The Kooks – Konk
„Nie no tragedia”, wykrzyknęłam zdegustowana kiedy „Konk” pierwszy raz trafił do mojego wypożyczonego drogocennego sprzętu grającego z dwiema wielkimi i szpetnymi kolumnami. Czułam się niemal jakbym je profanowała. Gdzie cudowne letnie, słodziuteńkie melodie beatlesujących brytyjskich chłopców z loczkami? The Kooks to nie jest formacja stworzona po to, aby kula ziemska nagle wstrzymała wodze w połowie drogi w okół słońca i zmieniła orbitę, nie jest stworzona nawet po to, żeby glob nieznacznie podskoczył, czy nadął się od zbytniego przejedzenia, ale chłopcy najwidoczniej zaczynają w to wątpić. The Kooks istnieją po to, żeby letnie dni były jeszcze bardziej letnie, żeby buzie się śmiały i żeby drink się sączył, a melodie tańczyły twista. Gdzie to jest, pytam!? Ja się nie zgadzam! Moja platoniczna miłość, która osiągnęła swoją pełnię podczas przesłuchwania ich poprzedniej płyty („Inside In/Inside Out”), kiedy to tarzałam się w wysokiej zielonej pachnącej i soczystej trawie w rytm piosenki o dżinsach („She Moves in Her Own Way”) i o Uli („Ooh La”) nagle prysła bezpowrotnie. Nie podoba mi się, że moi lokowani chłopcy doświadczają dramatów. Wolałabym, żeby zatrzymali się na etapie zaślinionych oczu i rumieńców, a nie uprawiali dziki sex na ulicach Brighton. Gdzie wrodzona angielska powściągliwość?
Ochłonąwszy nieco z zawiedzionych nadziei mentalnej trzynastolatki, tak bezmyślnie pokładanych w swoich kolegach z podwórka, muszę jednak przyznać, że płyta „Konk” nie jest taka zła.
Ochłonąwszy nieco z zawiedzionych nadziei mentalnej trzynastolatki, tak bezmyślnie pokładanych w swoich kolegach z podwórka, muszę jednak przyznać, że płyta „Konk” nie jest taka zła. W prawdzie nie ma tu tylu skocznych melodii o niczym, ale są momenty. Nie uważam, żeby była bardzo spójna i aby absolutnie każda piosenka zasługiwała na publikację, ale jednak „Always Where I Need To Be” jest perełką która absolutnie zasługiwała na wydanie nawet jeśli trzeba było w tym celu dobrać jeszcze tuzin przeciętnych melodii. Oczywiście jestem zbyt surowa, ale serce kobiety naprawdę cierpi, gdy pączek w lukrze okazuje się czerstwą chałką.
Ogólnie „Konk” jest potknięciem w historii zespołu i wskazuje niepokojącą tendencję do produkowania takich samych piosenek z podobnym tekstem. Ponieważ o dziwo płyta została dobrze przyjęta przez fanów, szczególnie w UK, nerwowo czekam na kolejne wydawnictwo grupy. Jeszcze jedna taka płyta i przechodzę na dietę! O!
Co państwo na to?