek i „święty spokój” na wiejskiej prowincji Stanów Zjednoczonych.
Przemierzając bezkresne pola, mijając stare farmy i opuszczone drewniane domy zbliżamy się do korzeni Stanów Zjednoczonych, pobudowanych na ascetycznej i dewocyjnej kulturze pierwszych osadników, którzy przy jej pomocy usprawiedliwiali przemoc, jaką nieśli za sobą zmierzając dalej na Zachód – przemoc wobec rdzennych mieszkańców, wykorzystywanych w nieludzkiej pracy niewolników, kobiet poddanych karzącemu ramieniu ojca, męża, Boga… Ta płyta to także przestroga – szatański związek religii i władzy nigdy nie osłabł, a może jest silniejszy niż kiedykolwiek, módlmy się…
Co państwo na to?