Kiasmos – s/t
Wypieki minimalne
Siadamy z nadzieją na miękkim fotelu, w pokoju z idealną temperaturą. Jesteśmy najedzeni i napici. Nie mamy zmartwień i brak nam uniesień. Ręką wkładamy do buzi pastylkę, którą dostaliśmy od swojego lekarza. To lit, a lekarz nazywa się dr Kiasmos.
Z takim szczęściem należy jednak uważać, bo przecież może się okazać, że wcale nie jego pragnęliśmy, a jedynie odrobiny sensu w morzu bezsensu. Jeżeli zatem artysta będzie szukać tylko szczęścia, a zapomni o sensie, może skończyć, jak Dzikus od Huxleya. Ile zatem muzycznego szczęścia, a ile sensu w jedynej, jak dotąd długiej płycie Kiasmosa? Czy płyta jest tak bezwzględnie dobra, że nie potrzebuje tytułu, czy może jest tylko nowoczesnym pomysłem bez duszy?
Album Kiasmosa to minimal łamany przez ambient, grany na amerykańskim Mac’u stojącym na biurku ze skandynawskiej kolekcji premium – za oknem obowiązkowo przełom jesieni i zimy. Od 2014 roku krążek stał się kamykiem milowym w minimal techno. Ólafur i Rassmusen bezczelnie ukradli i zastrzegli przepis na swoją własną coca-colę. Co z tego, że przez ten czas inni też próbują, jak nikt dotąd nie nagrał równie oryginalnej i równie ciepłej minimalowej płyty.
Kiasmos z płyty Kiasmos to wciąż ciało, które się kształtuje i dojrzewa. Jakiś kawałek wypiekł się tak, że robimy „mniaaam”, ale duża część to wciąż zakalec…
Ciepło
Mieliście kiedyś babciną spiżarnię pełną smakołyków i przetworów? Ja miałem, tzn. babcia miała i trzymała w tej spiżarni ciasta i inne łakocie. Było to małe pomieszczenie przy kuchni, pełne półek. Przez jedyne, małe okienko wpadały promienie słońca i padały prosto na półki z ciastami, konfiturami i smakołykami. Dodajcie do tego widoku zapach świeżych wypieków, atmosferę dziecięcych wakacji i już wiecie o jakich wrażeniach mówię. Oczywiście jako mały szkrab nie skradałem się po ciacha w rytmie islandzkiego minimalu, ale czułem ciepło. Jeśli jeszcze nie łapiecie tej temperatury, spróbujcie odsłuchać występ live Kiasmos z Kex Hostel w Reykjaviku. Godzina 6:00 rano, panowie w szarych dresowych bluzach i świt wstający za oknem. Miałem wątpliwości, czy moje skojarzenie ze spiżarnią nie jest od czapy, dopóki nie dotarłem do informacji o tym, że hotel w którym zagrali jest tak naprawdę starą fabryką ciastek. Z pełną odwagą stwierdzam więc, że dźwięki które słyszymy są mączno-ciastelinowe i nie mają żadnych ostrych krawędzi.
Kosmos
Spiżarnia to nie wszystko. Już pierwsze dźwięki, czyli właśnie startowy „Lit”, są jak z kosmicznej odysei. Całe trzy pierwsze utwory mają ogromną przestrzeń i przepiękną scenę z instrumentami postawionymi w różnej odległości od naszych uszu. Zwróćmy też uwagę na mistrzowsko wykorzystaną separację dźwięków, chwilami ciężko mi stwierdzić czy słyszę melodię i to ona mnie bierze, czy to armia małych pozytywek, które jakimś losem nawzajem sobie nie przeszkadzają – te włączę, a tym może na chwilę dam odpocząć. Jest cudownie, toffi się roztapia, a za oknem kosmicznego promu wybuchają supernowe. Pod koniec „Looped” pojawia się jednak zapowiedź czegoś, co jest … zdechłym psem tej płyty. Pojawia się melodyjność, ta zła melodyjność, taka melodyjność na umowie śmieciowej, co to niby jest, ale tak naprawdę ktoś tu nas chce podstępnie na nią nabrać. Dźwięki zaczynają się łączyć i już w kolejnym Swayed płyną razem jak zmieszane odpady w rurze ściekowej. Skąd u kogoś, kto potrafi rzucać dźwiękami miękko, jak żółtkiem w miskę z mąką, nagle takie zgniłe i odgrzewane pomysły? Nawet dźwięk pianina tu niczego nie ratuje, bo na froncie stoi bit zabrany z rumuńskiej muzyki trans, a całości tego bajzlu dopełnia bębenek, który mógłby zrobić karierę na muzycznych stockach. Niestety ta tania zwyczajność trwa przez kolejne trzy utwory. I w „Bent” i w „Burnt” są co prawda próby wskrzeszania oryginalności, ale efekt jest nieudanym, wtórnym i irytującym dysonansem względem np. drugiego na płycie „Held”.
Geneza błędu
Zaciekawiony motywami tej niekonsekwencji i zapędami klubowymi islandzkich artystów, dotarłem do początków Kiasmos. Wydana w 2009 roku na spółkę z Rival Consoles EPka” 65/Milo” zawiera dwa utwory. Nie ma w nich nic z ciastolinowego Kiasmosa, jest prosta łupanka bez żadnego wyraźnego kształtu i kierunku. Mamy więc bardzo prawdopodobną odpowiedź: Kiasmos z płyty Kiasmos to wciąż ciało, które się kształtuje i dojrzewa. Jakiś kawałek wypiekł się tak, że robimy mniaaam, ale duża część to wciąż zakalec.
Na początku bieżącego roku Ólafur i Janus puścili w świat singiel „Swept”, który ma w sobie coś dobrego i dużo złego – charakterystyczną oryginalną posypkę, ale jakby wciąż nie do końca wyrośniętą bazę. Dziś mam do tego utworu dystans, ale kiedy usłyszałem go po raz pierwszy, dałbym mu 2 punkty na 10 w skali bycia fajnym.
Mimo tych kilku gorzkich słów, duetowi należą się słowa uznania. Minimalizm w jakiejkolwiek dziedzinie sztuki, to potwornie trudna działka. Ktokolwiek kiedykolwiek w swoim życiu zapragnął zrobić coś pięknego i zarazem oszczędnego w środkach, ten potwierdzi, że to najtrudniejsze z wyzwań. Ten trud, fakt, że łatwiej zrobić coś przesyconego niż subtelnego, sprawia, że mam nadzieję na kolejne długie płyty od tej dwójki.
Co państwo na to?