Kombajn Do Zbierania Kur Po Wioskach – Karmelki i Gruz
Uważam Kombajn Do Zbierania Kur Po Wioskach za bardzo wartościową grupę. Trwam w tym przekonaniu od dawna i znoszę z pokorą kilometry cynicznych uwag odnośnie ich nieco kretyńskiej nazwy, specyficznych tekstów czy nietypowego sposobu ich artykulacji.
Próbowałem zarazić Kombajnem innych, niestety bez większych sukcesów, zapewne z wymienionych wyżej powodów. Dotychczasowe wydawnictwa grupy (ze wskazaniem na „Lewą Stronę Literki M”) to dla mnie absolutny wzorzec w dziedzinie łączenia chropowatego gitarowego brzmienia i podskórnego niepokoju z dużą dawką nośnych, choć specyficznych melodii i piosenkowego potencjału. Rzecz bez precedensu na polskim podwórku.
„Karmelki i Gruz” ukazały się po 5 latach przerwy i pewnych przetasowaniach składowych. Lwia część materiału była ogrywana na koncertach na długo przed ukazaniem się albumu. Mimo niesprzyjających warunków wiele fragmentów sprawiało bardzo korzystne wrażenie. Teoretycznie w dopieszczonej oprawie płytowej powinno być tylko lepiej. Niestety coś poszło nie tak. Wyraźnie rzuca się w uszy zaostrzenie kursu, szkoda tylko, że kosztem tak charakterystycznego analogowego delaya, który napędzał większość piosenek na poprzednich albumach. Wraz z deleyem ulotniła się także gruba warstwa energii i polotu. Nawet „Wysokie Obcasy” – mój absolutny koncertowy faworyt, w wersji studyjnej nie przekonuje. Odbioru nie ułatwia brzmienie – miało być archaicznie i analogowo, wyszło płasko i mało dynamicznie.
Piszę to z bólem serca, „Karmelki i Gruz” okazują się brudne, ospałe i rozjeżdżają się w drodze donikąd. Fragmenty tych utworów błyszczą, wielka szkoda, że grupie nie udaje się ich należycie rozwinąć i całe napięcie siada (patrz: rewelacyjny początek kontra taka sobie końcówka w Śnie Kaskaderów). Wcześniejsze produkcje grupy były znacznie lepiej zbalansowane, tu dominuje ciemna strona. Oczywiście gęsta jak budyń neurotyczna atmosfera jest znakiem rozpoznawczym grupy, ale bez momentów rozjaśniających mrok zabawy jest o połowę mniej. I nie chodzi o to, że chciałbym ich zobaczyć w Dzień Dobry TVN.
Nie mam cienia wątpliwości, że Kombajn w swej twórczości jest absolutnie prawdziwy i wiarygodny, czym deklasuje 3/4 ślepo goniących za trendami, a tym samym boleśnie zapóźnionych, polskich grup. Ani myślę się poddawać i dalej będę ich wciskał wszystkim mniej lub bardziej zainteresowanym, obejdzie się jednak bez częstowania karmelkami. Może nie udało mi się dotrzeć do ciągnącego nadzienia, ale stojąc po kolana w gruzie nie mam ochoty by brnąc głębiej. Zmarnowali bardzo dobry tytuł.
Co państwo na to?